-
Postów
59 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Piotr Samborski
-
Na skraju parku, gdzie stare dęby szumiały swoje odwieczne pieśni, a złote promienie słońca igrały na liściach, siedział starzec. Jego plecy pochylały się ku ziemi, jakby chciał wyszeptać jej tajemnice, a dłonie spoczywały na drewnianej lasce, która przez lata stała się wiernym towarzyszem jego wędrówki. Przed nim rozciągał się świat utkany z chwili obecnej – dzieci biegające pomiędzy drzewami, ich śmiech radosny i beztroski jak wiosenny deszcz. Rodzice, rozłożeni na trawie, szeptali do siebie cicho, a starsi ludzie, zgromadzeni w cieniu lip, dzielili się wspomnieniami, które już dawno przybrały barwy sepii. Starzec patrzył na to wszystko i uśmiechał się lekko, choć w jego oczach migotał cień zadumy. Był jak stary zegar, którego wskazówki poruszały się już wolniej, ale wciąż biło w nim echo minionych godzin. Wtem, podbiegł do niego mały chłopiec, zadyszany od zabawy, z policzkami zarumienionymi od słońca. — Dziadku, czy czas można zatrzymać? – zapytał, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Starzec roześmiał się cicho, a jego głos zabrzmiał jak szelest suchych liści. — Widzisz, chłopcze, czas jest jak wiatr. Nie możesz go złapać w dłonie, ale możesz poczuć jego dotyk. Jest jak rzeka, która nigdy nie przestaje płynąć, ale jeśli wsłuchasz się uważnie, usłyszysz jej pieśń. Chłopiec zmarszczył brwi, próbując zrozumieć. — Ale skoro płynie, to dokąd? — Naprzód, zawsze naprzód – odparł starzec. — Ale wiesz, to nie czas tańczy. To my. On tylko gra melodię, a my, ludzie, wirujemy w jego rytmie. Czas nas unosi jak liście na wietrze, ale to, jakie kroki wykonamy, zależy tylko od nas. Chłopiec przez chwilę milczał, a potem znowu się roześmiał, nie zastanawiając się dłużej. — To ja biegnę tańczyć! – zawołał i zniknął pomiędzy drzewami. Starzec odprowadził go wzrokiem, a potem spojrzał w niebo, gdzie chmury płynęły powolnym, spokojnym rytmem. Uśmiechnął się. Bo choć czas nie czekał, on wiedział, że każda chwila, którą przeżył, była jego własnym krokiem w tym wielkim tańcu istnienia.
-
nie potrafimy rozmawiać
Piotr Samborski opublikował(a) utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Słowa śpią w korzeniach milczenia, splątane jak winne pnącza w ogrodzie wątpliwości. Oddychamy ciszą, co osiada na wargach jak popiół po nieugaszonym ogniu. Czy nie słyszysz, jak noc woła imieniem światła? Jak liście szepczą o wietrze, którego nie ma? A my – krople deszczu, które nie spadły, ptaki, co zapomniały pieśni drogi. Zatrzymajmy się. Niech głos popłynie jak rzeka przez kamień, niech pękną lustra obojętności, zanim zamilkniemy na zawsze. -
Czasem człowiek jest jak burza – grzmi, błyska gniewem, sieje niepokój, aż wszyscy wokół uciekają, kryjąc się przed jego piorunami. Jego słowa są jak ostre wichry, które łamią gałęzie porozumienia i zasiewają ziarna niezgody. Taka była ona – kobieta, której serce stało się twierdzą zbudowaną z pretensji, lęku i bólu, choć może sama już nie pamiętała, kto jako pierwszy uderzył w jej mury. Aż na jej drodze stanął ktoś inny – nie drwal, który chciałby ściąć ten splątany las gniewu, ale młody człowiek, którego głos brzmiał jak cichy strumień pośród zamieci. On nie bał się jej burzy. Nie zasłaniał się przed piorunami. Nie odpowiadał grzmotem. Zamiast tego, łagodnie, spokojnie