Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Apolonia_Zięba

Użytkownicy
  • Postów

    84
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    1

Odpowiedzi opublikowane przez Apolonia_Zięba

  1. stoisz sama na brzegu
    patrzysz w horyzont rozlany
    ocean pragnień wezbrany
    zdąża ku tobie leniwie

    czułą pieszczotą podstępnie
    zniewala twoje stopy
    raz po raz szepce o tym
    że pragnie ciebie całą

    porwać w swoje ramiona
    tak pragniesz się przekonać
    czy i tym razem nie kłamie
    przymykasz lekko oczy

    a dłonie jakby same
    biegną sobie na przeciw
    i serce co koń wyskoczy

    zażenowania moment - na nic
    pod bryzą świeżych gestów
    cichutko sobie toniesz
    w tej niebieskiej otchłani

    oczarowanie zupełne
    wracasz do zmysłów powoli
    między palcami ciekną
    ostatnie ciepłe słowa

    gdy milknie poszum fal
    cóż one teraz znaczą
    pod powieką smak soli
    czas odpływu się zaczął

  2. znużeni aż po sen
    matki ojcowie - dzieci
    święci i heretycy
    śpią do czasu

    Bóg raczy wiedzieć
    o czym śnią

    starsi szeptem
    opowiadają tym
    co się nie zdążyli narodzić
    jak to jest
    postawić stopę na ziemi
    pod słońcem

