Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

iurgo

Użytkownicy
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez iurgo

  1. Z cyklu "Nieopierzone": https://jerzyjarek.blogspot.com/2022/05/nieopierzone.html m o d l i t w a I która jesteś który a niebo który błogosławiony błogosławionaś która i ty między błogosławion kobieto owoc oby twojego życia
  2. [Uwaga: czytanka przeznaczona dla dorosłych; w tekście są soczyste przekleństwa] 1. W burym od tytoniowego dymu pomieszczeniu od wielu godzin siedzi dwóch facetów. Starszy, około czterdziestki, żółtymi paluchami bębni nerwowo po zastawionym resztkami jedzenia stole. Młodszy chodzi po pokoju ciągle zerkając w dół, za okno. Od wczoraj czekają na Zbynia. Zbynio się spóźnia. Miał być wczoraj do ósmej wieczorem, a towar trzeba przekazać dziś, za piętnaście minut. – Kurważeż jego mać! – Subtelnie przerywa ciszę młodszy. – Ja go żeż przecież, kurwa, Pyta, zapierdolę! – Jak jeszcze raz nazwiesz mnie „Pyta”, to wpakuję w ciebie cały ten magazynek i t o będzie prawdziwy koniec akcji. – Pyta odkłada pistolet i sięga po nowego papierosa. – Przestańżeż już kurwa palić, bo się zhaftuję. Jedziemy! Nagła decyzja po wielogodzinnej bezczynności sprawia, że Pyta, który przecież jest tu szefem, gasi bez słowa dopiero co zapalonego papierosa, wkłada za pas pistolet i staje przy drzwiach gotowy do wyjścia. Młodszy, o wyjątkowo odpowiedniej do swojego wyglądu ksywie – Kurczak, zerka po raz ostatni przez okno, ze złością wkopuje pod łóżko przygotowaną na towar solidną walizkę. 2. Policyjna nyska jest tuż-tuż. Zbynio, mając na liczniku sto dziesięć kilometrów na godzinę, brawurowo bierze jeden zakręt po drugim na ciasnych uliczkach przedmieścia. Wjeżdża wreszcie na prostą, dociska pedał gazu. Wskazówka prędkościomierza mija sto dwadzieścia… Sto trzydzieści… Na stu czterdziestu nieruchomieje. Więcej z tej maszyny nie da się wycisnąć. Wieś, zakręty, dołek. Szybciej, szybciej. Na tylnym siedzeniu wielka i ciężka paka uderza głucho raz o lewy, raz o prawy bok poloneza. Z tyłu – na szczęście coraz odleglejsze – wycie policyjnej suki. Znowu prosta. Samochód dygocąc i podskakując rwie do przodu. Stęka i jęczy jak żywa istota. Dla Zbynia jest żywą istotą. Jedynym przyjacielem. Pomoże mu się uratować. Znowu zabudowania. Zbynio odruchowo patrzy na ładną, nie pasującą do reszty domostw willę. Co to za wieś? Acha – Szymanów – czyta na tabliczce. Jeszcze prawie trzysta kilometrów jazdy. Trochę dużo. Szybciej – myśli Zbynio i sprawnie bierze pierwszy zakręt. Nyska policyjna zrezygnowała chyba z pościgu. 