Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Atylda

Użytkownicy
  • Postów

    28
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez Atylda

  1.  

    Kazali mi urodzić martwe ciało.

    Trzech mężczyzn;

    papież, prezydent i premier

     

    Patrzyłam na nie trzy minuty,

    i nawet płakałam,

    kiedy wydawało mi się,

    że oddycha

     

    Potem zabrali mi z rąk

    chorą powłokę,

    niestworzoną do życia,

    niegotową do istnienia

     

    Krzyczałam

    Nienawidzę was!

    Nienawidzę was!

    Że muszę na to patrzeć

     

    Nie było pogrzebu, nie ma grobu

    Bo Ciebie tam nie było

    Był zlepek mięśni i tkanek

    A Twoja dusza została w raju

     

    I kiedyś do mnie przyjdziesz

    Marzę o tym

    Ze zdrowym, własnym ciałem

    A jeśli nie?

     

    Byłeś pięknym marzeniem

    I to marzenie będę kochała

  2.  

    Tuż po przybyciu na ziemię zorientowałem się, że ludzie nie są specjalnie przyjaźni. Żeby nie rzec, że nastawieni wrogo. Wobec czego starałem się nie rzucać w oczy. Unikałem zatłoczonych miejsc, przyodziany w czapkę z daszkiem i przyduży dres przechadzałem się ulicami miasta, wbijając wzrok w podłoże.

     

    Czekałem na znak, który miał mi zesłać Prorok. Czekałem już blisko tydzień. Chciałem wierzyć w to, że pobyt tutaj nie potrwa zbyt długo. Okolica była wyjątkowo ponura. Idąc wąską uliczka wzdłuż stawu zobaczyłem małego chłopca. Siedział sam na jednej z drewnianych ławek i wpatrywał się w niebo. Hmm… pomyślałem, że to dziwne, że ludzka istota tak niewielkich rozmiarów została pozostawiona sama sobie. Jakaś nieznana energia ciągnęła mnie w jego kierunku. Rozejrzałem się dokoła i ruszyłem w jego stronę.

     

    Kiedy byłem jakiś metr od ławki chłopiec spuścił wzrok z nieba i przeniósł na moja twarz. Wielkie, atramentowe oczy wydały mi się otchłanią smutku. Przeszedł mnie zimny dreszcz.

     

    - Pan po mnie? - zapytał cienkim, łamiącym się głosikiem – Pan mnie zabierze do mamy?

     

    - Chciałbym. Ale nie wiem gdzie jest Twoja mama – odrzekłem smutno.

     

    - Szkoda. Jestem już trochę głodny. – widziałem, że dzielnie próbował powstrzymać łzy napływające do oczu

     

    - Jak długo tu siedzisz?

     

    - Tata zostawił mnie tu wczoraj, po wieczornym spacerze. Powiedział, że teraz trafię do mojej mamy.

     

    Byłem zdumiony. Malec mógł mieć raptem siedem lat.

    - Wie Pan, ja nawet nie wiem jak wygląda moja prawdziwa mama. Odeszła zanim skończyłem dwa latka. Wychowywała mnie Pani Jadzia z mieszkania obok. Kiedyś poprosiłem, żeby Tatuś pokazał mi kilka jej zdjęć, ale strasznie przy tym płakał więc nie prosiłem więcej.

     

    Świetnie, pomyślałem. Miało dziecko w życiu szczęście. Najpierw porzuciła go wyrodna matka, a teraz wyrodny ojciec. Poczułem się w obowiązku, żeby mu pomóc.

     

    - Mam pomysł. Pójdziemy na komisariat. Tam na pewno nam pomogą. A po drodze zahaczymy o budkę z frytkami.

     

    Wyjąłem z kieszeni stary, rozbity telefon i wrzuciłem w wyszukiwarkę adres biura policji . Dwadzieścia minut na piechotę. Nie jest źle.

     

    - Trafie do domu dziecka? Jeżeli nie znajda mojej mamy, a tata mnie już nie chce?

     

    Pomyślałem, że jest nad wyraz mądry jak na swój wiek.

     

    - Może nie będzie tak źle – uśmiechnąłem się i objąłem go. Był strasznie zimny. Nic dziwnego, skoro spędził tu noc i chłodny poranek. Zdjąłem swoją bluzę i zarzuciłem mu ją na plecy.

     

    - Chodź mały.

     

    - Antek. Mam na imię Antek. Na cześć mojego przyszywanego dziadka, męża Pani Jadzi. A Pan?

     

    - Gabriel.

