W pościeli dłużej leży cień,
Choć dzień już w szybach błyska.
Nie budzi go zegara dźwięk —
Lecz myśl, co w gardle ściska.
W lustrzanym szkle — nie jego twarz,
Lecz kogoś, kto się zgubił.
Choć w rękach kawa, w duszy marsz
Na front, gdzie świat go łudzi.
Prochy jak świece — topnieją w nim,
Zamiast modlitwy — zgrzyty.
Znów rusza w drogę, w senny rytm
Samochód, cel, limity.
W fabryce snów, gdzie cisza drży,
Współczesny mit odgrywa.
Uśmiecha się, choć w oczach mgły —
Pod skórą coś wygrywa.
Wieczorem niebo spina wzrok,
Jak harfę — ptak i chmura.
I gitara… i tonie krok
W setkach niedokończonych piór.
Wiersz się nie składa — w klatce słów
Buntuje się, milczeniem.
Łódź stoi — nie wypłyniesz znów,
Związany przeznaczeniem.
Lecz w nocy słyszy: „Jeszcze nie,
Jeszcze nie gaś ogniska.
Choć świat cię mierzy jakbyś był
Rachunkiem — tyś to, co błyska”.
I może jutro wstanie sam,
Bez budzika, bez maski.
Bo nie ma dnia, co wiecznie trwa —
I nocy bez łez łaski.