Znad krawędzi śliskiej spadam w dno rozpaczy,
Tylko Bóg wszystko wiedzący zdołał to zobaczyć,
Zbrodnia samobójcza. Musi być i kara,
To nie w słońca blasku upadek Ikara.
Nie mogę obrażać Pana stwórcę mego,
i zabijać życia przez niego danego,
Nie po to na podobieństwo swoje,
ojciec mój i matka spłodzili we dwoje,
owoc swej miłości, syna wyśnionego,
w trwodze i obawach wyczekiwanego,
Boże mój zgrzeszyłem, myślą, uczynkiem i w mowie,
z szaleństwem się szamocę w umęczonej głowie.
Z każdą chwilą jakbym mniejszy,
nawet ptaków lot wolniejszy,
wiatr zanika, czas spowalnia,
mgła osiada na konwaliach,
wszystko cichnie i szarzeje,
gdzieś daleko ktoś się śmieje,
ostrość tracą dnia kontury,
Idzie wieczór, też ponury.