     

    - Jak anioł!

     

    - jak anioł – potwierdziłem.

     

    Gdy wstaliśmy z ławki wsunął swoją drobną dłoń w moją. Sięgał mi zaledwie do pasa.

     

    - Ile masz lat?

     

    - Sześć. A Pan?

     

    - Dużo więcej.

     

    - Jestem głodny.

     

    - Popatrz, tam – wskazałem palcem – tam jest ta budka z frytkami. Lubisz frytki?

     

    - Lubię. A Pan?

     

    Roześmiałem się słysząc kolejny raz ten sam zwrot.

     

    - Ja też lubię. Uwielbiam wręcz.

     

    Podszedłem do budki. Młoda kobieta w środku nawet na nas nie spojrzała. Byłem przyzwyczajony do tego, że ludzie, ślepo wpatrzeni w kolorowe ekrany swoich telefonów traktowali mnie jak powietrze. Kupiłem Antkowi duża porcję frytek na wynos i sok pomarańczowy. Pochłaniał je w zatrważającym tempie. Przez chwile miałem nawet obawę, że się zakrztusi.

    Poznajesz coś z tej okolicy? Tu mieszkasz? – w drodze starałem się wyciągnąć z niego jakieś informacje, wskazując na różne ulice, budynki i stare kamienice. Chłopiec nic jednak nie pamiętał i nic nie rozpoznawał.

     

    Usłyszałem znajomy dźwięk dzwonka. No nie, tylko nie teraz. Posadziłem malca na najbliższej ławce i niepewnie wcisnąłem zieloną słuchawką.

     

    - Gratuluję – usłyszałem w telefonie – masz pierwszego.

     

    - Coooo???

     

    - Chłopiec, sześć lat. Zabity wczoraj w parku przez własnego ojca. Za mały, żeby cokolwiek zrozumieć, potrzebował pomocy przewodnika. Bierz go i wracajcie. Mama tu na niego czeka.

     

    Rozłączyłem się i spojrzałem na ławkę.

     

    - Antek, zmiana planów. Zabieram Cię do mamy.

     

    - Hurrraaa!!! – jego buzia się rozpromieniła.

     

    - Ale wcześniej musisz coś zrozumieć. Powoli wytłumaczyłem mu jak wygląda niebo, dlaczego tam idzie. Przyjął to nadzwyczaj spokojnie. Na koniec powiedział coś, co utkwiło mi w pamięci na lata.

     

    - A czy mój tata też kiedyś do nas dołączy? Będę za nim tęsknić. Ja wiem, że nie wolno zabijać, ale on to zrobił bo był bardzo smutny. Pani Jadzia mówiła, że ma depresję. To taka straszna choroba. – wtedy uświadomiłem sobie, że miłość dziecka bywa bezwarunkowa.

     

     

    To było moje pierwsze zlecenie.

     

    Poszukiwacz ludzkich dusz – rozdział pierwszy.

  3.  

    Noc spowiła miasto. Było późno, koło dwudziestej czwartej. Michael wracał sam z pijackiej imprezy. Chwiał się na nogach. Zamazany obraz świata wydawał mu się bajecznie piękny. Bełkotliwie śpiewał, że życie jest piękne. Dziś dostał awans o którym marzył od sześciu lat. On, nie ten lizus Patrik. Rozmyślanie o sukcesie przerwała wódka wirująca w żołądku. Zatrzymał się przy dużym koszu, obok budynku Filharmonii, oparł o ścianę i zwymiotował.

    Eliza szła kilka kroków za nim. Wracała z popołudniowej zmiany. Zmęczona i rozespana nerwowo rozglądała się na boki. Poruszała się pewnie i szybko. Marzyła by jak najszybciej znaleźć się w swoim niewielkim mieszkaniu, wziąć kąpiel i położyć się do łóżka. Dziś klienci nieźle dali jej w kość. Czuła, że ma spuchnięte kostki, od biegania w obcasach z sali do kuchni. Zastanawiała się kiedy znajdzie czas, by przerobić materiał do zbliżającego się kolokwium i czy właściciel znów podniesie jej czynsz w tym miesiącu.

    Antoni właśnie zaczął nockę i prowadząc autobus linii siedem słuchał newsów w radiu. Mówili o wojnie, rosnącej inflacji i zakończonym sezonie skoków narciarskich. Bolał go kręgosłup, był już za stary na takie jazdy, ale chciał sobie dorobić do marnej emerytury. Ziewnął i sięgnął po termos z kawą. Dostawał najgorsze godziny kursów i najgorsze trasy. Szefostwo wykorzystywało to, że nie mógł, nie potrafił odmówić. Z drugiej strony i tak nie spał po nocach, więc w zasadzie było mu wszystko jedno.

