Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kobieta_z_Magdalii_

Użytkownicy
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Kobieta_z_Magdalii_

  1. Do mojego biura podróży przyszedł Byk. Chciał jechać do Hiszpanii. Kolega, z którym był, smukły Blondyn około trzydziestki, nawet słyszeć o tym nie chciał, tylko w kółko wychwalał zalety wakacji w Grecji. Czarne oliwki, ser feta i sałata jednak do Byka nie przemawiały. W ogóle. Chłopak nawijał o biało-niebieskich wyspach, a tymczasem Byk smętnie kręcił się po biurze. W końcu zwinął się w kłębek z cichym sapnięciem, jak kot. Jego ogromne cielsko zajmowało jedną piątą pomieszczenia, wyglądało jak góra lub jak wyrośnięty świętomarciński rogalik - napakowany wielką ilością wilgotnej, pysznej masy z białego maku. Rogalik musiałby być co prawda spalony (bo Byk był czarny), ale wciąż imponujący. Olbrzymi kark wsparł na przednim kopycie, kłąb sterczał jak góra porośnięta czarną szczeciną, na której co setny włosek świecił srebrzystą siwizną. Szpakowaciał powoli, ale z wdziękiem. Jego nieszczęśliwa mina, wilgotny nos ze smętnie rozdętymi chrapami i półprzymknięte powieki z długimi, aksamitnymi rzęsami - wszystko mruczało "Espana". Jednak bez "ole!". Blondyn rozkręcił się w swojej opowieści o Helladzie. Podbiegł do Byka i ciągnąc go za kopyto, próbował nakłonić do tańca Sirtaki, czyli tańca Zorby, ochoczo wymachując nogami, klepiąc się po udach, krzycząc "opa!" i wirując w coraz to bardziej zapamiętałym i szybszym rytmie słynnej melodii, którą słyszał we własnej głowie i starał się odtworzyć możliwie wiernie, śpiewając i tupiąc. Wychodziło mu to całkiem dobrze. Kiedy melodia dobiegała końca, dałem się porwać jego zapałowi i sam zacząłem pod nosem nucić "pa ram pam pam, pa ram pam pam". Przymknąłem powieki i już prawie czułem zapach świeżo złowionych sardynek z pomidorami i smak dobrze przyprawionego czosnkiem tzatziki, bo przecież sam uwielbiam Grecję. I któż jej nie lubi?! Ciepłe, lazurowe morza, bujna roślinność, mili Grecy (najmilsi wtedy, kiedy i my jesteśmy dla nich mili, oczywiście), łagodny klimat, wyśmienite jedzenie i słońce cały rok. No i te wyspy! Setki wysp i wysepek - cudowne rejsy! - aż oczopląsu można dostać. Zatoki, klify, sekretne plaże. A każda z wysp: piękna, malutka, ogromna, zatoczkowa, zielona, klifowa, górzysta, zabytkowa, czy co tam tylko chcemy. Starożytni Grecy, ich mądrość, filozofowie, pięćsetletnie gaje oliwne, wszystko to wirowało mi przed oczami wyobraźni i osiadało na dnie mojego serca jak zatopiony galeon. Kiedy piasek wzburzony przez wciągany wirem statek już opadł i przez zwały wód przebiły się promienie słońca, otworzyłem oczy i... spojrzałem prosto w głębinę czarnych źrenic markotnego Byka. Greccy filozofowie natychmiast zebrali poły swych szat i, z zadartymi nosami, obrażeni, odeszli w cień drzewek oliwnych, gdzie zaczęli ze swadą rozprawiać na arcyważne tematy. Nagle przestało mnie to jednak interesować, ponieważ w spojrzeniu Byka ujrzałem ogrom piękna słonecznej Hiszpanii. Jego ogon miarowo uderzał w podłogę, chrapy rozdęły się lekko, rzęsy podwinęły zalotnie i Byk, w mojej wyobraźni, stanął na scenie jako piękna Andaluzyjka. Kopyta obute były w czarne pantofle na stabilnych obcasach, jego kibić otulała czerwona materia z falbaniastą, sztywną halką. Rzęsy trzepotały jak wachlarz, który ściskał w przednim kopytku, na które naciągnięta była rękawiczka. Nagle