Na fasadzie blady liść paproci,
wątły i wykruszony,
co wciąż jeszcze przywołuje,
jak echo,
zapach piekarni, stukot kopyt,
śmiech dzieci gdzieś za straganem
Teraz obok tylko cegła
obdarta z imienia,
dziury po kulach tworzą alfabet
nie do przeczytania,
a okna zieją czernią węglową
wypalonych pokoi
Jeszcze można dostrzec w zakamarkach
ślad pędzla - złotą linię,
która drży, jakby wstydziła się ruin,
jakby broniła resztek dawnej niewinności
I tylko wspomnienie
łączy ornament i gruz,
jakby oba należały
do tej samej historii