    W autobusie, tuż za kierowcą siedziała para nastolatków. Lizzy i Jay. Lizzy, drobniutka, piegowata, o burzy rudych włosów dwa dni temu uciekła z domu dziecka. Jedyne co ze sobą zabrała to stary, zniszczony plecak z barbie. Dostała go w prezencie od mamy na dziesiąte urodziny. Uciekła, bo nie wierzyła, że mama już jej nie chce. Musi ją odnaleźć i przekonać, że może być tak jak dawniej. Ona jej pomoże rzucić dragi. Pójdzie do pracy. Niedługo skończy piętnaście lat. Już jest na tyle duża, że może się o nią zatroszczyć.

    Jay spotkał Lizzy na przystanku. Dosiadł się i zaczęli rozmawiać. Poznał jej historię i cel podróży. Postanowił, że jej potowarzyszy. Urzekła go jej odwaga, determinacja i dojrzałość. O sobie nie mówił nic. Wstydził się. Jego problemy w starciu z jej problemami były błahe. Potrafił za to doskonale słuchać. Wyjął telefon, żeby sprawdzić, która godzina. Na wyświetlaczu widniało sześć połączeń nieodebranych od mamy i sucha wiadomość od ojca „ wracaj gówniarzu”. Dwudziesta trzecia czterdzieści. Wsunął telefon z powrotem do kieszeni. Zaraz powinni dojechać do przystanku.

     

    Komunikat z dnia 4 kwietnia 2023 roku godz. 23:47

    „Straszny wypadek pod Nunes. Autobus linii siedem zjechał z drogi i uderzył w ścianę budynku orkiestry miejskiej Filharmonia. Po drodze potrącił dwoje przechodniów. Mężczyznę i kobietę. Autobusem podróżowało dwoje pasażerów. Z nieoficjalnych informacji wynika, że troje ludzi zginęło na miejscu. Jedna osoba zmarła po przewiezieniu do szpitala. Stan ostatniej, poszkodowanej osoby określany jest jako dobry. Nie odniosła większych obrażeń"

     

     

  4. Stary grzbiet z bólem wyciągnął się po lewej stronie łóżka. Mała bezpiecznie zasnęła. Teraz i on powinien zasmakować krótkiej drzemki. Czuł, że jego organizm jest wycieńczony długą wędrówką. Opuścił więc powieki i czekał na anioła snów, lecz ten uparcie nie nadchodził. Zrezygnowany podniósł łeb z kołdry. Drobną dziewczyna obok niego spokojnie oddychała. Śpiąc wydawała mu się jeszcze bardziej krucha. Kiedyś, dawno temu obiecał Szalonemu, że zawsze będzie ją chronił. Przez lata był jej wiernym stróżem i towarzyszem. Niestety czas nieubłaganie odbierał mu siłę, czujność i zdrowie. Delikatnie schylił głowę i oparł swój siwy pysk na biodrze Małej. Ona i Szalony dali mu dom, dali mu rodzinę, bezpieczeństwo i pełen brzuch. Wyciągnęli z piekła ciasnej klatki, gdzie większe i silniejsze psy omal nie oderwały mu łba.

     

    Rozmyślając o przeszłości zaczął powoli odpływać. Lecz, nim ciemność pożarła go na dobre usłyszał cichy dźwięk skrzypiącej podłogi, niebezpiecznie blisko sypialni. Rozbudzony i zlękniony uniósł czujnie kudłatą łepetynę i nasłuchiwał. Kroki. Znał je. Nosem głęboko pociągnął powietrze. To niemożliwe!

     

    Drzwi otworzyły się.

     

    - Witaj Kudłaty, przyszedłem po Ciebie. Zbieraj się brachu. Nie mamy dużo czasu.

     

    Pies odwrócił głowę w stronę Małej. Ma ją zostawić? Teraz? Tak po prostu? Zupełnie samą?

     

    - Wiem Staruszku. Też ją kocham. Ale nie może iść z nami. Musi żyć. Zostawimy jednak coś, co pomoże jej przetrwać.

     

    ***

     

    Mała obudziła się koło 10:00. Łóżko po lewej stronie było dziwnie puste i zimne. Stary grzbiet zniknął. Tylko jak to możliwe, skoro wszystkie drzwi były zamknięte?