Byk, patrząc na moją wizję, fuknął ostro przez nozdrza i Andaluzyjka, gubiąc wachlarz i mitenki, rozpłynęła się w podmuchu prychającego z dezaprobatą zwierzęcia. - Widzę, - rzekł Byk wstając nagle, bardzo ożywiony - że muszę ci wyjaśnić genezę mojego zainteresowania, mojej miłości do Hiszpanii, a w szczególności do słonecznej Andaluzji. Jego kopyta zastukały o posadzkę głośno i rytmicznie a zwierz wyprężył się dostojnie jak mistrz tańca flamenco. Zastygłem w bezruchu, ukradkiem i z lekkim trudem przełykając w myślach ostatnią ostałą z poprzedniej wizji grecką oliwkę. Spojrzałem na Blondyna - z westchnieniem i rezygnacją rozparł się na kanapie pod zdjęciem osiołka z wyspy Kos. - Kiedyś... - zaczął Byk - dawniej... - zamruczał i zwiesił łeb. - Och, na Zeusa! - krzyknął Blondyn, zrywając się z kanapy. - Może przestań już zgrywać torreadora w byczej skórze! Pozwól, że ja opowiem twoją historię. W innym razie spędzimy tu czas do białego rana. Odchrząknął i łypnął na Byka. Byk spojrzał nieśmiało w ścianę. - Chodzi o to, - zaczął energicznie, byle szybciej skończyć - że od kilku lat jeździmy do Hiszpanii bo kolega zakochał się tam w Jałówce. Biało-brązowej krowie z Bawarii. Przyjechała na wycieczkę z grupą niemieckich turystów. Nasze grupy spotkały się w andaluzyjskiej Rondzie, na arenie do walki z bykami. Byk i ona wpadli sobie nawzajem w oko. Zaczęli rozmawiać i ugodzeni strzałą Amora odłączyli się od grup. Nie było ich bardzo długo. Znaleźliśmy ich w szerokim korytarzu, w budynku, z którego byki wypędzane są przed walką na arenę. Ona stała przy schodach wyłożonych kaflami z "byczymi" scenkami, a on wyginał się jak torreador. Całkiem jakby był człowiekiem. W ruchu wydłużały mu się kończyny, ogona prawie nie było widać. Na rogi naciągnął trójkątną czapkę torreadora. Wykorzystał chustę Jałówki, z długimi frędzlami, w czerwone róże i teraz zamiatał zapiaszczoną posadzkę korytarza, wywijając nią na boki jak płachtą. Popisywał się przed Jałówką a ona rozpływała się w zachwycie. Co to był za widok! Był straszny, potężny, władczy, samczy - zakochany po prostu. Cała wycieczka struchlała. A potem oszalała i wszyscy zaczęli bić Bykowi brawo. I wtedy to się stało. Przerwał, z niechęcią patrząc na Byka i kiwając smutno głową. - Khm? - chrząknąłem, nie rozumiejąc. - No, po prostu, Bykowi odbiła palma! Poczuł się gwiazdą. Ludzie rzucili się do niego, chcieli poklepać, prosili o autografy, robili wspólne zdjęcia. W końcu dziewczyny zaczęły piszczeć, podarły na kawałki chustę Jałówki - każda chciała mieć pamiątkę po Byku. On prężył muskuły, pokazywał garnitur zębów nie pierwszej białości, podnosił po dwie osoby naraz, sapał i wywracał zaczerwienionymi białkami. Zapomniał zupełnie o Jałówce i niesiony na fali wody sodowej udał się z podekscytowanym tłumem, w pierwszym rzędzie z paniami, do pobliskiej bodegi, gdzie stawiał kolejkę za kolejką sangrii. Wszyscy wiwatowali, był taki tłum, że biedna Jałówka nie mogła się przepchnąć w kierunku baru, do Byka. Wyszła w końcu na ulicę, trzaskając drzwiami a łzy upokorzenia, złości i świeżej, a już straconej miłości, ściskały jej gardło. Byk zamruczał i zdziwiony spojrzał na Blondyna. - Nie patrz tak na mnie - westchnął chłopak. - Oczywiście, na kilku szklaneczkach wina się nie skończyło. Nic nie moglem zrobić, w końcu sam zacząłem pić i ocknąłem się nad ranem, próbując z całą grupą szturmem wziąć hotel, wyważyć otwarte drzwi budynku, w