    a zadumany listopad
    spod jałowca spoziera
    zadaje milion pytań

    po co
    na co
    i za co

    gdy słyszy wyraźną odpowiedź - warto było
    przeciera zamglone oczy

  3. Stoję przed bramą Auschwitz. Znad bramy szyderczo skandują do mnie duchy nazistowskich zbrodniarzy: „Arbeit macht frei” – „Praca czyni wolnym”. Tylko jeden fakt pozwala mi na przejście bez obawy obok zwojów drutu kolczastego. Fakt, że żyję te siedemdziesiąt lat później…
    Czas, moja Beatrycze z „Boskiej komedii”, pozwoli mi bezpiecznie przejść jak Dantemu, przez bramę, której sarkastyczne motto równe jest dantejskiemu zawołaniu znad Piekła: „Porzućcie wszelką nadzieję – wy, którzy tu wstępujecie”.
    Faszystowska kpina boli. Boli jeszcze bardziej z każdą kolejną myślą. Rozum na przekór czasowi podejmuje próby powrotu do lat 1940-45 – czasów „świetności” tego miejsca. Na jego zawołanie przed bramą ustawiają się grupy ludzi. Przemęczeni, zziębnięci, niektórzy chorzy i kalecy. W wysłużonych walizkach niosą całe swoje życie. W ich miastach i wioskach hitlerowcy wcisnęli im jak zgniły owoc nieudacznikowi na bazarze nadzieję na lepsze jutro. Była w opłakanym stanie, ale pomagała przetrwać koszmarną przeprawę z domu do obiecywanego lepszego świata. Przechodzą ze mną przez bramę Auschwitz. Wraz z dorobkiem całego życia, mieszczącym się w paru centymetrach sześciennych walizki, nazistowscy fanatycy wyrywają im resztki obumarłej nadziei. Potem zabierają im ubrania, biżuterię, włosy, rodzinę, godność, wiarę, poczucie bezpieczeństwa i odrębności. Nie mają już nic i są nikim. Są tylko numerem.
    Mój Wergiliusz – współczesny Przewodnik po przerażających czeluściach tego, na szczęście już wygasłego, piekła na ziemi. Wykonuje rzetelnie swoją pracę. Słowa, które wypowiada dzisiaj do mnie, wychodziły z jej ust wiele razy. Ciągle jednak słychać gdzieś w dźwiękach jej mowy echo pierwszego wstrząsu, którego doświadczyła, widząc po raz pierwszy to miejsce. Przeprowadza grupę znaną jej trasą.
    Idziemy do pierwszych baraków. Naznaczona piętnem czasu czerwona cegła, jakieś drzwi, okna… Przygotowani na inwazje ze strony najrozmaitszych wrażeń w milczeniu wchodzimy do pierwszego z nich.
    Wrażenie znośnej normalności zaciera się wraz z zatrzaśnięciem drzwi. Wnętrze poraża grozą. Czuje się na plecach oddechy dawnych mieszkańców tego miejsca. Pomieszczenia są puste i przestronne. Odczuwam niemalże samotność, której towarzyszą tylko szepty zwiedzających. Sam na sam z historią. W wyobraźni dodaję sobie do odpychających ścian i gołych podłóg rzesze egzystujących w tych strasznych warunkach więźniów. Brak środków do życia, brud, fetor, dantejskie sceny… Robi się ciasno.
    Widok kolejnych baraków jest jak kolejny bolesny zastrzyk. Z każdą iniekcją podwyższa się poziom niezbadanej mieszaniny w organizmie. Mieszaniny przerażenia, wstrętu, złości, współczucia, niedowierzania i miliona innych „oświęcimskich” doznań.
    W kolejnych budynkach przechowywane są przedmioty po zamordowanych więźniach – niemi świadkowie tamtych wydarzeń. Jedno z pomieszczeń zajmuje kłębowisko włosów. Niegdyś każdy pukiel miał inną barwę. Dziś wszystkie solidarnie przyjmują kolory wyblakłej czerni lub ohydnej białości. Te włosy sprawiają, że ich dawne właścicielki jednoczą się nawet wtedy, gdy nie ma ich już na tym świecie. Kiedyś każda była kimś innym: jedna była pielęgniarką, inna gospodynią domową czy nauczycielką, a dziś wszystkie stanowią jedną grupę: więźniarki obozu Auschwitz.
    W oceanie pofalowanych włosów utonął zapewne niejeden piękny warkocz. Jeden z nich nie został nawet rozpleciony za pomocą pozbawionych człowieczeństwa hitlerowców – maszyn, pracujących dla tej fabryki śmierci. Duszę rozdziera bezsensowne wołanie: „Przecież on do kogoś należał!” Nigdy nie dowiemy się, do kogo. Nigdy nie znajdziemy właściciela połamanych binokli, zaplątanych w drucianym gąszczu mnóstwa innych. Może był nim światły profesor albo niespełniony poeta, topiący w morzu alegorii żałość nad śmiercią swej ukochanej? A może zwykły, szary człowiek, który codziennie odprawiał przy łóżku błagalne modły, by ręka Boska uchroniła go przed uliczną łapanką? Czym zajmowała się kobieta, która była właścicielką eleganckich białych bucików? Może żołnierze zgarnęli ją z ulicy zaraz po jakimś uroczystym przyjęciu? A może została jej tylko ta jedna para butów, bo wszystkie inne zaginęły w zgliszczach wojny? Jak wyglądał mężczyzna, który koślawo nakreślił swoje nazwisko na starej teczce? A może przytargała ją tutaj jakaś samotna kobieta? Pytania przytłaczają do omiecionej milionami stóp podłogi.
    Po barakach błądzi wielu ludzi. Słychać tu mnóstwo języków z całego świata. Przewodniczka obok zwraca się do swojej grupy w jakimś innym słowiańskim języku. Z piętra schodzi gromada skośnookich Azjatów. Gdzieś ktoś mówi po niemiecku. Swoją drogą, co oni mogą czuć, zwiedzając to muzeum?
