Stawiam krok za krokiem nie dotykając ziemi,
serca bicie wyznacza szaleńczy tańca rytm,
Wirując i skacząc wzbijam się do lotu,
bijąc powietrze bladych ramion skrzydłami.
Wsłuchuję się w hymn stworzenia,
co w moich trzewiach gra,
sercu co bije, krwi co w skroniach śpiewa,
o pierwotnej boskości istnienia.
Wyję i bredzę, śmiech krtań rozrywa,
potem zrasza i piersią wstrząsa,
patrzę w swe wnętrze okiem pośrodku czoła,
i oto wiem, że to co widzę jest dobre.
Zatapiam paznokcie w powietrzu rozedrganym,
zrywam zasłony ułudy, kłamstwa,
na szmaty drę welony dobra, obcasem depczę kaszmir zła,
zostawiam pierwotność i szczerość.
Wyciągam dłoń śmiało i zapraszająco,
z dzikim Dionizem w tańcu się łączę,
wiruję i skaczę, me czoło myślą nieskalane,
do cichego Tanatosa uśmiecham się w ukłonie.
Patrzy się lud, oczy wytrzeszcza,
w zdumieniu nad gracją i butą boskiego idioty,
wykrzywiają wargi w bezmiarze wzgardy,
podszytej gniewem zazdrości.