którym zatrzymaliśmy się na nocleg. Przed południem Byk z Blondynem, snując się jak własne cienie, schodzili na późne śniadanie, kiedy dziarskim krokiem przemaszerowała obok nich Jałówka. Wyglądała jak petarda! WYspana, WYczesana, WYstrojona i dyskretnie ale bardzo seksownie WYmalowana. Jej cztery "WY" zbiły Byka całkiem z nóg. Chciał coś do niej powiedzieć, ale stał jak porażony - Amor ostrzył już kolejną strzałę. Kiedy udało mu się w końcu wychrypieć jakieś niezrozumiałe słowo, krowa właśnie się wymeldowała, odwróciła głowę w jego stronę, w niemym pytaniu unosząc wysoko brwi. Nie doczekawszy się dalszego ciągu chrypienia ze strony Byka, odwróciła się na karmelowym kopytku i wymaszerowała z hotelu, ciągnąc za sobą walizkę na kółkach. Kilka dni zajęło Bykowi odnalezienie jej. Kiedy mu się to w końcu udało, był przeszczęśliwy, ale tłumaczył swoje nieeleganckie zachowanie z pierwszego dnia ich znajomości tak pokrętnie i nieumiejętnie dobierał argumenty, że dumna Bawarka nie chciała wchodzić z nim w dialog. Porzuciła swoją grupę wycieczkową i zamieszkała w Esteponie, na Wybrzeżu Słońca, o dwie godziny drogi od Rondy. Byk musiał wracać do kraju - obowiązki zawodowe - ale po kilku tygodniach wziął zwolnienie z pracy i uprosił Blondyna, żeby pojechał z nim do Estepony na dwa tygodnie kolejnych wakacji. Krowa została przewodniczką niemieckich wycieczek. Po miesiącu rzuciła tę pracę, bo za każdym razem odwiedzała z wycieczką Rondę. Szczególnie długo zatrzymywała się wtedy przy schodach z kafelkami i oddawała się wspomnieniom i długim westchnieniom. Niemcy byli zdezorientowani i niezadowoleni, w końcu oburzeni, a ona nie potrafiła wykrzesać w sobie entuzjazmu należnego przewodnikom zagranicznych grup i zaczynała płakać lub nerwowo wyginać kopyta. Chcąc nie chcąc została kelnerką w barze tapas. Byk był stałym klientem tego miejsca, ale i tak odmawiała rozmowy, a jeśli już, to złośliwie chciała rozmawiać tylko po hiszpańsku. Byk wyjechał na trzy miesiące do Barcelony, między innymi na kurs języka, a kiedy wrócił z bardzo poprawnym hiszpańskim, Jałówka tylko prychnęła, że ma niedopuszczalny w Andaluzji akcent kataloński. Udręka Byka trwa do dziś... Ona zamknęła się w swoim oburzeniu, on trwa w niemym uwielbieniu jej zgrabnych pęcin i kształtnego łba. Ba! Ukochał nawet jej zacietrzewienie i ciężki charakter. Od czasu do czasu Jałówka rzuca mu, jak ochłap, cień nadziei, a Byk przyjmuje to "prawie nic" jak najcenniejszy dar. Ona założyła firmę cateringową i jest prężną bizneswoman, a on traci majątek na wyprawy do Hiszpanii. I tak mogłoby to trwać aż do jego bankructwa, lub nawet jeszcze dłużej, ale w zeszłym tygodniu dowiedział się, że Jałówka zaręczyła się z pewnym Portugalczykiem. Wyjeżdża do Lizbony. To był dla niego wstrząs! Przez cały dzień trwał w jednej pozie jak katatonik. - Próbowałem wszystkiego, - ciągnął Blondyn - żeby go z tego stanu wyrwać i udało mi się dopiero wtedy, kiedy wspomniałem o wycieczce. Miałem na myśli Grecję, byle dalej od Jałówki, która najwidoczniej zupełnie wykreśliła go ze swojego życia. Ale Byk chce lecieć do Hiszpanii i ostatecznie ubłagać krowę o ostatnią szansę dla ich związku. Poddaję się, zostawiam go na pastwę losu, nie mogę patrzeć na jego upadek. Wychodzę, do widzenia - to mówiąc Blondyn opuścił szybkim krokiem moje biuro, zamykając za sobą ostrożnie ciężkie drzwi i wychodząc na słoneczną ulicę. Popatrzyłem na Byka - nie było