Smutek rozdziera serce me,
bo dwa nasze serca zrobiły krok w stronę piekła.
Oddaliły się od siebie,
raniąc tam, gdzie nie trzeba.
Życie, choć piękne, przynosi mi katusze każdej nocy,
dopóki Ty — władczyni mej duszy, wspólniczko mych myśli —
nie zetrzesz cienia, który padł między nami.
Serce me krwawi, upada i pęka na kawałki.
Nie umiem żyć bez Ciebie,
a Ciebie mi najbardziej potrzeba.
Każdy krok wstecz rozdziera mnie od środka.
Zbierz więc te kawałki z ziemi,
zlep je krwią i miłością,
tchnij w nie życie —
bo bez Ciebie nie potrafię dalej iść.
Serce me, czarne i z kamienia stworzone,
ciągnie swój ciężar jak Syzyf głaz przez wieczność.
Zanim się obejrzę,
krzywdzę sam siebie,
a przecież to nie siebie ranię —
lecz Ciebie.
I z każdą Twoją łzą,
z każdą smętną myślą,
z każdym moim zaniedbaniem
staję przed sobą i swym głazem —
i modlę się, byś jeszcze raz
zechciała ulżyć memu sercu.
Ziarno swego serca zasadziłaś w mym ogrodzie,
przegnałaś wszelkie dusze i powodzie,
uchroniłaś je przed śmiercią
i mnie — mą duszę jagnięcią.
Drzewo Edenu z twego serca rośnie,
lecz to ja zrywam z niego owoc.
Nie odpowiem Ci na to jednogłośnie,
bo żadnego słowa nie wystarczy moc.
Ilekroć staje przed Tobą, nogi drżą,
dusza staje obok — wali w me serce.
I szepcze, proste słowa:
„Bóg tej tajemnicy dochowa.”
Więc chodźże, proszę, do mnie na kolana,
szepnij parę słów z Twego serca,
podaj jedną maść na te odległości
i oddaj mi serce pełne mej miłości.