-
Postów
6 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez król asfaltu
-
głupota i jej wrażliwości - propozycja książki
król asfaltu odpowiedział(a) na król asfaltu utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Bardzo dziękuję za rady i sugestię. Wkleiłem to bo chciałem na początku zobaczyć czy warto kontynuować. Tak naprawde to szkic z wieloma blendami tematycznymi, wizualnymi, gramatycznym i słownym zawiesiłem prace nad nim już pare dobrych miesięcy temu. Jeszcze raz dziękuję -
Cisza Panie
król asfaltu odpowiedział(a) na król asfaltu utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Bardzo dziękuję :) nie spodziewałam się tak ciepłego przyjęcia -
głupota i jej wrażliwości - propozycja książki
król asfaltu opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Rozdział I Zielony kształt o wielu złoceniach, lekko przypominający syrenkę, ozdobioną w liczne zdobienia, wjeżdża w progi posesji wielmoży Pesjana Wilhelma, albo, jak go nazywali w pobliskiej wsi, po prostu Kowalskiego. Włości wielmoży Kowalskiego rozciągały się aż do lasku trzcinowego, leżącego na skraju lasu bambusowego, który natomiast znajdował się na polu uprawnym orzechów laskowych, o ile można było nazwać to polem. Natomiast sam dwór mistrza Kowalskiego był budowlą z dziada, pradziada. Monumentalny budynek miał niezliczoną ilość sypialni. Dosłownie niezliczoną, ponieważ nasz drogi Kowalski zakazał liczenia tych sypialni. Właściciel miał bowiem wrodzoną skromność i nie lubił się chełpić, dlatego zakazał liczenia drewnianych drzwi. Sam dwór posiadał mnóstwo jadalni, bogato zdobionych. Najbardziej rzucającymi się w oczy jadalnianymi meblami były krzesła wykonane w Brazylii ze szczerego hebanu. Kuchnie, znajdowały się po czterech stronach świata. Z tego względu zostały wyposażone w najwspanialsze meble i zdobienia. Sama fasada dworu ukazywała swój majestat i przepych. Krótko mówiąc, było widać, do kogo się przyjeżdża. Zielona syrenka wolno i majestatycznie objeżdżała błękitny staw z prawej. Przed objęciem spadku przez miłościwego Wilhelma, wzdłuż stawu biegły dwie drogi, którymi się podążało. Lecz Wilhelm nie lubił stawiać dylematów swoim gościom, więc kazał zastawić lewą drogę głazami, a samą trasę zalesić sosnami. Gdy samochód stanął na żwirowym podjeździe, który widział chyba niejedno: - Zbysiu wypuść mnie! - stary głos wydobył się z tylnych siedzeń samochodu. Drzwi kierowcy otworzyły się szybko i z wnętrza wyskoczył dwudziestoletni chłopak ubrany w ciemnozielony frak z dziwacznym wycięciem na tyle. Chłopak miał blond włosy powiewające na wietrze. - Zbysiu, ile mam czekać? - Już, już, ciociu.- to mówiąc blondyn szybko pobiegł do klamki i szarpnął, ale bez rezultatu. - Zbysiu, mówiłam, spokojnie.- głos starszej pani przenikał przez stalowe ściany. Chłopak lekko chwycił klamkę i uniósł. - Zbysiu, nie w tę stronę.- łagodny głos skarcił blondyna. Spróbował ponownie i drzwi odskoczyły ukazując starszą panią około osiemdziesiątki w fioletowym płaszczu gramolącą sią z fotela. Po kilku sekundach Helena - bo tak miała na imię owa pani - podała rękę Zbysiowi. Ten profesjonalnie ją chwycił i poprowadził wolnym krokiem, bo staruszka nie umiała szybciej. Tej komicznej scenie przyglądał się stojący w otwartych drzwiach dworu Felicjusz - zarządca włości mości pana Wilhelma. Mężczyzna chrzęszcząc butami podszedł do gości mówiąc: - W imieniu mości pana pesjanna Wilhelma: witam! Niestety gospodarz nie mógł osobiście pani przywitać, ale kazał, aby pani zjadła posiłek. Więc zapraszam. Z tymi słowy obrócił się bokiem i wskazał gestem, który niezaprzeczalnie wskazywał wnętrze dworu. Starsza pani westchnęła i kiwnęła głową na Zbysia. Chłopak zrozumiał i puścił się biegiem w stronę syreny. Felicjusz z profesjonalnie zakamuflowanym zdziwieniem patrzył jak młodzieniec otwiera klapę silnika, potem ją zamyka i otwiera bagażnik. Zarządca z narastającym zdziwieniem patrzył jak chłopak wyciąga coraz większe kufry. - Nie patrz tam, poradzi sobie. To mój siostrzeniec.-odezwała się starsza pani.- Siostra mi go dała na wakacje, żeby mi pomógł.