sensu z nim dyskutować - już siedział przy biurku i stukał nerwowo kartą kredytową, żeby jak najszybciej opłacić bilet do Malagi. Kiedy wychodził z biura, jego ogon o mało co nie został przycięty w drzwiach. Przerażony, wstrzymałem oddech. Jednak na szczęście, niczego nieświadomy Byk, w ostatnim momencie z gracją machnął nim i uniknął nieszczęścia i bólu. Czarna kitka na końcu jego ogona prześlizgnęła się w wąskim przesmyku pomiędzy skrzydłem drzwi a futryną. O mały włos! Odetchnąłem z ulgą i podszedłem do drzwi, żeby przez szybę w nich spojrzeć ostatni raz na Byka. Na podłogę opadał, łagodnymi łukami z prawa na lewo, włos z ogona Byka. W połowie czarny, od połowy srebrny. Zachowam go na pamiątkę spotkania z Bykiem, który od pierwszego pacnięcia kopytem w piach andaluzyjskiej ziemi pokochał Hiszpanię, Jałówkę i... sławę. Kobieta z Magdalii Tekst ze zdjęciami z Rondy zobaczycie na moim blogu: http://kobieta-z-magdalii.kobietnik.pl/2016/05/melancholia-byka.html
  2. @Kajetan_Kass Bardzo trafna ocena osobowości. Rumianek napisała ciekawy, wstrząsający tekst. Cieszę się bardzo, że nie potrzebuję takich, jak w tekście, emocji na co dzień i z dreszczem myślę, że pewnie ludzi, jak Irma i Mężczyzna, jest wielu... Pozdrawiam :)
  3. Zbliżała się do setki. Na setki można było też liczyć historie, które wymknęły się spod jej palców w ciągu długiego życia. Tylko czasami jedna goniła drugą - zazwyczaj kazały na siebie czekać miesiącami, bez żadnej gwarancji czy nawet cienia szansy, że w końcu się zjawią. Po każdej z nich przychodziła niepewność, która jak zimna mgła otulała znękany umysł, hibernowała go i pozwalała doczekać do momentu, kiedy pojawi się kolejny wątek. Przez całe życie nie mogła wybrać sobie tematu, który chciała opisać - one po prostu się zjawiały, wynajmowały jej dłonie do przelania na elektroniczny papier historii i znikały, pozostawiając po sobie słodki smak ciepłych malin na waniliowych lodach - smak satysfakcji. Jednak zawsze za sukcesem publikacji stała gorycz niestrawności. Zazwyczaj temat zaskakiwał ją samą. Opisywała miejsca, w których nie była, nawet nie chciała być, i ludzi, z którymi nigdy nie zetknęłaby się z własnej woli. Miejsca i zdarzenia wychodziły przez pory jej dłoni jak toksyny z zatrutego organizmu i plamiły na czarno gładką biel jaśniejącego ekranu przed jej zdziwioną twarzą. Dlaczego pisze akurat o tych dręczących ludzkość od pokoleń, naglących problemach, o sprawach zajmujących wszystkich niespokojnych, małych i wielkich tego świata, o nierozwiązywalnych, zatruwających życie, palących kwestiach bez rozwiązania, bez ukojenia i bez litości rozprawiających się z naiwnością pozytywnego stosunku do życia? Przecież była i jest optymistką, chociaż wiek już bardzo często pokazuje jej, że niewiele pozostaje z uroków życia - "Starość nie udała się Panu Bogu", jak mawiała kiedyś znajoma staruszka - być może, ale jej umysł pozostawał jeszcze trzeźwy, jasny i pomimo ciała, które łatwo poddawało się sile ciążenia, jej umysł mógł jeszcze swobodnie szybować ponad zmęczonym ciałem. W końcu kiedyś kończy się nawet największa tubka farby i najbardziej kolorowy ptak traci kiedyś ostatnie rajskie pióro, więc dlaczego jej miałoby zostać to oszczędzone? Nie ma sensu siłować się z życiem jeśli brak już sił na podniesienie talerza z ulubioną zupą. Przez lata niechciane opowieści wynajmowały ją w swoich, zabarwionych goryczą i chęcią zemsty, celach. Jej