     

    Nim zdążyła się ubrać i wyruszyć na poszukiwanie staruszka usłyszała, pisk i skomlenie na zewnątrz. Spojrzała przez okno. Na werandzie domu znajdowało się małe, zbłąkane, szczenię

  5. - To ja pójdę z Panem! - Krzyknęła mała dziewczynka i złapała starszego pana mocno za rękę. Uśmiechając się przy tym pogodnie i ufnie. Jakby znała go od zawsze.

    Dziadek spojrzał na nią z ukosa, podrapał się po siwej głowie i po chwili namysłu odrzekł:

    - Nie możesz iść ze mną.

    - Ale ja chcę. Kawałek tylko, w kierunku tamtej bramy.

    Wskazała drobnym paluszkiem na wschód.

    - A Twoja mama i Twój tata? - dopytywał dziadek, próbując przy tym niezgrabnie wysunąć swoją dłoń z niechcianego uścisku.

    - Oni zawsze mi powtarzali, że starszym trzeba pomagać. Pan bardzo mocno utyka, a ja mam dwie, zdrowe nogi.

    Jakby na potwierdzenie tych słów dziewczynka podniosła do góry najpierw lewą nóżkę, później prawą. Obie przyodziane w różowe klapeczki.

    - Dobrze, ale tylko do bramy i później wracasz. Dziadek wyciągnął palec i pogroził nim w powietrzu, a twarz dziecka słysząc zgodę natychmiast pojaśniała.

    Szli już dobry kawałek, poruszając się wolno ze względu na zaawansowany altretyzm dziadka. Dziewczynka nuciła piosenkę, a starszy pan milczał. Widząc jego zatroskaną twarz przerwała śpiewanie.

    - Czy mogę Pana o coś zapytać?

    - Pytaj, odpowiem o ile będę pamiętał.- Zaśmiał się.

    - Ile Pan ma lat?

    - Osiemdziesiąt dwa kruszynko, a Ty?

    - Osiem i trzy miesiące.

    - Takie małe dzieci nie powinny same chodzić po ulicach.

    - Dlatego nie idę sama. Mam Pana. Popatrzyła na niego dużymi, błękitnymi oczami i uśmiechnęła się łagodnie.

    - Ale wrócić będziesz musiała sama.- Dziadek obejrzał się za siebie, ale zaawansowana choroba sprawiła, że zapomniał już skąd szli. - Nie powinien był się godzić! Stary dureń!

    - Niech się Pan nie martwi, tu nie ma przecież nikogo, kto mógłby mnie skrzywdzić. Jest zupełnie pusto.

    Starszy pan zatrzymał się, rozejrzał w prawo i w lewo. Dziwne, pomyślał, żeby ulice o tej godzinie świeciły pustkami. Popatrzył na stary zegarek na lewym nadgarstku. Była trzynasta. Pora obiadowa. Przystanął, spojrzał jeszcze raz na drobną dziewczynkę obok siebie i zrozumiał.

    Do bramy doszli w milczeniu. Dziewczynka kurczowo trzymała się jego ręki, a on rozmyślał.

    - Tu musimy się rozstać. Tam czeka na mnie Alusia i stary, włochaty grzbiet. Ty musisz wracać. Na Ciebie czekają mama i tata. Postąpiłem nierozsądnie zabierając Cię ze sobą.

    - Ależ Pan mnie nie zabrał. - Zaprzeczyło dziecko.- Ja chciałam iść sama. Bo ja....wie Pan....stałam na tym poboczu już dłuższą chwilę i nikt nie chciał mnie wziąć ze sobą. A sam pan powiedział, że małe dzieci nie powinny same chodzić ulicami.

    W tym momencie brama zaskrzypiała i otwarła się na oścież. Dziewczynka pogładziła przerzedzone włosy, otarła jedną łzę z bladej twarzy i powiedziała.

    - Idziemy? Mama mówiła, że tam jest fajnie.

  6.      Nie byłam w stanie się ruszyć. Nie poszłam patrzeć jak pochłania Cię ciemna i ziemista otchłań.

         To wspomnienie Szalony wraca do mnie w snach. Wczoraj był dzień kiedy adoptowaliśmy Lucjusza. Stary grzbiet ma się całkiem dobrze. Wciąż śpi tylko po Twojej stronie łóżka.

          Chciałabym by czas wstecz biegł. Cofnął się do tego momentu kiedy byłeś. Minęło sześć lat, dwa miesiące i trzy dni. W mojej głowie dzwony biją na alarm, że czas już dokończyć to, co zaczęliśmy. 

