Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Remigiusz Z.

Użytkownicy
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Remigiusz Z.

  1. „Brunonem Schulzem” Brunonem Schulzem kreślę te znaki będąc, a zarazem sobą samym już mniej potrzebnie Zamknięty (w jego geometrycznej bryle bez formy fizycznej, lecz lekko zgarbionej) kompletnie W tym uroczystym rozdwojeniu jaźni odpycham siebie samego daleką ręką mej przewrotnej natury na peryferia podświadomości, którą balansuję chwiejnie na linie rozpiętej pomiędzy normalnością, a szaleństwem nad otchłanią samotności, mażąc o tym aby choć na chwilę przeistoczyć się w kogoś innego i nim się wypełnić I nim wypełnić stronę niezapisaną jeszcze niczym, dla siebie zostawiając tylko margines, albo wyzbywając się nawet i tego Brunonem Schulzem jestem i myślę tańcząc samotnie po marginesie mojej poezji do taktu bezlistnego marsza listopadowej orkiestry dętej miejskich platanów Drohobycza, przykrytej siecią bezdźwięcznie utkaną z nici ptasiego trela przy pełni blasku księżyca Drohobycza, w którym byłem tylko metafizycznie oderwany od ciała, ale gdy jestem Brunonem Schulzem to jest mi on najdroższy na świecie i jedyny Mijam sklepy cynamonowe (a raczej ich szkice pospiesznie skreślone ołówkiem mistrza na kawiarnianej serwetce) kalecząc bruk kocich łbów obcasami Wiedziony fałszywym krokiem nie do końca swoich stóp, zagnany zostaję w czarną paszczę zaułka, gdzie spoczywa słynny markownik W egzotycznym szeleście stron jego wnętrza odnajduję sens tajemnych znaczeń kabały, tory i świętego pisma, choć nie jestem ich godzien Tak jak nie jestem godzien Adeli stopy całować i pieścić… czule w karakonim skłonie, demonstrując wobec jej majestatu swe dozgonne oddanie I czczę bałwochwalczo powab jej wdzięków, ud, piersi i owal jej twarzy Jej wierny sługa – karakon wpełzam pokracznie w brudne szczeliny nie do końca mej duszy, nie mogąc już dłużej dźwigać ciężaru piękna tej przewspaniałej istoty…
  2. „Kolejny upadek Ikara” Rozpięte skrzydła martwych gołębi puściły szmer po niskim niebie Sześcianu gęstej przestrzeni roku Martwych skrzydeł myśli człowieka – gołębia miejskiego… Ikara Bez czasu i miejsca dla swego „Jestem”, schwytanego w rutynę swych ścieżek Spiralą wzlotów jednak zbyt niskich chciał kwadrat nieba dla siebie.. Wylatać Niskiego nieba wielkich ambicji brunatną szmatą rozpiętym nad miejskim zgiełkiem splątanych ulic w gordyjskie węzły bez sensu Wzniósł się nad zwykłość dachów mieszkalnych więzień dla skrzywdzonych marzeń zamkniętych w szafach, piwnicach i strychach lat porzuconych na zawsze Lat wypełnionych fantasmagorią drgających cząstek rozmyślań gołębich główek wykoślawionych piórem rączki dziecięcej Z pierza tych dźwięków, świergotu wspomnień wyrosłych w mojej pamięci stworzyłem skrzydła dla swoich marzeń sklejonych woskiem dedalim Wreszcie wzlot po spirali bólu i męki, wyrzeczeń, morderczej pracy, lecz pełny ptasiej, lekkiej wolności, karmiony pisklęcą, wręcz naiwnością Wysokość… Piękno… Zachwyt… Spełnienie, a potem Gorąc… Strach… Ból… Słońce zbyt blisko, a potem Woskiem goryczy spłyną upadek na chodnik rzeczywistości I poniósł śmierć kolejny Ikar z krzykiem wolności na ustach.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...