historie mściły się na delikatnych umysłach i wrażliwych duszach. Zaskakiwały jak zbrodniarz w jasny, słoneczny dzień i wbijały głęboko sztylet pióra w odsłoniętą bezbronnie tchawicę, dokręcając bezlitośnie ostrze stalówki tak, by ofiara nie miała szans powrotu do stanu sprzed przeczytanej historii - do stanu niewinności, dziecięcej naiwności i beztroskiej radości z oglądania piękności tego świata. Tym razem było inaczej. W wigilię urodzin, po których bez żartów można będzie ją nazywać wiekową, siedziała przed migającym ekranem komputera i wiedziała, że tym razem może napisać, o czym chce. O wszystkim, co tylko przyjdzie jej do głowy. To nowe uczucie kreatywnego zadziwienia napełniło ją świeżą dawką optymizmu i postanowiła napisać swoje ostatnie opowiadanie w duchu radosnego orędzia do ludzkości. Mogę wszystko! - krzyczał jej umysł, podczas kiedy opuszki palców po raz pierwszy w życiu z rozwagą, ale i entuzjastycznym rozmachem, przenosiły w eter jej własne myśli - zadowolenie z życia. Pisała słowa, które dawały otuchę strapionym, radość, uśmiech zasmuconym i nadzieję wątpiącym i serdecznie uściskiwały wszystkich, którzy uosabiali jej pozytywne poglądy. Nareszcie! Postanowiła podzielić się swoją odwagą w niesieniu promyka nadziei w najbardziej ciemne miejsca jaźni i walczyć ze smrodliwie-zielonymi smokami zazdrości i zawiści - gadami zatruwającymi życie tak wielu. Szła jak rycerz w tytanowej zbroi, z wdziękiem osadzając jaśniejący proporzec radosnego zadziwienia pięknem świata w głębokim lochu ludzkiej rozpaczy. Kiedy flaga jej optymizmu zatknięta została na ostatniej kropce przesłania, jej ciało już unosiło się nad ziemią, wytrząsając z siebie uwolnionego, szczęśliwego ducha. A kiedy jej niematerialne ja poszybowało ku niebiosom, bezwładny korpus z suchym łoskotem opadł na bruk, na którym recenzenci właśnie wdeptywali jej przesłanie głęboko pod ziemię, mieszając czyste intencje niesienia dobra z dusznym pyłem ich podcinających skrzydła opinii. "Banał!" - krzyczeli i tak też zostało zapamiętane jej ostatnie opowiadanie, ponieważ nie było nikogo, kto śmiałby się sprzeciwić ich wszechwładnej ocenie. "Pała z życia, moja panno! Pała z poglądów!"- ich szyderczy śmiech dotarł do niej w przestworzach, ale wywołał tylko uśmiech, jak promień słońca, na jej nieistniejącym obliczu. Bo ich zdanie nie ma znaczenia, ona to wie. Oni też i dlatego krzyczą tak głośno. Kobieta z Magdalii http://kobieta-z-magdalii.kobietnik.pl/2013/05/abedzi-spiew.html
  4. Pamela staje nad Georgem. Jej ręka, schowana za biodro, obejmuje dojrzałego pomidora. Jeśli mocniej zaciśnie dłoń, rozgrzana skórka pęknie pod naporem soków warzywa. Wtedy mogłaby rzucić pulpą w biały szal półleżącego mężczyzny. Mogłaby. Ot, tak, dla rozrywki, bez powodu. No, może jest trochę rozdrażniona upałem i stojącym, dusznym powietrzem, wypełniającym pokój. Poza tym od godziny próbują rozmawiać, lecz urywane zdania kleją się od oblepiającego upału, więzną w gardłach i potęgują pragnienie. Stoi teraz przed partnerem w pozornie luźnej pozie ale musiała włożyć wiele wysiłku w to, żeby wstać z aksamitnego fotela, w którym grzęzła jak w torfowym bagnie. Potem, mozolnie przepływając przez ciepły kisiel powietrza, z trudem przeszła kilka kroków. Jej czarna, opływająca ciało suknia, dająca przyjemny chłód wieczorami, teraz przykleja się do ud, krępuje każdy krok i nadaje ruchom śmieszności i nieudolności. Jak to