Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Miriam

Użytkownicy
  • Postów

    16
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Miriam

  1. Miriam

    widnokrąg serca

    Potrafię się w tym odnaleźć. Może kiedyś w końcu człowiek przestanie uciekać.
  2. @W.M.J Cierpienie... Piękne.
  3. Miriam

    Pantomima

    Wykastruj mnie z emocji Więc będę mogła płynąć po twojej skórze Jak ostrze ze stali Aż nie otrę się o diament twego serca I odejdę jak koń bez swego jeźdźca...
  4. Miriam

    Grzesznicy

    @jan_komułzykant Takiej sytuacji sobie nie przypominam :)
  5. Miriam

    Grzesznicy

    Zagubiony pielgrzym zapukał do drzwi domu, To nienormalne drzwi, to są drzwi z betonu Ach, do jego karnacji, pasują idealnie On się tam odnajdzie, on nie zginie marnie. Otworzyła mu rozochocona dziewczyna Włosy blond, buzia czerwona, koszula nocna wszystko odsłoniła Uśmiecha się radośnie, mówi, wejść, no proszę Jestem dzisiaj sama, ze mną tylko sowy, o tu i tam, na sośnie. Wchodzi pielgrzym, butami stuka, błota naniósł wszędy Ja po panu pozmywam - mówi, Pan rozgości się w te pędy Zrzuca płaszcz i na łożu się kładzie, sapie niczym zwierzę Nikt tu dziś nie zaśnie w betonowym lesie Blond dziewczyna z wiadrem, mokra już od potu Zrzuca swą koszulę, pierś pnie się do przodu Tylko szybko Panie, on będzie po zmroku Wije się jak wąż, biodrami kołysa Zaraz nimi otuli, nocy towarzysza. Wtem ni stąd ni zowąd, jak z jasnego nieba Strzała jak grom niebiański powietrze przerzedza Cisza nastąpiła, sowy też ucichły Co do diaska tutaj, robi strzelec z Birmy? A z piersi dziewczyn, czarna maź się leje Uśmiech na jej twarzy jednak nie niknieje. Demonicznym głosem mówi - daleko się niesie Nikt tu dziś nie zaśnie w betonowym lesie Strzały lecą ciągiem, przeszywają przestrzeń, Aż się straszna Lilith w spazmach swych uniesień Toczy, kurczy, krzyczy, mieli swym jęzorem Wtem ostatnia strzała kończy metaforę. Pielgrzym się nie rusza, patrzy, obserwuje Twarz jest wciąż nieznana, ma aleksytymię. Lepiej się stąd wynieś, poznam po zapachu Wiem, żeś jest jej bratem, bratem wprost z dowzahu. Pielgrzym się podnosi, płaszcz swój zgrabnie wkłada A za drzwiami pewnie znak krzyża odmawia. Idzie w nocy cieniu, czeka na dudnienie, Może drzwi następne dadzą mu zbawienie.
  6. Miriam

    Melodramat

    Zmacerowanym sercem rzucam się na twoją twarz, Moje słone łzy spływają po twoich policzkach, Łapczywie szturcham Cię po żebrach, Oddaj mi to co ci oddałam, Jestem jak Bóg z piekła.
  7. Miriam

    Mierność

    Kryształowy szkarłat spowity atłasem twoich rzęs, Zasypiam do dźwięku oddechu z twoich płuc, Nie dzielę umysłu na czworo, lecz na sześć, Tyle płatków opadło z czarno-białych róż. Na miąższu serca ostatnia struga krwi, Mówi mi, żebym Cię opuściła. Zastygam, niedoli ramieniem spowita , Za okno spoglądasz i patrzysz jak Cię wita, Ja kurczę się przy płomieniu, prawie całkiem zużyta. Oblicza nasze jak pamiętnik kłamcy, Kto wiedzieć mógł, że zima nas nie powita.
  8. Miriam

    Ginienie

    Rozpłatana tonę w malignie Przedzieram się przez las, w którym ostatnio widziałam siebie Pożera mnie i zżera moje nasienie Zazdrość o każde, najmniejsze przestrzenie Gdzie nie ma Cię ze mną, gdzie Ciebie i mnie nie ma Kto myślał o broni, zapomniał o najgorszej To nie bomba neutronowa A miłości pojęcie Zabrało mi wolność Odebrało szczęście.
  9. @kwintesencja Zdecydowanie się zgadzam
  10. @kwintesencja Myślę, że mnogość interpretacji jest wskazana.
  11. Neuralgiczny wstrząs opiewa pierś i skronie, Pojemnik wypełnia się kwasem, Łaknie tkanki do rozpuszczenia, Przechodzień gra na basie, Unosi skromnie długie palce, I wpycha je w gładki otwór różanej otchłani, Rusza ostrożnie, ze smakiem, Opadam na kolana, podpieram się, unoszę ramię Zemdlone ciało, blade sploty neuronalne Odchodzę Siebie zostawiam za pasem.
  12. Miriam