-Felicjusz spojrzał na zielony surdut. - Nie miałam nic innego na jego rozmiar.- powiedziała z wyrzutem. Zarządca bardzo się starał, żeby nie okazywać ciekawości. Zapomniał o profesjonalności. Gdy Zbysiu wniósł wszystkie kufry do wielkiego holu, lokaj uznał, że czas zaprosić na obiad. - A teraz zapraszam na ciepłą strawę. Służba zajmie się bagażami.- Felicjusz trochę zdziwiony, a trochę zaniepokojony oglądał jak starsza pani kiwnęła głową na siostrzenica, a on klęknął przed kufrem i go otworzył. W środku poobijanej skrzyni była sterta czegoś, co chyba nazywa się włóczką. Staruszka wskazała palcem zielony kłębek. Chłopak wstał i podał włóczkę cioci i stanął obok. W tym czasie lokaj o imieniu Andreę, pomógł starszej pani zdjąć płaszcz, pod którym miała przetarty sweter zrobiony z tego samego czym był wypełniony kufer. - Więc zapraszam do siód…-lokaj przerwał zaniepokojony i spojrzał na zarządcę z obawą - … jadalni.- dodał wskazując roztrzęsioną ręką drzwi. André w białym kitlu otworzył rzeźbione drzwi i wpuścił dwójkę gości do pięknie udekorowanego wnętrza. Ściany pokryte arrasami przedstawiające ludzi walczących z wielkim lwem. Podłoga była pokryta piękną klepką zalaną lakierem. Rzeźbiony stół zastawiony świecznikami, misami, paterami, leżał pośród dwóch wielkich komód ze srebrnymi sztućcami. Starsza pani jakby nigdy nic weszła i stanęła u szczytu stołu. W rezydencji Wilhelma u szczytów wszystkich stołów nie ma krzeseł, gdyż gospodarz nie lubił wywyższania. Starsza pani kiwnęła palcem. - Przepraszam.- powiedział do lokaja Zbysiu i przepchnął się do najbliższego krzesła i chwycił je, lecz krzesło okazało się silniejsze. Chłopak szurając zaczął ciągnąć. Lokaj zrobił krok do przodu, ale starsza pani uniosła dłoń uspokajająco. Młodzieniec dosunął krzesło na szczyt i pomógł cioci usiąść. A sam usiadł po jej prawicy. Ciotka wymownie spojrzała na lokaja, on od razu zrozumiał i kiwnął na Andreę. Tamten profesjonalnym ruchem zaczął nakładać różne dania, które przyprawiały o zawroty głowy. - Przepraszam, ale muszę na chwilę państwa opuścić.- to mówiąc Felicjusz prędko wyszedł z sali. Pani Helena przewróciła oczami. Zarządca przechadzał się po korytarzach. Z każdym krokiem utwierdzał się w przekonaniu, że nowi goście pana Wilhelma to ciekawe osobistości. Szurgot kapci obudził Felicjusza z monotonnych myśli. Korytarzem truchtała nienaturalnie pani Kolupka, sprzątaczka, która pracowała tu niedługo. Zarządca nie zdziwiłby się jakby nie mogła znaleźć gniazdka. - Tak pani Kolupka. W czym mogę pomóc?-zapytał uprzejmie Felicjusz. - Panie Felku.- zagaiła sprzątaczka. - Felicjusz, Felicjusz! Pani Koluska.- poprawił - Tak, tak panie Felku. Ale jakaś pani zaparkowała jakimś gratem pod wschodnim wejściem i mówi, że jest zaproszona. Nie wiem co zrobić.- wyrzuciła z siebie sprzątaczka. - Spokojnie, załatwię to. A niech pani pomoże panu Andreę.- ze spokojem odparł zarządca i wskazał na koniec korytarza. Kobieta szybkim truchtem ruszyła. Felicjusz zdezorientowany patrzył na truchtającą sprzątaczkę i sam ruszył do wschodniego wejścia. Po długiej i żmudnej wędrówce zarządca doszedł do zdobnego holu, w którym siedziała na krześle kobieta pod sześćdziesiątkę, w czarno białej sukni, z torebką na kolanach, i o zgrozo, stworzeniem siedzącym w niej - czyli krótko mówiąc był to kundel rasy białej, tyle tylko wiedział Felicjusz. Kobieta wstała, pogłaskała małego pieska, potocznie nazywanego szczeniaczkiem, i powiedziała: - Antonina.- to mówiąc podała dłoń w geście oczekującym pocałunku. Felicjusz rzecz jasna ucałował dłoń damy i ukradkiem spojrzał w okienko obok wrót prowadzących na ganek i lekko zbladł. Ujrzał w nim kształt wyglądający jak czarna Warszawa, o pięknej masce. Szybko zakamuflował rozanielenie i zorientował się, że ową panią gdzieś już widział. - Co panią tu sprowadza?- zapytał uprzejmie Felicjusz. - Jak to?- kobieta zbladła. - zostałam zaproszona.- Dama już się nie cieszyła. Była bliska łez. Zarządca spojrzał na pieska, potem na okno i znowu na białą kulkę, i westchnął. - Oczywiście. Proszę za mną.