powiedział: – Widzę, że dźwiga Pani wielki ciężar. Nie wiem, kto Panią skrzywdził, ale wiem, że gniew rzadko przynosi ukojenie. Nie jestem Pani wrogiem. Nie muszę Pani znać, by chcieć Pani dobra. Kobieta zawahała się na ułamek sekundy. Jakby jego słowa były kamykiem wrzuconym do burzliwej rzeki – małym, lecz wystarczającym, by zakłócić nurt. - Jeśli nie ma Pani nikogo, kto by Panią wysłuchał – ja mogę. Jeśli nie ma nikogo, kto by Panią objął – ja chcę. Potrzebujemy szacunku i miłości. Widze Pani gniew, a nawet ból. Wtedy burza znów uderzyła. Jeszcze silniejsza, jeszcze bardziej gwałtowna. – Nienormalny! – krzyknęła, odwracając się na pięcie. Ale przecież burze nie trwają wiecznie. Po każdej nawałnicy ziemia oddycha, zieleń pije wodę, a na horyzoncie pojawia się pierwszy promień światła. Może i w niej, choć jeszcze nie teraz, pojawi się pierwsza rysa w pancerzu gniewu. Może gdzieś w jej sercu słowa młodzieńca zaczną kiełkować jak pierwsze źdźbła trawy po zimie. Bo czasem to nie krzyk, nie walka i nie ciosy zmieniają świat, lecz cichy głos współczucia, który odważnie staje naprzeciw burzy.
-
Stało się to w sercach, gdzie czas nie płynął jak rzeka, lecz jak krople rosy osiadał na dłoniach, znikając w dotyku. Tam, na skraju ludzkiego bólu, dwoje ludzi stało w milczeniu. Kościół tonął w półmroku, a płomienie świec drżały jak przestraszone ptaki uwięzione w bursztynie ciszy. Kamienne ściany szeptały echem modlitw, które nie szukały już odpowiedzi, a ciężkie sklepienia zdawały się pochylać nad żałobą, jakby i one czuły ciężar tej chwili. Zgromadzeni ludzie byli cieniami – cichymi świadkami cudzego bólu. Ich spojrzenia unikały trumny, jakby śmierć mogła przenieść się spojrzeniem, jakby wpatrywanie się w nią zbyt długo mogło odsłonić prawdę, przed którą wszyscy uciekają. Matka miała twarz białą jak wosk topniejący w płomieniu, a ojciec stał z dłońmi splecionymi na piersi, jakby chciał utrzymać w sobie krzyk, który nie mógł już znaleźć drogi na zewnątrz. Czas nie zatrzymał się na chwilę dla ich dziecka. Nie zawahał się, nie zatrzymał wahadła zegara, nie wypowiedział słów ulgi. Poszedł dalej, jak idzie zawsze – obojętny na tych, którzy zostają w tyle. I nagle, pośród szeptu modlitw i trzasku topniejącego wosku, zrozumieli. Śmierć nie jest zdradą. Nie jest karą ani zemstą. Jest cieniem, który idzie z nami od pierwszego oddechu, nieodłącznym cieniem życia. Nie można się na nią obrazić, tak jak nie można obrazić się na zmierzch, który przychodzi po dniu. Przychodzimy na ten świat z wyrokiem śmierci, ale w dniu narodzin nikt o tym nie myśli. Życie to płomień świecy – pali się jasno, choć wiemy, że w końcu stopi się do końca. Ból odejścia dziecka jest krzykiem ciszy – niewidzialnym, lecz wszechobecnym, rozrywającym serce na części, choć nie wydaje dźwięku. To krzyk, który nie ma głosu, lecz jego echo drży w każdej myśli, w każdym niespełnionym marzeniu, w każdej pustej kołysce. Matka spojrzała na trumnę i przez łzy dostrzegła coś, czego wcześniej nie widziała – nie kres, lecz drogę. Nie pustkę, lecz przejście. Płomień świecy zadrżał po raz ostatni i zgasł. Ale wosk, choć stopiony, nadal był. Tak samo jak ich dziecko – nieobecne ciałem, lecz trwające w każdym wspomnieniu, w każdym drgnieniu serca, w każdym cichym powiewie wiatru. I wtedy, po raz pierwszy tego dnia, odważyli się wziąć oddech...
