Pociąg odjeżdża — w mgłę, w
niepowroty,
Za szybą płyną ślady, jak rozmowy,
Co nie zdążyły zamknąć się w pieszczoty,
I w słowie — zostać, choćby połowicznie.
Tu siedzę sam — gdzie miejsce wciąż pamięta
Czyjś oddech, dotyk, szmer papieru w dłoni,
I myśl, że każda chwila jest przeklęta,
Gdy nie ma kogo z niej uchronić.
Za oknem świat się w światło rozpuszcza,
Jakby chciał jeszcze coś powiedzieć szeptem,
A ja — w odbiciu — widzę tylko z bliska
Twarz, co się dawno stała powietrzem.
A kiedy stacja rozleje się ciszej,
Zostanę — z biletem, co nic nie znaczy,
I z brakiem, który jak echo wciąż słyszę,
Choć wiem, że nikt już nie odwróci twarzy.