dobrze, że niedawno ścięła włosy, które nawet teraz, mokre od świeżego potu, gustownie przylegają do jej kształtnej czaszki, wywijając się z wilgoci wokół skroni. Zalotnie. Nietknięta makijażem, lekko opuchnięta od gorąca twarz pulsuje a oczy błyszczą jak w niezdrowej gorączce. Cóż, już o poranku wiedziała przecież, że przy takim upale tusz do rzęs i pomadka w krótkim czasie upodobnią ją do smutnego klauna. Policzki, zaróżowione z wysiłku i tętniącej, gęstej z gorąca krwi, podkreślają jej wydatne kości policzkowe i służą za cały, naturalny makijaż. Rozmowa usycha. Rozmówcy sami nie wiedzą co musiałoby się stać, żeby wyrwać ich z letargu gorącego, toskańskiego popołudnia w środku lata. Coraz bardziej plastyczny pomidor w ręku Pameli nęci ją. Nie pamięta już nawet jak to się stało, że, mijając stół, chyłkiem po niego sięgnęła. Rzut - to byłby taki niewinny, dziecięcy żart, który pozwoliłby im posmakować nowych emocji. Na pewno mocno oboje by to przeżyli, oderwani raptownie od upału przez nagły skok adrenaliny. Trwa duszna gra. Ona pręży się cała przed podjęciem decyzji o złośliwej psocie, on, widząc jej napięcie a nie dostrzegając jego przyczyny, też ożywa i lekko podnosząc się na łokciu wpatruje się wyczekująco w jej połyskujące teraz drapieżnie oczy. I tak zostawiam ich w tym ciągle nierozegranym żarcie-dramacie. Jeszcze chwilę spoglądam na obraz a potem spuszczam nad nim zasłonę moich powiek i, stąpając bosymi stopami po chłodnym marmurze posadzki, odchodzę w odległy kąt domu. Tam mogę rozkoszować się malinami zerwanymi o poranku, ciągle jeszcze przybranymi chłodną rosą. Obraz możecie zobaczyć na: http://kobieta-z-magdalii.kobietnik.pl/2013/08/duszna-gra-toskanskie-popoudnie.html Kobieta z Magdalii
  5. Za chwilę zacznie się zamglony, grudniowy zmierzch. Jeszcze tylko pięć spiesznych kroków przechodnia z teczką, kilka poszarpanych mrozem oddechów spieszących na kolację studentów. Co dzień czeka na moment kiedy wieczorne słońce przeciągnie swoje zmęczone promienie po dachu domu po drugiej stronie ulicy a potem wsadzi różowy nos w wąską przestrzeń między kamienicami. Przez krótką chwilę będzie mogła cieszyć się pąsową poświatą barwiącą jej wyblakłą halkę na kolor jak ze snów i w jej wnętrzu zapali się znów płomień nadziei... na co? Szyfonowa, tania, żółta sukieneczka od lata zmieniała barwę każdego słonecznego dnia. Blakła jak wspomnienie o krótkiej podróży po mieście, płowiała jak jej nadzieja. Przekrzywiona peruka na głowie (tym razem ruda) i pistacjowe boa na szyi nakreślały skalę jej upadku. Upadku, bo chociaż siedziała na wymyślnym, białym, giętym krzesełku to jasnozielone, opadające z boa piórka utworzyły nieregularne kupki u jej stóp a naderwane ramiączko lekkiego odzienia odejmowało całości jakiegokolwiek powabu. Już niedługo ma się zmienić jej sytuacja. Nadchodzą Święta i zostanie przebrana za Śnieżynkę, co powinno jej zapewnić ciepło i odpowiedni wygląd przynajmniej do Nowego Roku. Czekała na ten dzień. Oprócz ciepłej czapki, sukienki z flauszu i krótkiego płaszczyka z watowanym "futerkiem" być może dostanie nawet buty (co do ich jakości nie mogła mieć wielkich nadziei biorąc pod uwagę gust i skąpstwo właściciela "Składu rzeczy różnych") a wtedy będzie mogła wprowadzić w życie swój długo szykowany plan. "Szykowany" według niej brzmi lepiej niż "obmyślany" bo jeszcze nie potrafi sama przed sobą przyznać, że nastąpiła znacząca zmiana w jej sposobie