3. Pyta przekręca właśnie klucz w zamku, zamykając za sobą drzwi mieszkania, gdy w środku odzywa się telefon. – Idźżeż, kurwa, zobacz. Może to wreszcie ten kutas Zbynio. – Znów rozkazuje swojemu szefowi Kurczak. Pyta pokonuje nagły, złośliwy opór zamka i wchodzi ponownie do środka. Krzywi się od nagłego uderzenia w twarz kwaśnego odoru niewietrzonego od wielu dni pomieszczenia. Podnosi słuchawkę. – Kurwa mać! – Komentuje usłyszaną właśnie wiadomość. – Zwijamy się, Kurczak. Koniec akcji. Zbynio się rozpierdolił wczoraj w Szymanowie. – A towar? – Znikł! Jedziemy do Szymanowa. 4. – Ty, zobacz żeż kurwa, jaka chata. Jak każdy, kto wjeżdża do Szymanowa od tej strony, Kurczak podnieca się stojącą na skraju wsi willą. – A! Jest i Kapucha. – Zmienia przedmiot rozmowy Pyta, widząc nadjeżdżające z przeciwka czarne be-em-wu ich ober-szefa – majstra od białego szaleństwa na Dolny Śląsk. 5. – Furmanka. – Tytułem powitania zagaja Kapucha, zapraszając Pytę i Kurczaka do zajęcia miejsca w skórzanych fotelach swojego autka. – Podstawili furmankę, skurwiele. Wgonili konie – barbarzyńcy – wprost pod nadjeżdżającego Zbynia. Konie rozpierdolone. Zbynio – kaplica. Towar wsiąkł. Nikt nic nie wie. Czeski film. Zawsze mówiłem, że ten Szymanów jest trefny. Za dużo tu ludzie mają pieniędzy. – Szefie, żeż kurwa, znajdziemy ich. – No, myślę! – W ustach Kapuchy brzmi to jak rzetelna groźba. – I tak mam wrażenie, że za darmo bierzecie szmalec. Na początek pogadać z kmiotkami. Dać ogłoszenie do gazety. 6. 7. – Młody, idź, kurwa, dzwoń ty. Pycie nie chce się wychodzić z samochodu. Trzy dni łażenia po Szymanowie dały im się porządnie we znaki. Na ulicy ziąb, jakby się kto obwiesił. Wiatr telepie drzwiami budki telefonicznej. – Ty Pyta, to już jesteś tylko zwisły huj do lania. Spóźniony cios Pyty trafia w oparcie fotela. Kurczak trzaska drzwiami i goniony zręczną wiązanką przekleństw idzie do budki. 8. Świetnie. – Mówi do słuchawki Kapucha, odpychając włażącą mu na kolana panienkę. – No nareszcie wiem, za co wam płacę. Towar na razie trzymajcie. Jutro pogadamy. – … – Znowu strzelanina? – … – Trzech rannych, jeden zabity? No kurwa! © 2021 by iurgo
  3. Patrzę na niego od tygodnia. Wychodzi zawsze o tej porze. Gdy otwieram oczy, robi dwa, trzy kroki do przodu i staje. Waha się. Kiedy zamykam oczy, rusza. Staje. Jest skupiony i uważny. Namyśla się. Decyduje się iść dalej. Lubię go. Wydaje się tępy i nieczuły. Jest zdecydowany. Zdeterminowany. Idzie. Mozolnie pokonuje pustą przestrzeń. Od tylu dni. Godzin. Lat? Minut? Znowu stoi. Brnie. Pnie się. Stoi. Taki hałas. Kroki. Echo odbite w sześciokącie korytarza. Młot. Kompresor. Głośniej, głośniej. Czerń. Robotnicy zrywają asfalt. Leniwie. Znowu bulgoce w rurach. Ktoś myje tam ręce. Po co? Leniwie rusza. Czy on też? Jutro jest niedziela. Tydzień temu nie przyszedł. Dwa tygodnie temu… Hałas. Kroki. Woda w rurach. Terkoce sprężarka. Zrywają asfalt tuż pod oknem. Stanął pod sufitem. Nie podchodź! Nie podchodź. Tylko jeden naprawdę pracuje. Chodzą