            Dlatego wracam - czuję, że moje pióro domaga się atramentu, skoroszyt jest głodny słów. Piszę więcej niż zwykle. Pociągnę życie za nas dwoje Szalony....

  7. Matko Poezjo!

     

    wybacz cierpienie

     

    otwórz ramiona

     

    zbłąkanej duszy

     

    nie pozwól marnieć

     

    daj posiąść wenie

     

    pozwól rozrywać serce

     

    na słowa

     

     

     

    Matko Poezjo!

     

    Poetów Pani!

     

    dziś na kolana

     

    padam przed Tobą

     

    zgubione pióro,

     

    Ja - Twoje dziecko.

     

    wracam po latach

     

    tam gdzie mój dom.

     

     

     

    Matko Poezjo!

     

    Cierpliwa Pani!

     

    Ty co wchłonęłaś

     

    ciemny atrament

     

    dziś na pożarcie

     

    wystawiam ciało

     

    błagając Ciebie

     

    o zlitowanie

     

     

     

    Matko Poezjo!

     

    Bogini wierszy!

     

    daj mi odwagę

     

    daj mądrość słowa

     

    wracam po latach

     

    stoje pod bramą

     

    otwórz mi proszę

     

    Aniele Boga

     

     

     

    Boga Ojca - Stwórcy Swego

  8. Masz 40 lat i słyszysz, 

    "To może być rak".

    Jedziesz do domu,

    Nie mówisz nikomu.

     

    Bo żona jest w ciąży. 

     

    Nosi pod sercem 

    już chore dziecko

    Badania mówią,

    Że jest z nim kiepsko.

     

    Po co ją martwić?

     

    To siódmy miesiąc

    Poczekasz trzy

    Dasz sam z tym radę 

    Kto jak nie Ty.

     

    Niezniszczalny.

     

    Dziecko jest chore

    Małe i słabe

    Musisz pomagać

    Olewasz sprawę.

     

    A rak nie śpi. Spaceruje.

     

    Było za późno.

    Żeby to wyciąć.

    Chemia, szpitale

    Droga do nikąd.

     

    Przerzut do mózgu. 

    Serce zatrzymał 

    I myślę sobie 

    Czyja to wina? 

     

    Moja, że w tym brzuchu byłam,

    Twoja,

    A może niczyja?


  9. Jestem emocją gdy tworzę wiersze.
    Na co dzień głównie milczę i cierpię.
    Płaczę samotnie i skrywam w sobie
    Wszystko co dzieje się w mojej głowie.

     

    Nawet gdy widzę coś z zakochania
    Myślę - udaje z politowania.
    Nawet gdy mówi - Moja królowo.
    Mózg dopowiada - tak tymczasowo.

     

    I myślę sobie - boi się odejść.
    Powinien odejść. Bo jestem chora.

    Chora...na serce.

  10. @Rafael Marius bo wiersze to mój sposób na uwolnienie trudnych emocji. Są proste, bo nie potrafię pisać pięknie i poetycko - pisze zupełnie amatorsko, a do tego bardzo rzadko. :) 

    @ais Dziękuję, ale zdecydowanie nie dam się namówić. 😊 nie "czuję" wesołych tematów, miałabym problem ze stworzeniem jednej zwrotki. Pisanie byłoby męczące dla mnie, a czytanie dla Was. 😊

  11. Witam Cię Tato

    Znów mamy lato

    Które bez Ciebie?

    Dwudzieste.

     

    Co myśli dziecko

    Gdy słyszy słowa

    Że jego ojciec

    Odszedł do Boga?

     

    Czy ta dziewczynka

    W szarym płaszczyku

    Wciąż widzi tatę

    W tym nieboszczyku?

     

    Otwarli trumnę

    Ja - osiem lat

    Pierwsze co myślę

    Że tata zbladł.

     

    Potem sadzają nas

    W pustym kościele

    Za bardzo nie wiem

    Co tu się dzieje.

     

    Ktoś mnie przytula

    Ktoś z boku płacze

    A ja wciąż myślę

    O bladym tacie.

     

    Mama mnie ciągnie

    Za rękę ściska

    Ja się przewracam

    Bo droga śliska

     

    I jest już cmentarz

    Tam pożegnanie

    Wszyscy współczują

    Mi oraz mamie.

     

    Znałam Cię krótko

    A długo już tęsknię

    Kocham Cię Tato

    Wciąż jesteś we mnie.

     

    Żywym wspomnieniem.

     

×
×
  • Dodaj nową pozycję...