W zgęstniałym od dziennego żaru powietrzu leżę 
	W ciemności wsłuchując się w ledwie szum broczących żywicą sosen 
	Słońce zraniło je zbyt mocno pokazując moc życia i zabijania 
	Tak dziwną siłę tworzenia 
	Sam, próbując znaleźć choć powiew z na oścież otwartych drzwi 
	Wyciągam rękę palcami sięgając brzegu łóżka 
	Nie znajdując nikogo, dla kogo żałość nad drzewem byłaby też ważna lub choćby śmieszna.