Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

galatea

Użytkownicy
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez galatea

  1. gdzie muskają w dłonie (i zimne jeszcze stopy) fragmenty pierwsze słońca gdzie cicho płaczem spodziewanego końca gdzie fal mlaskanie całuje czule w ucho gdzie plącze mienie jedną myśl i kruchą gdzie manna oceanu gładzi mnie zakątek gdzie pachnie samotnością co tuli niczym wrzątek gdzie skwierczy całkiem pierwsza letnia mewa gdzie wspomnienia chłoną ostatnie żywe trzewia tam jestem i siedzę i wina smakuję i wcale a wcale mi cię nie brakuje
  2. Sam nie wiem jak długo siedziałem w tak brzydki sposób. Pochylony nad podręcznikiem z anatomii, a może poezją Grochowiaka, nie zwracałem uwagi na ból, który trzaskał w moje kości. Jak się później okazało, nie tylko te na grzbiecie. Kolorowy sześcian stojący na moim biurku, a także ten biały, o dwudziestu jeden oczach... oba chciały to wszystko naprawić. Także oprócz słów na wiatr, rzucałem też kości własne. Piszczelową, skroniową, mostek. Żebra dawno straciły dla mnie wartość, nie miały już czego strzec, toteż dwunastu par tychże pozbyłem się w zeszłe wakacje. Pamiętam, jak trzaskały pod ciężarem pociągu, którym wyjeżdżała nad morze. Te nowe też już przestały mi się podobać. Nie spaceruję już. Czasem tylko wstaję z fotela, żeby podejść do okna i - paląc papierosa - pogapić się trochę na ludzi. Czasem potrząsam też dłonią, żeby na drodze wyjątku, zamiast monetą, rzucić właśnie kostką. Los, ta mała kurwa, za każdym razem mnie zaskakuje i w mojej gierce (w której dodaję sobie i odejmuję liczbę czarnych kropek tak, aby pomogły mi one podjąć decyzję, czy na kolację zjem tosta z ogórkiem czy jajko) zwykle wypada coś innego niż to, na co mam właśnie ochotę. Najgorszym jest, że nie mam na to danie składników. Bo kto jada zupę z trzech szklanek wina z ośmioma ziarnami ryżu? Nawet nie wiem jak to smakuje, do tej pory nie chciało mi się gotować wody specjalnie na te kilka białych drobin, więc też zwykle otwierałem butelkę i piłem ją do dna, tak byłem głodny. Ale co to za sytość była, gdy ze wschodem słońca, po schodach wchodził mi do mieszkania kwaśny zbieg? Zbieg Okoliczności jest moim Arcywrogiem i Przyjacielem jednocześnie. Razem z Losem chadzają pod rękę pod moim balkonem i krąży pogłoska, że mają w naszej piwnicy, na samym końcu, w ciasnej komórce z fioletowymi ścianami, planszę. I jestem nawet w stanie w to uwierzyć, chociaż ciagle nie wiem, dlaczego wciąż ginie mi ta nieulubiona bryła w grochy.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...