Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Szudracz

Użytkownicy
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Szudracz

  1. Tupanie nad głową doprowadzało go do szału. Wiszące od ucha do ucha sznureczki ze stoperami zrobionymi z kokonów morw, obijały się przy każdym gwałtownym odchyleniu głowy w górę. — Cholerny sufit! — zgrzyt zębami przecierał skruszone już do połowy korony zębów. Szurnął krzesłem, uderzył widelcem w czarną tarczę tłuszczowej podkładki i odchrząknął. Korek pożółkły wyskoczył z usznej trąbki. Ciemne paluchy po oraniu strupów na głowie usadowiły go na miejscu. — Dorwę te dzieciaki, małe stupko-pokraki, że matka nie może rozłożyć dywanów. Gromada desko tupaczy ponownie przebiegła mu nad głową. — Przyjacielu, nie skupiaj na nich uwagi, to przestaniesz ich słyszeć. — Świeżo ogolony krępej budowy brat bliźniak pocieszał strapionego pisarza. — Siedzę tu już tak długo, nie mogąc nic napisać, więc każdy szmer jest wystrzałem z pistoletu w moją obolałą głowę. Trzaski ubijanego mięsa zza ściany w niedzielny poranek zmusiły go do obwiązywania głowy poduszkami z ubitego kaczego pierza. W dłoni drgało pióro, ściekające krople do kałamarza tworzyło mini okręgi, hipnoza brata działała poło-wicznie, jedno zaropiałe oko zahaczyło się o brzeg szklanego naczynia niczym pogięta zakrętka. Drugie spoglądało w górę. Na poddaszu nie mieszkał nikt oprócz kun i stada gołębi. Sąsiadka zabiła tłuczkiem męża. Trans zadziałał, wibracje przenikały przez ścianę, a on został z pustą stroną. Po bracie został kleks z linii papilarnych na nagłówku gazety z afirmacją twórczą.
  2. Nie chcą cię widzieć pod osłoną nocy, o nie. Na srebrnym talerzu jeść złotych rozgwiazd. Ocean wyrzucił je na rozbitej klepsydry piasek. Mackami sięgają nieba, umierając na dnie odbitych pomruków fal. Płynie nurt niezatapialny, mąci światło latarni, podbija statkom kadłuby. Kołysze we mgle ze srebrnych nici hamaki, śpią w nich tajemnice. Zaklęte w gwiezdnym pyle, rozświetlą kompasu kierunki. W oku lunety nie widać kresu horyzontu. W marynarskim kole toczy się tęsknota za szyfrem. Zacumować już nie ma gdzie. Słychać wrzask mew, ich białe skrzydła tną wstający świt. Wyrasta nadzieja z nagich koron drzew, drapią jego twarz. Milczy. Pogłębione bruzdy okrywa kobaltowej toni cierń. Zapada w bieli, głęboko się skryje, za puchem szarym, zaczeka. Zanim kurtyna uderzy w grunt, wypali w niej siatkę do połowu ryb. Skąpie w niej swoje czyste dłonie. Z bryzy wyrzeźbi bałwany. Opadnie z impetem naturalnej siły, odbije w tafli spojrzenie i rozproszy się w złudzeń mgnieniu. Widok rozciągnie się nie skończony, kulę ściśnie mocniej atmosfera.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...