    ... cz. 2

    - Cześć - dochodzi mnie głos zza pleców. - Mogę się dosiąść? - pytanie zaskakuje mnie tylko połowicznie. Spoglądam na postać wypowiadającą te słowa. Wysoki blondyn, z krótką fryzurą i o niebieskich oczach spogląda na mnie z góry. Obiektywnie ucieleśnienie napalonych czternastolatek z zerowym pojęciem o rzeczywistości, subiektywnie jeszcze go nie znam, realistycznie nie myślę o nim w takich kategoriach i jestem kłamcą. - Jeśli odczuwasz taką potrzebę, proszę - odpowiadam. Na twarzy chłopaka pojawia się uśmiech. Denerwuje mnie. - Co czytasz? - pyta. - A jakie to ma znaczenie? - Lubię czytać, może mi też się spodoba. Nie odpowiadam. Nie rozumiem nic ze strony, którą przeczytałam. Zamykam książkę. - Czego ode mnie chcesz? Wiedzieć, czy mam chłopaka? - Masz chłopaka? - Do 22.48 nie mam nikogo. Nie mam rodziny, nie mam przyjaciół, nie mam chłopaka. Uprzedzając, to nie są jakieś insynuacje i aluzje do tego, że możesz się ze mną pierdolić, że istnieje w ogóle taka opcja, przyjechałam tu dla siebie i tylko dla siebie. Przyjechałam tu też czytać książkę, ale twoja obecność mi nie pozwala. - Wywołuje, aż tak silne emocje? - Wiesz skąd wiem, że to nie dzieje się naprawdę? - Słucham - odpowiada chłopak, zakładając nogę na nogę. - Bo w prawdziwym życiu się takie sytuacje nie zdarzają. - A czym jest prawdziwe życie? - kontruje mój przeciwnik. Zastanawiam się przez chwilę. - Według hedonistów, jest wtedy, kiedy wciąż coś czujesz; według twoich rodziców na pewno nie to przed komputerem; według analfabetów, o zgrozo, tylko nie to, o którym czytasz w książkach. Czysty indywidualizm poznawczy, moja relatywna prawda, do której dostępu nie dostaniesz. - Oprowadzić Cię? Mieszkam tutaj. - Wydajesz się być ignorantem. - odpowiadam. - Jestem. Kochasz mnie? - pyta blondyn. - Nie. - A gdyby to było prawdziwe życie? - Tym bardziej. - Grasz w szachy? - Amatorsko. Chłopak podnosi się z miejsca i podchodzi do stolika znajdującego się w prawym rogu kawiarni. Obraz wiszący nad stolikiem z szachami jest rozmazany. Przewracam oczami i ruszam za nim z wolna, nie zabierając ze sobą portfela. Jestem dziwnie irracjonalna. W kawiarni robi się ciemniej, mimo, że słońce wciąż świeci przez podłużne okna. W powietrzu unoszą się cząsteczki kurzu. Dmucham rozpraszając chmarę zbliżająca się prosto na mnie. Dzwonek przy drzwiach alarmuje, iż zbliżają się nowi klienci. Nie obracam się, aby spojrzeć. - Słyszałaś o gambicie sandomierskim? - pyta nieznajomy. Wzdłuż ściany przemknął cień. Widocznie zaczął się chiński nowy rok, a na zewnątrz już rozpoczęła się parada dziwacznych stworów. - Chciałabym kiedyś napisać książkę i być szczęśliwa. - odpowiadam - Tylko tyle? - Jeszcze chciałabym umrzeć, ale to nie jest trudne zadanie, nie uwzględniam tego na liście marzeń. - Dlaczego chcesz umrzeć. - Bo jestem złym człowiekiem.
  13. Miriam

    danse sale

    Popsułam harfę dźwiękiem samotności Oddałam dzieci w objęcia nicości Czarnym przepasana wtedy szalem Wyszłam na dwór, w śniegu jaskrawości Ciosana wiatru szyderczym oddechem Krwią splamiłam zimową uciechę Tworu tańca niezasłużonego zabiłam wcielenie Teraz płacze rzewnie, z łona markotnieje Oddaje się tobie, powiadam życzenie Oddaje się tobie, mówię i pierzchnąć zaczynam Moje wyrzeczenie.
  14. Miriam

    ...

