„Z tatą”
Najbardziej lubiłam, kiedy tata zabierał mnie w pole.
Wystarczyło, że brał do ręki lejce od konika, a ja już byłam gotowa, żeby jechać z nim gdziekolwiek. Czasami udawałam, że w domu nie da się ze mną wytrzymać, żeby tylko wziął mnie ze sobą.
Bo przy nim było inaczej.
Nie musiał dużo mówić. Wystarczyło, że był.
Miał swój spokój, taki, którego w domu często brakowało.
Czasem pracowaliśmy, czasem po prostu patrzyłam, jak coś robi, a wiatr bawił się moimi włosami.
Lubiłam ten zapach — mieszankę świeżej ziemi, konia i jego koszuli.
Może inni mówili, że tata nie był łatwy, że bywał dziwny, że chorował.
Ale dla mnie był tatą.
I przy nim czułam się bezpiecznie, jakby cały świat na chwilę przestawał być głośny i nerwowy.
Dziś, kiedy wracam myślami do tamtych dni, widzę wyraźniej, ile mi wtedy dawał.
Może nie potrafił okazywać uczuć w sposób, w jaki robią to inni ojcowie. Może czasem choroba zabierała go w swój świat. Ale w tych chwilach w polu, przy koniku, w zapachu ziemi — był po prostu tatą.
Dopiero teraz rozumiem, że to były momenty, w których uczyłam się ciszy, uczyłam się patrzeć, jak ktoś robi coś powoli i z uwagą.
To były chwile, kiedy czułam, że mogę po prostu być — bez ocen, bez krzyku, bez pośpiechu.
Może inni zapamiętali go inaczej.
Ale ja w sercu mam jego twarz w słońcu, koszulę przesiąkniętą zapachem dnia, i to, że wtedy świat wydawał się mniej skomplikowany.
I choć minęło tyle lat, ten obraz wciąż jest moim bezpiecznym miejscem.