-
Wiara nie rodzi się w blasku tłumu ani wśród głośnych słów. Nie przychodzi wtedy, gdy świat wypełniony jest pewnością i wygodą. Przychodzi cicho—jak światło, które przedziera się przez pęknięcie w murze, jak szept, który słychać dopiero wtedy, gdy ucichnie zgiełk. Człowiek przez lata karmi się złudzeniami. Wierzy w porządek świata, w sprawiedliwość, w logikę wydarzeń. Przyjmuje iluzję rzeczywistości, aż pewnego dnia coś w nim pęka. Może to zdrada, cierpienie, może bezsensowność ludzkich gier. Wtedy zatrzymuje się i zaczyna dostrzegać, że świat, który znał, jest utkany z obłudy—z ról, które gramy, z masek, które zakładamy, z prawd, które zmieniają się zależnie od tego, kto je wypowiada. To moment, w którym wiara przestaje być przyzwyczajeniem, a staje się prawdą. Nie jest już słowem zapisanym w księgach ani rytuałem powtarzanym mechanicznie. Jest doświadczeniem—poczuciem, że pod powierzchnią pozorów istnieje coś więcej. Że nie jesteśmy tylko iskrą w pustce, ale częścią czegoś, co wykracza poza ten teatr. Dopiero wtedy człowiek zaczyna szukać. Nie w dogmatach, nie w strukturach, ale w ciszy swojego serca. I tam znajduje Boga—nie tego ubranego w złoto i słowa, ale tego, który mieszka w prostocie, w prawdzie, w miłości, która nie potrzebuje dowodów. Bo wiara nie jest ucieczką. Jest przebudzeniem.
-
Pędzimy. Nie wiadomo dokąd, nie wiadomo po co. W kieszeni mamy listę rzeczy do kupienia, w głowie kolejne cele, których spełnienie nie przyniesie ukojenia. Wszystko mierzymy w wartościach liczbowych – ile mamy, ile możemy mieć, ile musimy poświęcić, by mieć więcej. A w tym wyścigu umyka nam człowiek. Przestajemy dostrzegać oczy, które błagają o chwilę uwagi. Nie słyszymy głosu, który mówi „jestem”. Ludzkie życie, niegdyś święte, staje się jedną z walut w brutalnej ekonomii egoizmu. Gonimy za plastikiem udającym szczęście, za światłem, które świeci, ale nie grzeje. Myślimy, że zdobyliśmy świat, a tymczasem straciliśmy siebie. Wszystko nam się pomieszało – miłość z interesem, dobroć ze słabością, a człowieka z towarem. I kiedy w tej pogoni nie ma już miejsca na drugiego człowieka, dochodzi do najgorszego. Czasem wystarczy jeden gniewny gest, jedno „ja jestem ważniejszy”, jedna iskra w oczach pełnych chciwości – i nagle ktoś przestaje istnieć. Bo w świecie, w którym liczy się tylko „mieć”, „być” nie ma już wartości. Czy zdążymy się zatrzymać, zanim wszyscy staniemy się tylko cyframi w czyimś rachunku?