leniwie. Palą papierosy. Kręcą się bez celu. Stoją, zapatrzeni gdzieś bezmyślnie. Zamykam oczy. Łagodna czerń. Klamka. Zagląda pielęgniarka. Huk. Kroki. Odchodzi. Otwieram. – Nie skacz. On ma sześć możliwości. Sześć początków. Sześć pustyń: podłoga, cztery ściany, sufit. Sześć światów. Z góry wyglądali jak on. Tępe, nieczułe twarze. Pomarańczowe kubraczki. Teraz napotkał grudkę tynku. Stoi. Patrzy. Dziwi się. Rozbiłam tę tępotę na ich twarzach. Sukces. Pająk nie ma wyboru. Nie odpadnie. Nie skoczy. Przemierza tę swoją pustynię. Jest sam od zawsze. Niekończąca się podróż. Wchodzi na sufit. Ostatnio przychodził zły. Obcy. Roztargniony. Wtedy postanowił załatwić rzecz szybko. – Słuchaj, Dorota, nie ma sensu, żebym do ciebie więcej przychodził. Podszedł do szafki. Ogląda znane od tylu miesięcy płyty. Cisza. – Dlaczego? Michał?! Nie moje nagle gardło ścisnęło się. Kurcz. – Przecież… Brzydzę się tej swojej rozpaczy w głosie. Brzydzę się tego, że znalazłam się nagle na drugim krańcu tej wyrosłej nagle pustyni, że muszę krzyczeć poprzez tę przestrzeń. – Tu były takie trzy moje płyty. Przyjdę w przyszłym tygodniu, to zabiorę odtwarzacz. Bierze te głupie płyty. Siada z powrotem w fotelu. Cisza. – Przecież ja cię kocham… – To nie ma już sensu. Mówi dziwnie spokojnie. Robi się szaro. Czerń. Faluje przestrzeń. Pustynia. Robotnicy pod domem znowu włączają sprężarkę. Huk. Hałas. Wicher. – Michałku, przecież… – Przestań. Popatrz do lustra jak wyglądasz. To jest bez sensu. Wpadnę do ciebie w przyszłym tygodniu po odtwarzacz. Nagle nie widzę go. Tylko jego (jego?) głos dobiega z drugiego krańca przestrzeni. Nie ja mówię. – Spieprzaj. Idź do cholery. T y się popatrz w lustro. Kretynie. Masz ten swój zasrany odtwarzacz! Leci, spada. Odbija się od podłogi. Uderza w ścianę. Pada. Nieruchomieje. Zastyga. Krew. Rozbiłam tę tępotę na ich twarzach. Znieruchomieli nagle w oczekiwaniu. Zadarli w górę nieogolone gęby. Biegną. Dlaczego ono tak ciężko się otwiera. Brzęk. Leci szyba. Przekładam nogę przez parapet. Dlaczego oni tak się gapią? – Bez histerii, Dorotko. Przecież chyba możemy się zwyczajnie zaprzyjaźnić. – Idź już Michał, dobrze? Ciemno. Przeraźliwie ciemno. Pęcznieją powieki. Palce robią się grube i ciężkie. Gorąco. Ból. Boli. Oczy nie wytrzymują nacisku powiek. Łzy. Zimne. Zamykam oczy. Ściekają z nosa. Tysiące mrówek od dłoni do łokci. Boli. Michał! Gorąco. Biegną. Ich twarze uczłowieczają się. Tępo prycha porzucony kompresor. Chcą pomagać. Wlazł na sufit. Nowa nieogarniona przestrzeń. Nowa pustynia do pokonania. Jedna z sześciu. Robi dwa, trzy kroki do przodu i staje. Waha się. Bulgoce woda w rurach. Pielęgniarka gada z kimś na korytarzu. Jutro niedziela. Może przyjdzie Michał. Zamykam oczy. https://jerzyjarek.blogspot.com/2021/09/pustynia.html
  4. iurgo

