pewnego zimowego popołudnia a nie, to było latem jednostajny szmer wiatru z bladnącym już prześwitem złota i czerwieni jak gdyby jesienią przy otwartym oknie z drzew sypał się czasmylą mi sie pory roku tygodnie i lata z zamglonym już umysłemwsłuchuję się w ciszęotwieram i zamykam okna pełne skrzypień i momentówzupełnie gdzieś obokprzewala się Świata nie, to wciąż zimai choćby w środku czerwcajuż nie muszę się bać.