    Muzeum – ta nazwa zupełnie odbiega od ludzkich wyobrażeń tego miejsca. Próżno tu szukać sterylnie czystych gablot, w których eksponaty błyszczą się od progu. Nikt nie przyszedł tu oglądać dzieł sztuki. Wszyscy przyszli tu oglądać „produkty uboczne” z fabryki śmierci. Rzeczy, która należały do osób straconych w tym miejscu za irracjonalną ideologię jednego człowieka, który swoją charyzmą potrafił zarazić innych śmiercionośną bakterią. Bakterią nienawiści.
    Ostatni barak ukazuje mroczną prawdę. Prawdę o smutnej wegetacji więźniów. Pokoje… Czy to są pokoje? Nie. To parę ohydnych ścian skleconych na kształt pomieszczenia, którego obrzeża zaznaczają odrapane ściany. W każdym z nich po kolei przedstawiane są jak sceny z niemego filmu o życiu codziennym tamtych ludzi. Jeden z nich szczególnie się wyróżnia. To wnętrze, w którym stacjonował hitlerowski „opiekun” baraku. Nie odznacza się specjalną wytwornością: jakieś łóżko, biurko, krzesło… Jednak gdy porównamy je ze skrajnie ubogim w wygody lokum więźniów, do organizmu napływa kolejna dawka pogardy dla tamtych „ludzi”. I jeszcze ta myśl, że na tym krześle kiedyś siedział „człowiek”, mający na rękach krew tylu niewinnych ludzi, którym śmierć zadano tylko dlatego, że nie dane im było urodzić się rodakami Hitlera… Teraz to nawet lepiej. Jak powiedziała Marlena Dietrich „Można urodzić się w Niemczech, ale niekiedy przykro się przyznać do tego”. Mentalność człowiecza nie zmienia się tak szybko. Jeszcze przez wiele lat świat będzie miał Austriakom za złe, że wydali na świat istnego artystę zbrodni, malującego gorzkie obrazy szeroką paletą barw, złożoną z najbardziej wyszukanych odcieni śmierci i nienawiści – Adolfa Hitlera.
    Ileż radości mógł przynieść więźniowi chorej ideologii widok wyczerpanego obozowymi rygorami człowieka, którego wyniszcza fizjologia własnego ciała? Samotna śmierć głodowa w brudnej celi – jedna z najgorszych egzekucji w hitlerowskim piekle.
    Tak między innymi skończył święty Maksymilian Maria Kolbe – światły i niesamowicie odważny franciszkanin, który sam zdecydował o charakterze swojej śmierci, dobrowolnie zgłaszając się na przerażającą agonię w bunkrze głodowym za swego współwięźnia. Dziś w miejscu, gdzie poniósł męczeńską śmierć, oddaje mu cześć wielu ludzi. Modlił się tutaj także papież Benedykt XVI, który w tym roku odwiedził Polskę i podjął duchowy trud pielgrzymki w to miejsce kaźni.
    Najbardziej „przytulne” miejsce obozu Auschwitz: metr kwadratowy powierzchni, ciemność i… trzech współwięźniów – nazistowscy fanatycy desperacko szukali coraz efektowniejszych sposobów zabijania i poniżania swoich „podopiecznych”. Przez organizm przepływa kolejna dawka pogardy.
    Koniec „zwiedzania” baraków. Pani Przewodnik z każdym punktem planu wymaga od nas większego zaangażowania, coraz to większej wytrzymałości na ogrom myśli, rodzących się z każdą chwilą pobytu w obozie. Przy jednym z metalowych słupów, wyrastających wzdłuż „alei” opowiada wstrząsającą historię o kolejnej potwornej karze. Uciekam na chwilę myślą od toku zdarzeń w świat refleksji. Za co można było karać tamtych ludzi? Za wymaganie tego, co się należy: godności, wolności, szacunku? Mimochodem słyszę słowo „nieposłuszeństwo”. Nieposłuszeństwo?!? To było raczej posłuszeństwo wobec właściwym zasadom! W tym miejscu jednak wszystko ma inne miano…
    Ściana Śmierci – tu hitlerowska maszyneria pochłonęła miliony istnień ludzkich. Patrząc ludziom w oczy trybiki tego mechanizmu beznamiętnie naciskały na spust. Nie trzeba chyba nic więcej mówić…
    Idziemy w stronę krematorium. Nad nami Pan Bóg rozesłał żałobną szatę nieba. Nawet komuś z tak dużą imaginacją jak moja trudno wyobrazić sobie, że kiedykolwiek świeci tu słońce. Żałosna ironia…
    Piece krematoryjne przerażają samym widokiem. Obrzydliwe, żelazne zdają się nadal wydawać skrzypiące dźwięki. W pewnym momencie odczuwam potrzebę pobycia tutaj samej. Szybko jednak to dziwne pragnienie zostaje wyrzucone z tego umysłu i zastąpione irracjonalną myślą, że nigdy w życiu nie chciałabym znaleźć się tu bez towarzyszy. Zwala się na mnie miliony najróżniejszych uczuć: współczucie dla ludzi, poniekąd przyczyniających się do takiego losu zamordowanych przez nazistów współwięźniów, czyli tych, którzy „pracowali” w tym miejscu, ubolewanie nad losem rodzin, które nawet nie miały możliwości pochować swoich bliskich, którzy z tego piekła wyszli „przez komin”, odrazę do istot, dla których przez barbarzyńską nienawiść i oddanie dla nieludzkiej ideologii nie mam nazwy.
    Przemieszczamy się do Birkenau – części kompleksu obozowego Auschwitz.
    Pada deszcz. Nawet pogoda użala się nad żenującą mentalnością hitlerowskich fanatyków…
    Widząc lokum więźniów Birkenau – drewniane, przeciekające szopy, nasuwa mi się na myśl obrzydliwe porównanie ludzi do zwierząt. Czuję odrazę dla istot, które podsuwają mi takie porównania – bezlitośni naziści... Postanawiam nie rozwijać tego nieludzkiego zestawienia.
    Patrząc z góry, z obozowej wieży na kolosalną skalę tego wydarzenia oddalam od siebie ostatnimi zdawkowymi myślami jakiekolwiek próby znalezienia odpowiedzi na pytanie „Dlaczego?”…