-
Cisza nie jest pustką. To przestrzeń wypełniona tym, co niewidzialne, a jednak prawdziwe. Jest jak płótno, na którym malują się nasze myśli i uczucia, jak szept świata, który mówi najwięcej wtedy, gdy milczy. W ciszy można usłyszeć rytm własnego serca, szum krwi w żyłach, delikatny oddech życia. To chwila, gdy świat zwalnia, pozwalając zauważyć to, co zwykle ginie w hałasie – trzepot skrzydeł, kroplę spadającą z liścia, delikatny powiew wiatru. Cisza jest rozmową duszy z samą sobą. To miejsce, gdzie wszystko się zaczyna i kończy, gdzie znajdują się odpowiedzi na pytania, których jeszcze nie zadaliśmy. Nie każda cisza jest jednak spokojem. Czasem może być ciężka, pełna niedopowiedzeń, ale i w niej tkwi moc – przypomnienie, że nie wszystko musi być wypowiedziane. Cisza uczy słuchania. Nie tylko świata, ale też siebie. W niej jest miejsce na oddech, na spokój, na odkrycie tego, co najważniejsze. Wystarczy tylko się zatrzymać.
-
Wciąż tacy sami
Piotr Samborski odpowiedział(a) na Poezja to życie utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Poezja to życie To przesłanie jest szczególnie ważne w dzisiejszym świecie, gdzie różnice często dzielą. Wiersz przypomina, że to, co najważniejsze, nie różni się między nami – jest trwałe, czyste i wspólne. Każdy człowiek, bez względu na swoje pochodzenie, niesie w sobie ten sam Boski blask, będący źródłem naszej godności i prawdziwej jedności. To przesłanie, choć proste, niesie ogromną nadzieję i zachęca do patrzenia na innych z miłością i zrozumieniem. - Tacy sami, a oczy niepowtarzalne - tacy sami - ulepieni z miłości i światła... -
@Arsis To, co nieodkryte i ukryte w „Ja”, zdaje się być głosem duszy, wołaniem o teraźniejszość – o bycie tu i teraz, w całkowitym oderwaniu od przeszłości i przyszłości. Powtórzenia wzmacniają to wołanie, jakby echo próbowało dotrzeć do najgłębszych pokładów świadomości. Tekst nie tyle informuje, ile medytuje nad istotą bytu, odsłaniając człowieka, który w zderzeniu z nieskończonością pragnie uchwycić chwilę jako jedyny realny punkt istnienia. To wołanie o „teraz i nic więcej” jest pełne napięcia, jakby autor próbował unieść się ponad sprzeczności i odnaleźć sens w samej akceptacji ich istnienia... Jesteśmy -
-
Przystanąłem na rogu ulicy, gdzie zebrał się tłum milczących świadków. Ich oczy – chłodne jak zimowe niebo – utkwiły w sylwetce mężczyzny leżącego na chodniku. Był jak zmięty liść, porzucony przez wiatr życia. Odór unoszący się wokół niego przypominał zapomnianą piwnicę pełną gnijących resztek, a ruchy jego ciała były spazmatycznym tańcem w sidłach padaczki. Ludzie stali, jakby to był spektakl, w którym role widzów są wygodniejsze niż akt miłosierdzia. Zacisnąłem dłoń na telefonie i wykonałem gest, który wydawał się tak prosty, a jednocześnie zdawał się być rewolucją w tej obojętnej ciszy – zadzwoniłem po pomoc. Klękając obok niego, poczułem zimny dotyk betonu, ale przede wszystkim ciepło bijące z serca – coś, co przypomniało mi, że jestem człowiekiem. Szeptałem do niego uspokajające słowa, które były niczym delikatne krople deszczu na spękanej ziemi. Kiedy karetka przyjechała, tłum rozproszył się, jakby wiatr rozwiał popiół. Ludzie odeszli, a ja zostałem z pytaniem, które wbijało się w moją duszę jak cierń: co się stało z nami, że serca zastąpiliśmy kamieniem? Czy człowieczeństwo stało się cieniem samego siebie, uwięzionym w więzieniu obojętności? Dlaczego spojrzenie na drugiego człowieka, upadłego, stało się tak trudne, jak patrzenie w lustro? Wciąż czuję zapach tamtego dnia, jak echo przypominające mi, że jeśli nie rozbudzimy w sobie iskry miłosierdzia, to ciemność obojętności może nas całkowicie pochłonąć.