    Głupi dramat

    @ais Tych piosenek nikt jeszcze nie śpiewał. Nuty są po to, by się ktoś wreszcie skusił.
  5. iurgo

    Piąta rano

    https://niepublikowanetekstyinutypiosenek.blogspot.com/2020/09/jerzy-jarek-piata-rano.html Piąta rano już setny raz spomiędzy słów stukotu kół i białych miejsc nie czeka nikt twój czytam list z banalnych zdań układam trakt daleko nie tylko rozdziela nas mrok do diabła no o czym jest znowu twój list a koła stukają do ciebie mnie wiozą przez noc o piątej na dworcu bezsenność zabije znów świt i gorzko mi połykam łzy spomiędzy słów wyziera mrok przytulam twarz do zimnych szyb już setny raz twój czytam list już blisko szarzeje i kończy się noc bezdomnych na dworcu ukoił zły sen beznamiętnie pociąg kołysze po świt śpij spokojnie tabletkę wziąłeś na sen za oknem tysiące najczulszych jest miejsc na twoje być może o piątej był czas daleko mnie pociąg zawiezie przez dzień a list tak jak serce zabierze mi wiatr Autor tekstu: Jerzy Stanisław Jarek IPI / CAE 00219273470 Nr ZAiKS 5057402
  6. iurgo

    Taka baśń

    https://niepublikowanetekstyinutypiosenek.blogspot.com/2020/09/jerzy-jarek-taka-basn.html Taka baśń a było to kiedyś – gdzieś tam, a nie tu za górą, za lasem, za rzeką a było to tam – gdzie nie liczy się czas gdzie wszędzie – daleko, daleko tam, gdzie w kącie nie czai się mrok gdzie nie czyha pajęczyn sieć gdzie wilków czerwony wzrok oznacza, że – nie chcą żreć pójdziemy tam lecz jeszcze nie dziś wytrzymaj do jutra, kochany gotowa będę – jutro, by iść ty – zerwij bukiecik różany sukienkę białą ja włożę, a ty nazbierasz malin do dzbanka pójdziemy razem i spełnią się sny jak tania banalna zachcianka jesteśmy razem i wieki to trwa tańczymy wariacko bez końca codziennie ciekawsza toczy się gra coraz bliżej i bliżej do słońca sukienkę białą włożyłam, a ty o bukiet się martwisz różany gotowa jestem, spełniły się sny na wieki bądź ze mną, kochany a było to kiedyś – gdzieś tam, a nie tu za górą, za lasem, za rzeką gdzie miłość miała największą moc a śmierć była bardzo daleko tam, gdzie wszędzie nie czaił się mrok nie czyhała pułapek sieć gdzie wilków czerwony wzrok oznaczał, że nie chcą żreć Autor tekstu: Jerzy Stanisław Jarek IPI / CAE 00219273470 Nr ZAiKS 5057409
  7. https://niepublikowanetekstyinutypiosenek.blogspot.com/2020/09/jerzy-jarek-ta-jedna-z-moich-rzek.html Ta jedna z moich rzek daleko tak na drugi brzeg skuł wodę lud; dokoła śnieg i trzyma mróz od wielu dni i przeraźliwie zimno mi i raz, i dwa, i cztery w bok otulam twarz, wydłużam krok i dalej idę, dalej w bród choć pod nogami tylko lód choć pod nogami szklana toń to moja obosieczna broń i śmiało dalej, i raz, i dwa pasjonująca to przecież gra i raz, i dwa, i cztery w bok tężeje mróz; gęstnieje mrok ja muszę dojść na drugi brzeg tej ostatecznej ze wszystkich rzek Autor tekstu: Jerzy Stanisław Jarek IPI / CAE 00219273470 Nr ZAiKS 5057408
  8. iurgo