- uprzejmie się uśmiechnął i ruszył przodem. - Och, bardzo panu dziękuje. Mi wystarczy tylko sypialnia i łazienka. A gdyby to był kłopot, to nawet bez łazienki.- uroczo zamrugała i spojrzała na pieska. - Fifek! Co ty zrobiłeś? Pan będzie zły.- zarządca szybko się obrócił i ujrzał widok, który go zmroził. Pani Antonina trzymała w rękach psa, który zaś w pysku pomiędzy bialutkimi ząbkami miał serwetę z wyszytymi inicjałami ,, P.W. ,, Rozdział II Pukanie srebrnej kołatki o specjalne wgłębienie w drzwiach wybudziło Antoninę i jej pieska z błogiego snu. Po kilku minutach zrozumiała, że obecność metalicznego dzwonka wskazuje na to, że ktoś ma nadzieję ją ujrzeć w najbliższym czasie. Wstała i szurając po gładkiej kamiennej powierzchni udała się do łazienki. Po długich 60 minutach, podczas których Antonina umyła się i ubrała w czerwoną suknię, wyszła monotonnie szurając. Udała się do drzwi prowadzących na korytarz. Nagle ostro zawróciła jakby zobaczyła ducha i chciała go uniknąć. Podeszła do łoża, podniosła kulę mięsa owiniętą w białe futerko i powiedziała: - Fifek, otwórz oczęta. Idziemy na śniadanie.- pies jakby nie słyszał i nadal był w zakamarkach swego snu. Antonina chwyciła jedną ręką torebkę ze skóry krokodyla, zwinnym ruchem zarzuciła ją na ramię i drugą włożyła do niej pieska, któremu było obojętne czy śpi na łóżku czy w torebce. Kobieta wychodząc przekręciła zamek, najpierw raz, a po zastanowieniu dwa. Dumnymi krokami przeszła pierwsze pół korytarza, którym wczoraj ten uroczy mężczyzna ją prowadził. Pomyślała i spojrzała za siebie. Kilkanaście metrów za jej drzwiami stał zakręt, jeżeli ów może stać. Antonina długo nad tym nie myślała i ruszyła dalej. Po krótkim czasie doszła do tego samego holu, gdzie ostatnio czekała na gospodarza. "Pesjan Wilhelm... hmmm... ciekawe" - pomyślała i przypomniała sobie o liście od ów waszmościa. Te rozmyślania przerwał donośne chrząknięcie, które dobiegało z drugiego korytarza wlewającego się do hallu. Owe korytarze nie miały grubych drzwi, jak w większości dworów na świecie, gdyż miłościwy Wilhelm nie lubił, gdy goście mają sami otwierać drzwi na każdym kroku. - Szukałem pani.- zarządca, który właśnie wyszedł z drugiego korytarza ukłonił się. - Pesjan Wilhelm chciał się z panią przywitać przed wyjazdem na polowanie, lecz mówił że mości pani spała wiec pojechał- i dodał - zapraszam na śniadanie.- to mówiąc ruszył w drugi korytar wchodząc w chwilową ciemność. Pani Antonina tupocząc szpilkami szła za Felicjuszem. Wielkie rzeźbione drzwi stanęły na przeciwko dwóch postaci: jedna w czarnym kitlu, a druga w czerwonej sukni z torebką na ramieniu. Po kilku dłużących się niemiłosiernie chwilach, wrota otworzyły się, a w nich stanął Andreę kłaniając się w pół, gestem wskazując ręką miejsca przy długim stole. - Ta jadalnia jest jedna z najpiękniejszych w tej części dworu.- to mówiąc Andreę odsunął krzesło od stołu po prawej stronie i pomógł gościowi usiąść. - Przepraszam.- zagaiła pani Antonina - bo mój Fifek jest troszeczkę głodny i gdyby to nie był kłopot to....- zamrugała i uśmiechnęła się uroczo. Felicjusz lekko kiwnął głową i odparł: - Oczywiście proszę pani.- kiwnął na Andreę, a on szybkim krokiem ruszył do drzwi na korytarz. Jeszcze tylko usłyszał jak najnowszy gość pana Wilhelma mówi: - Ale bez glutenu, jakby to nie był kłopot.- Andreę wyobraził sobie mruganie pani Antoniny i przeszły po nim ciarki. Przypomniał sobie o Pesjanie Wilhelmie. -
bardzo fajne :) :0
-
Cisza Panie
król asfaltu odpowiedział(a) na król asfaltu utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
dzięki :) ogóle pisze od dzieciństwa i ten wiersz napisałem gdy miałem 14 lat :) chciałem zobaczyć jak się spodoba -
Cisza Panie Czymże jest kwiat przy obliczu zegara, czymże jest słońce przy tym aniele, bowiem nikt nie jest tak wręcz doskonały w pokazywaniu końca. Zegar, jak pan na koniu z uzdą w dłoni, trzyma za szyję i milczy przy tobie, bo ciężko mu służyć. Panie chwili i strażniku śmierci, wlej ciszę między moje oddechy, abym przemówił w milczeniu. @król asfaltuwitam wespół Boratyńców przy fachu.