-
1
-
Refleksja w promieniu
Piotr Samborski odpowiedział(a) na Piotr Samborski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@helenoir Miło. Dziękuję i również wszystkiego co dobre i pożyteczne! -
Światło nie zna granic, choć zdaje się ich potrzebować. Uderza w ścianę, przenika przez listki drzew, kładzie się cicho na podłodze. Jakby chciało dotknąć wszystkiego, ale zawsze pozostawiało przestrzeń dla cienia – swojego najwierniejszego towarzysza. Może tak wygląda miłość – przenika przez nas, zostawia ciepło, ale nigdy nie zabiera całej przestrzeni. Pozwala nam być sobą, choć równocześnie przemienia nas na zawsze. Patrzę na promień słońca wpadający przez okno. Jest w nim coś kruchszego niż w ciemności. Światło zawsze nosi w sobie ryzyko – że może zgasnąć, że może odkryć to, co chcielibyśmy ukryć. Ale może właśnie dlatego je kochamy. Bo w tym świetle jesteśmy bardziej prawdziwi – nawet jeśli czasem boimy się tej prawdy. Czym jest światło? Ciepłem w zimnej dłoni? Przebłyskiem zrozumienia w gąszczu wątpliwości? A może tylko przypomnieniem, że choć wszystko przemija, ono zawsze wróci – o świcie, po burzy, w spojrzeniu drugiego człowieka. W świetle kryje się obietnica, że nigdy nie jesteśmy całkiem sami. Jesteśmy światłem.
-
Przychodzi taki czas, gdy świat zdaje się rozpadać na drobne kawałki, a bliscy, którzy kiedyś byli naszym schronieniem, stają się jak cienie, które rzucają chłód zamiast ciepła. To czas, gdy codzienne chwile nabierają innego, bolesnego wymiaru – nieoczekiwane konflikty, odizolowanie, choroba, która zdaje się rozrywać nie tylko ciało, ale i duszę. W tym chaosie, gdzie każda scena wydaje się niezrozumiała i absurdalna, pojawia się niewidzialna nić prowadząca do czegoś więcej. Człowiek wchodzi na ścieżkę, która wiedzie go przez leśne ostępy – samotne spacery pośród drzew stają się rozmową z ciszą, odpoczynek nad rzeką przynosi ukojenie, a każdy kamień na drodze staje się znakiem, że ból nie jest bezcelowy. W tych chwilach, choć początkowo pełnych samotności i zwątpienia, zaczyna się odsłaniać głęboka prawda: życie nie jest przypadkowym zbiorem zdarzeń, lecz misterną układanką, w której każda trudność prowadzi do przebudzenia. To właśnie wtedy, w milczeniu natury, człowiek odnajduje odpowiedzi, których szukał całe życie. Dostrzega, że upadek był tylko początkiem lotu w nowe przestrzenie – przestrzenie pełne miłości, zrozumienia i akceptacji. Wszystko, co wydawało się nie do zniesienia, zyskuje sens, a serce zaczyna bić w rytmie harmonii ze światem. Bo przebudzenie nie przychodzi w ciszy wygodnego życia, ale w huku burzy, która oczyszcza wszystko, co nie było prawdziwe. I choć na początku wydaje się, że tracimy wszystko, w rzeczywistości zyskujemy to, co najważniejsze – siebie.