  4. jesienią drzewa tracą liście
    nie miej im za złe
    milkną ptaki prawie wszystkie
    nie miej im za złe
    świat zasypia będzie długo spał
    nie miej mu za złe
    wiatr wieje bo to we krwi ma
    nie miej mu za złe
    a ja kocham i wciąż bym cię śniła
    nie miej mi za złe
    tę miłość jak wiatr mam we krwi
    nie miej mi za złe

  5. widziałam zwiewną
    tańczyła w twoich oczach
    smutna

    muzyka grała w mojej głowie
    siedziałeś zamyślony nie wiedziałam
    jak mam dotrzeć i zaprosić do walca

    w ostatnich promieniach zachodzącego
    słońca odeszłam z duszą

    na ramieniu

  6. @Waldemar_Talar_Talar
    U nas pogodnie, ale chłodno. Ostatni deszcz spadł w ubiegłą niedziele :)
    Waldemarze, dziękuję za czytanie i komentarz z dużą dawką energii :)
    Pozdrawiam i miłego poniedziałku życzę...

  7. Jest taki czas, może to wiosna,
    gdy wszystkie plamy znikają z czasem
    pewnie nadzieja myśli tak o krokach,
    skreślając wszystko, co dotychczas marne.

    Zieleń oddycha, płuca już pracują,
    z twych oczu spokój znowu mnie kołysze,
    mówię dzień dobry niemal wszystkim ludziom,
    jestem przy tobie, choć to przecież nigdzie.

    Wiosna! Ni kwietniem, wrześniem, ni październikiem,
    ni kromką chleba ani wiatrem znad lasu,
    gdy gdzieś wychodzisz, znów jest niemile

    Idę więc naprzeciw drzewom, naprzeciw wiatru,
    tyle tu ciszy, że mogłabym tak życie,
    spędzić, dotykając milczeń dębów, grabów.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...