    Zbyt ciepły jesienny dzień jak na Polskę. Niebo nie próbuje ukryć słońca, które odbijając się od szyby, umożliwia mi obserwowanie ogromnej brodawki na brodzie pasażerki siedzącej naprzeciwko. Podobno nie oceniam ludzi. To moja osobista, mniej bądź bardziej trafna, refleksja na własny temat. W przedziale słychać tylko wygłuszone dźwięki pędzącego po torach wagonu. Na zewnątrz jest barwnie. Opadające liście ścielą posłanie dla nadchodzącej zimy, w tym świecie najpewniej białej. Do celu zostało mi kilka minut. Z głośnika wydobywa się głos skonfundowanego, starszego Pana. - Szanowni państwo... - następuje przerwa. Mężczyzna potrzebuje czasu na rozruszanie neuronów. - Zbliżamy się do stacji Opole, wysiadających prosimy o... - Dociskam słuchawki do uszu i powoli podnoszę się z miejsca. Zdrętwiałe nogi uniemożliwiają mi zgrabne opuszczenie przedziału. Kobieta naprzeciwko nie odwraca oczu od szyby. Przy miejscu, gdzie jej usta prawie stykają się ze szkłem powstaje para. Otwieram drzwi, szarpiąc i wydostaję się na zewnętrz. Korytarz jest pusty. To pociąg do Szczecina. W drzwiach stoi mężczyzna z kontrabasem. Instrument wystaje poza futerał, prawie stykając się z sufitem. Nie mogę przejść dalej, gdyż nasze światy oddziela mur w postaci muzyki grającej w moich uszach. Nigdy nie zapominam o słuchawkach. Pociąg hamuje statecznie wydając przerażający dźwięk. Pasażer numer jeden w garniturze i z torbą pod pachą, wychodzi omijając ostatni stopień. Pan z kontrabasem pokracznie wypełza z pociągu orientując się, że warto było by zasunąć zamek futerału. Wyskakuję jako ostatnia, żegnając odjeżdżający pociąg obojętnym spojrzeniem. Nie znam tego miasta. Nigdy tu nie byłam. Moja wizja o nim jest kompletnie zmyślona. Tworzę w głowię ideę miejsca niezbadanego, umożliwiającego katharsis, które na razie odczuwam jak biegunkę. Dworzec jawi mi się jako bezpłciowy. Oczami wyobraźni próbuję stworzyć tę przestrzeń, aby architektonicznie pasowało do kraju w jakim mieszkam. Opole kojarzy mi się z kolorem żółtym, taki jest więc budynek główny. Można podzielić go na trzy części; nawa główna ze sklepieniem sześciodzielnym oraz dwie mniejsze nisze z automatami, toaletą i dworcową restauracją, z której śmierdzi olejem. Przechodzę obok bezdomnego. Kałuża jego moczu powoli zwiększa objętość. Pieniądze mam na karcie - mówię w myślach, na wypadek, gdyby zapytał. Naprawdę są na karcie. W portfelu grzechoczą tylko miedziaki. Wychodzę na zewnątrz. Moją twarz owiewa chłodny wiatr, nadchodzący od północnego zachodu. Ktoś kiedyś nauczył mnie jak to sprawdzać. Czarny gorset wpija mi się po lewej stronie żeber. Na szczęście zbyt duży golf amortyzuje moje chude ciało. Nie myłam włosów i jest to oznaka niczego innego jak lenistwa – choć pojęcie to można nazwać toksycznym. XXI wiek upodobał sobie to określenie. Z koka związanego na czubku głowy wystaje mi kilka włosów, łaskoczących mnie po czole. Zmierzam przed siebie. Nie znam tego miejsca, wszystko wydaje się być szare. Postanawiam wygooglować to miasto. Moja twarz mizernieje. Dworzec nie wygląda tak jak sobie wymyśliłam - jest ładniejszy. To miasto jest piękne, zbyt piękne. Teraz chcę tam pojechać jeszcze bardziej. Czuję jak mój brzuch błaga mnie o jedzenie. Postanawiam wypić kawę. Zaglądam do najbliższej kafejki na rogu ulicy, której nazwy nie znam. W środku panuje przytulny półmrok. Okna są długie, ale bardzo wąskie, wpuszczają idealną porcję światła dziennego. Całość wnętrza kojarzy