-
2
-
Matka traci swoje dziecko, jak gwiazda, która bez ostrzeżenia gasnie w bezkresnym, czarnym niebie, zostawiając po sobie jedynie pustkę, którą nic już nie zapełni. Jej serce pęka jak starożytny dzwon, którego dźwięk umiera w próżni, a każda łza, która spływa po jej twarzy, jest jak kropla deszczu w morzu, które nigdy nie pozna końca. Zatraca się w tej ciszy, w której świat staje się obcy, a powietrze ciężkie jak kamień. Jak zdmuchnięta świeca, jej nadzieje gaśnie w mroku, pozostawiając jedynie cień, który na zawsze zostanie w jej sercu. Czerwcowy poranek rozlewał się po świecie niczym płynne złoto. Słońce, ledwie wstające zza horyzontu, malowało niebo delikatnymi różami i ciepłymi odcieniami bursztynu. Chmury, jak jedwabne strzępy, powoli rozciągały się na błękitnym tle, a ptaki w pobliskich zagajnikach wydawały się współzawodniczyć w tworzeniu pieśni życia. Powietrze pachniało słodkim zapachem akacji i młodej trawy, a delikatna mgła unosiła się nad wilgotną ziemią, jakby ziemia sama oddychała. Ścieżka na cmentarz wiodła przez gęsty tunel zieleni – bujne drzewa, których liście szeptały na lekkim wietrze, tworzyły naturalne sklepienie. Kwiaty rosły dziko na poboczach, rozrzucając plamy barw – białe margerytki, fioletowe dzwonki i żółte kaczeńce zdawały się drżeć od nadmiaru życia. Ale to życie było dziś bolesnym kontrastem. Na cmentarzu zbierali się ludzie – rodzina, przyjaciele i znajomi, a także przypadkowi przechodnie, których ciekawość sprowadziła tu, by zobaczyć to, czego nie potrafili nazwać. W centrum zgromadzenia stała biała, niewielka trumna, pokryta girlandą świeżych kwiatów – róż, lilii i stokrotek. Była zbyt mała, zbyt niewinna, jakby sama nie rozumiała, dlaczego znalazła się w tym miejscu. W tle cicho sączyła się melodia – smutna i delikatna, może „Cisza” Mozarta, której dźwięki zdawały się oplatać przestrzeń jak niewidzialne wstęgi. Ksiądz, ubrany w czarne szaty, stał przy grobie, trzymając w dłoniach Pismo Święte. Jego głos był cichy, łamliwy, jakby każda wypowiedziana sylaba raniła jego własną duszę. Rodzice chłopca – matka o zapadniętych policzkach, z pustym wzrokiem wbitym w trumnę, i ojciec, którego dłonie drżały, choć próbował je ukryć w kieszeniach marynarki – wydawali się być jedynie cieniami ludzi, którymi byli jeszcze kilka dni temu. Matka, ubrana w czarną suknię, trzymała w dłoniach białego misia – zabawkę jej synka – ściskając go z taką siłą, jakby mógł w magiczny sposób przywrócić chłopca do życia. Ojciec, choć starał się być silny, co chwilę odwracał wzrok, jakby światło dnia go raniło. Kiedy ksiądz poprosił o ostatnie pożegnanie, cisza była tak głęboka, że nawet wiatr zdawał się zamierać. Ludzie powoli podchodzili do trumny, kładąc na niej kwiaty, które pachniały zbyt słodko, zbyt intensywnie, jakby chciały przyćmić ból. Wśród zebranych było kilka osób, które patrzyły z boku, ciekawskim wzrokiem, jakby to wydarzenie było dla nich jedynie kolejną sceną w teatrze życia. Gdy trumna zaczęła opuszczać się w głąb ziemi, matka chłopca upadła na kolana, wydając z siebie cichy, zduszony szloch, który przeszył serca wszystkich obecnych. Ojciec objął ją ramieniem, choć sam ledwie trzymał się na nogach. W tym momencie czas zdawał się zatrzymać – świat na chwilę przestał istnieć. Ludzie wstrzymali oddechy, jakby sam odgłos opuszczania trumny w ziemię był czymś świętym i niedotykalnym. Ziemia – ciemna, wilgotna, pachnąca deszczem – zdawała się z niechęcią przyjmować to, co jej powierzono. Pierwsza garść piasku, którą ojciec rzucił na trumnę, zabrzmiała jak grzmot w tej wszechobecnej ciszy. Matka zasłoniła usta dłonią, próbując stłumić krzyk, który chciał wyrwać się z jej piersi. Nad cmentarzem unosiła się atmosfera, której nie dało się opisać słowami. Było w niej coś z żalu, coś z ulotnego piękna przemijania, ale też coś, co przypominało o kruchości życia. Ptaki na chwilę przestały śpiewać, jakby chciały uszanować tę chwilę. Nawet ciekawscy zebrani na obrzeżach stali teraz w milczeniu, poruszeni tym, czego byli świadkami. Kiedy ceremonia dobiegła końca, ludzie zaczęli odchodzić, zostawiając rodziców samotnych przy grobie. Matka uklękła przy świeżo usypanej mogile, szepcząc coś cicho, jakby chciała, by jej słowa dotarły do syna. Ojciec stał za nią, patrząc w dal, z pustym spojrzeniem człowieka, który stracił wszystko. Czerwcowe słońce, które jeszcze rano rozlewało złote światło, teraz skryło się za chmurami. Świat zdawał się znowu oddychać, choć już nie tak samo jak wcześniej.
-
Noc. Księżyc wyznaczył Ich tor I ona i on - nieświadomi w drodze spojrzeniem określili obojętność... Do chwili. Tej. Anonimowi. Nieobojętni. Usłyszana kołysanka - może się kochają? (oczekiwania, nasze czy ich?)
-
4
-
Sennie
Piotr Samborski odpowiedział(a) na Piotr Samborski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Leszczym dzięki -
Sennie
Piotr Samborski odpowiedział(a) na Piotr Samborski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Natuskaa dziękuję @Nata_Kruk muszę to sprawdzić ! Dzięki za uwagę -
Sennie
Piotr Samborski odpowiedział(a) na Piotr Samborski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@duszka o tak-przebudzenie! dziękuję za miły komentarz 😁 -
* Tamtej nocy zostawiłem serce- w wrażliwości Jej osoby Rytmy prawdziwej fantazji unosiły szczęście Dotyk ust zabijał szorstką namacalność niszszczył złość Stopy prowadziły inaczej - intymnie na odbitkach przejścia galopował cień miłości W świetle wibracji zatrzymane wrażenia znikły pozostając
- 7 odpowiedzi
-
10
-
aniołom rozdającym radość
Piotr Samborski odpowiedział(a) na iwonaroma utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Anioły! a ty płacz człowieku! stojący pomiędzy dobrem a złem bo tu czas i klatka naiwnych Istnień - snem otulone ... tak niewielu się budzi -
Pisane palcem dwa słowa wyobraźni Naszej Przyswojone- myśli spokojnego oceanu pozostawiam. Czekając kreślę przyszłość dostępnego szczęścia w smutku
-
5
-
"Szukasz prawdy? - znajdziesz ją! Poznanie jej zostawia ślad, boli... wyzwala i więzi" Przebudzeni. Jestem. Doświadczyłem ciała ducha- Myślami zaplatam pajęczyny - niewolności. Wolność oczami duszy uwięzione! ZAKŁAMANY ŚWIAT! Co tam podbicia kosmosu, /firmament/ gdy wolę mamonę- tak by zapomnieć, że wszystko to gra i teatr fałszerstwo na skalę masową .. ... Wiersz niedoskonały, nielogiczny - inny
-
niekiedy czas się wydłuża- wyłączyć toczącą się grę nie jest ani trudno ani łatwo ... tylko scenariusz - w jakim zakończeniu ? ... pamiętaj.
-
1
-
dokąd
Piotr Samborski odpowiedział(a) na Piotr Samborski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Dag witam, dziękuję za komentarz ...pozdrawiam -
dokąd
Piotr Samborski odpowiedział(a) na Piotr Samborski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@bona pozdrawiam również