Pora na oczyszczenie,
Pora na ulewę krystalicznego deszczu.
Siądźmy tak jak kiedyś przy stole,
Oczyśćmy atmosferę naszą aqua vitae,
Wylejmy wszystko na wierzch.
Ja może pół szklanki w sobie zostawię,
Pozbawić się całej wody nie mogę.
Niezdrowe zachowanie.
Chować przed spragnionymi,
Wlewać chamsko do gardeł dla przepojonych.
Nadeszła noc.
Wyje sowa, huczy wilk z dzikiego lasu.
Potok słów.
Strumyczek znaczenia.
Porozrywane myśli na siłę wklejone gdzieś
Między wersy.
Pośród nich, krople rozumne, myślące.
Cóż autor wylał sobie na głowę?
Wrzątek, moi drodzy, nie dla mnie kubeł zimnej wody.
Zahuczał wilczur dziki,
Spadł deszcz.
Chwila oczyszczenia, mózg się wyłącza,
Słowa wylane bezsensownie na chłonną ziemię.
Nic nie zostanie prócz lekkiej wilgoci,
To tam znajdziecie sens,
Pomiędzy drobinkami piasku,
W lepkim błocie.
Słowa na wolności, tak sensownie bezsensowne.
Koniec dziwacznych zdań,
Czas na oczyszczenie ogniem,
Chrzest przy stole, z dala od wodnistej ciszy.
Czas wylać to co w nas siedzi,
Czas czary wypełnić
Wodą ognistą, oto całe katharsis człowieka średniego.