    Głupi dramat

    https://niepublikowanetekstyinutypiosenek.blogspot.com/2020/09/jerzy-jarek-gupi-dramat.html Głupi dramat Jeszcze nie teraz, jeszcze nie teraz Przecież tak łatwo się nie umiera Nie, nie otwieraj, nie patrz, nie trzeba Tam za tą szybą też nie ma nieba Jeszcze nie trzeba, jeszcze poczekaj To deszcz po szybie zwyczajnie ścieka To tylko stróżki deszczu na twarzy O takim niebie przestań już marzyć Kładę palce na skronie I płoną, płoną mi dłonie Łzy nie ugaszą rozpaczy Nie można teraz inaczej Jeszcze nie teraz, jeszcze nie teraz Przecież tak łatwo się nie umiera Deszcz tylko pada – ugaś te dłonie Nic się nie kończy i nic nie płonie Odejdź od okna, nie, nie otwieraj Przecież od deszczu się nie umiera To już minęło, nie płacz, nie trzeba Już nigdy siebie możesz się nie bać Płoną, płoną mi dłonie Wokół cały świat płonie Moich łez nikt nie zobaczy Nie mogę teraz inaczej Nr ZAiKS 1408 ISWC T-909.402.470-1 Kompozytor: Wiesław Tadeusz Michalski IPI / CAE 00219268557 Autor tekstu: Jerzy Stanisław Jarek IPI / CAE 00219273470
  9. https://niepublikowanetekstyinutypiosenek.blogspot.com/2020/09/jerzy-jarek-w-moim-miescie-wieje-wiatr.html W moim mieście wieje wiatr za oknem od miesięcy wieje wiatr tak nie wiał w moim mieście już od lat a ludzie szczelnie zamykają drzwi a on bezczelnie z ludzi sobie kpi a nie wiał tak piekielnie a nie wiał tak cholernie on nie wiał w moim kraju już od lat wieje może kurz wymiecie z dróg może poukrywa brud może porozgania smród może to nie całkiem wróg za oknem od miesięcy czyha strach obsiada w moim mieście każdy dach a ludzie szczelnie zamykają drzwi a om bezczelnie z ludzi sobie kpi i boją się cholernie i boją się piekielnie obsiada w moim kraju każdy dach nie wiem może to już nowy bóg może da zasady gry może pootwiera drzwi może to nie całkiem wróg po niebie ciężkie chmury goni wiatr tak nie wiał w moim mieście już od lat a ludzie szczelnie zamykają drzwi a on bezczelnie z ludzi sobie kpi a nie wiał tak piekielnie a nie wiał tak cholernie on nie wiał w moim kraju już od lat nie wiem może to już nowy bóg może da zasady gry może pootwiera drzwi może to nie całkiem wróg może kurz wymiecie z dróg może poukrywa brud może porozgania smród może to nie całkiem wróg? Autor tekstu: Jerzy Stanisław Jarek IPI / CAE 00219273470 Nr ZAiKS 5057411
  10. iurgo

    Nowy mur

    https://niepublikowanetekstyinutypiosenek.blogspot.com/2020/09/jerzy-jarek-nowy-mur.html Nowy mur jak zawsze są tylko słowa wciąż kit taki sam od nowa codziennie powtarza się spór o głupi mur a czasem coś nas omami kleimy ten mur słowami sam bajer i pic i stek bzdur i rośnie mur budujemy nowy dom od początku budujemy nowy dom i w porządku budujemy nowy dom z wielkim błyskiem budujemy nowy dom nad urwiskiem krzyczymy przez mur do siebie czekamy na znak na niebie zaciska się w pętlę jak sznur ten gruby mur a kiedy walimy łbami to pęka ten mur czasami lecz jeszcze za mało w nim dziur więc rośnie mur budujemy wielki mur od początku budujemy wielki mur dla porządku budujemy wielki mur bez przyczyny budujemy wielki mur jak ruiny lecz jutro weźmiemy młoty a może wystarczy dotyk popęka i runie w nas mur tych głupich bzdur pójdziemy z tymi młotami słowami i dotykami bo zawsze gdzieś jeszcze trwa spór o jakiś mur budujemy nowy dom od początku budujemy nowy dom i w porządku budujemy nowy dom bardzo blisko budujemy nowy dom gdzie urwisko Autor tekstu: Jerzy Stanisław Jarek IPI / CAE 00219273470 Nr ZAiKS 5057401
×
×
  • Dodaj nową pozycję...