mi się z teksańskim barem z XVIII wieku. Mogę się mylić, gdyż nie mam o tym pojęcia. Siadam przy drugim stoliku od drzwi. Moja postać perfekcyjnie mieści się w szczelinie, którą tworzy szyba. Wyciągam szkicownik i książkę, którą akurat teraz czytam. To może być cokolwiek. - Dzień dobry, co podać? - kelnerka z ołówkiem i notesikiem stoi nade mną i pseudo-entuzjastycznym spojrzeniem wymaga ode mnie wybrania pozycji z menu, którego nawet nie zdążyłam przeglądnąć. - Cappuccino, poproszę – odpowiadam z uśmiechem. Dziewczyna odchodzi. Jest sama na zmianie, na razie nie może z nikim podzielić się niechęcią do pracy. Jest wcześnie, bardzo wcześnie jak na mnie, ale oczy mi się nie zamykają. Sięgam po ołówek, inny niż posiada kelnerka. To nowy szkicownik, jest jeszcze pusty. Omijam pierwsza stronę i przykładam rysik do drugiej. Jestem do dupy. Zamykam szkicownik. Otwieram książkę na stronie sto drugiej bądź trzysta siedemnastej, jeszcze nie wiem. Opowieść jest satysfakcjonująca. Spędzam nad nią kilkanaście - może kilkadziesiąt - minut. Nie zauważam, gdy kelnerka przynosi mi kawę do stolika. Chwila, to do mnie nie pasuje. Zauważam ją. - Dziękuję. - odpowiadam z szacunkiem. Kawiarnia zaczyna wypełniać się ludźmi. Dwa stoliki ode mnie, przy innym oknie siedzą dwie starsze Panie. Obydwie mają okulary, ale tylko jedna owinęła szyję bursztynowym szalem. Druga odkłada kijki za siebie. Jej szary, całkiem elegancki, dres pasuje do siwych i starannie ostrzyżonych włosów. Zamawiają kawy i kremówkę. Grupka młodych ludzi usadawia się na kanapach pod schodami. Są cisi, zaspani. Ciężko powiedzieć, czy pójdą dzisiaj do szkoły. Młoda kobieta próbuje poradzić sobie z szamoczącym się dzieckiem. To mogę być ja - pomyślałam. Wracam do lektury (...).
  15. Siedzi na łóżu zdrętwiała postać, Jej oczy wpatrzone w mrok za oknem świecą się od potoku łez. Cierpnie jej noga, dusza i serce, Cierpią jej dłonie ciało i krew. W lustrzanym odbiciu nie widzi siebie, W lustrzanym odbiciu przegląda się. Świec nie zapala, wody nie pije, Jest cała mokra od własnych łez. Po głowie ją bije, Myśl zaniechana, Kotłują się myśli Gotuje się krew. Myśli o ostrzach, słowach i czynach, Już zapomniała kim człowiek jest. Lęka się siebie, lęka się świata To bratniej duszy potrzeba jej. Odeszła od siebie, odeszła od Pana, Może miłości brakuje jej. Zapadnie w sen, prędzej czy później, Z bolącą głową obudzi się. I tak już będzie, aż do spotkania, I tak już będzie, aż odejdzie w cień.
  16. Miriam

    Zazdrość

    Ach te suche usta, Splamione ni krwią ni łzami, Ach te suche usta, Martwią się dniami i nocami O żar płomienia gasnący, Gdzie cichy szept do ucha się rwący, Zapada się pod swym ciężarem I tonie, w piachu zagrzebany, Wraz z czasu uciekaniem. Tak, to ja zabiłam Ciebie, kochanka ciemnej nocy, Zanim jeszcze istnienia pociechą zdążyłeś się zauroczyć, Bo tak zazdrosna o jej prostotę byłam, że nie na jej, a na Twoje się życie rzuciłam, I grób twój pod mym oknem codziennie na blask księżyca patrzy, A ty pewnie myślisz, że świat twój wzięłam jako hołd dla faktu rozpaczy, Nieomylne twe myśli pieszczą mnie wtedy jak oczu twych bierne spojrzenie, I patrzę w głąb siebie, gdzie źródła materią jest nieustanne cierpienie, Giń - szepczę - Giń nieobyta poczwaro, która z matki czystej wyszłaś, Giń i przenigdy już więcej swego serca nie oddaj, Nie oddaj przenigdy, Lecz zostaw jako pamiątkę na zgliszczach.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...