myślenia i patrzenia na świat. Na lepsze. Przejazd rozgrzanym tramwajem w lecie podpalił w jej wnętrzu lont chęci bycia istotą wolną. Ledwie mogła usiedzieć na miejscu odkąd odkryła, że jej ciało da się łatwo wprawić w ruch. Pewnego dnia, przy zmienianiu peruki, niezdarny szef omal nie skrócił jej o głowę lecz schyliła się dostatecznie szybko by uniknąć zderzenia z jego kanciastą dłonią. Była tak zaszokowana tym, że się poruszyła, że gdyby tylko mogła rozpłakałaby się z zaskoczenia i przestrachu. Potem było już tylko lepiej. Codziennie w nocy kiedy gasły światła na ulicy ostrożnie próbowała poruszać kończynami, szyją, korpusem. W końcu, siłą woli, tak wyspecjalizowała ruch, że była w stanie precyzyjnie poruszyć nawet najmniejszym palcem u nogi. Kiedy nabrała odwagi, zdarzało jej się w ciągu dnia ruszać stopą do rytmu muzyki dochodzącej z otwartego okna przejeżdżającego samochodu. Umiejętność ta przydawała się kiedy znudzone dzieci próbowały przyklejać przeżutą gumę do witryny lub kiedy znieczuleni tanim winem nastolatkowie chcieli wypisać jakieś puste hasło na szybie. Wystarczał zazwyczaj drobny gest dłonią lub groźne poruszenie brwią (w przypadku malców) czy bardziej wyraźny i zdecydowany gest (w przypadku młodocianych prawie-przestępców) i delikwenci uciekali w popłochu. Maluchy z płaczem, do rodziców a starsi krzycząc z przerażenia, że alkohol pomieszał im w głowach. W jednym i drugim przypadku była kryta. Kto uwierzy rozhisteryzowanemu dziecku lub upojonemu licealiście, że manekin wystawowy właśnie pokazał im wymownym gestem gdzie ich miejsce. Teraz jednak przyszedł moment na większe wyzwania. Ten kto zdobywa wiedzę nie może tkwić w miejscu. Pora na pokazanie światu na co ją stać. Zresztą, pal licho świat! Zrobi to dla siebie. Odważny pierwszy krok a reszta potoczy się własnym rytmem. Tyle razy przeżywała w myślach swoją ucieczkę, że już nawet się jej nie obawiała. Czuła w rękach uniesione narzędzie "zbrodni", brała zamach i drewniana konstrukcja krzesła na ułamek sekundy dotykała cienkiej szyby. Odłamki szkła pryskały na boki, skrząc się w pomarańczowym świetle ulicznej latarni niczym okruchy lodu. Lekko wyskakiwała na chodnik, brała głęboki wdech i biegła w lewo, prosto do parku, na który spoglądała z ukosa przez wiele dni. Skryta w pozbawionych liści gęstych krzakach przez chwilę bacznie obserwowała okolicę sklepu. Nie uruchomiła alarmu a tego bała się najbardziej. Najwidoczniej w tym sklepie nawet zabezpieczenie alarmowe to tania atrapa. Tym lepiej, nikt nie szuka wandala, który wybił szybę, policja nie goni złodzieja. W końcu ulica o tej porze nocy jest wyludniona, sklep otoczony jest jedynie bankami i aptekami, więc "żywych" sąsiadów brak. Oddycha z ulgą i budzi się rankiem na wystawie sklepu. Wpada w panikę, dotyka nienaruszonej szyby, rozgląda się nieprzytomnie na boki. Zaraz, przecież to był tylko sen. Przeciera oczy i przeciąga się szybko, żeby zaraz potem zastygnąć w jednej pozycji na cały dzień. Czeka, bo jeszcze jej nie przebrali, tak ubrana na ulicy pokazać by się nie mogła. Siedzi przecież w bieliźnie nocnej i w łaskoczącym szyję zielonym puchu. Och, ileż to razy śnił jej się ten piękny sen - ucieka, nikt jej nie ściga, jest wreszcie wolna - już niedługo ma się ziścić, żeby tylko wytrzymać dzień lub dwa. Na razie śni na jawie. Wie już co zrobi po wyjściu z parku. Pójdzie przed wystawę domu handlowego, na której stoją telewizory. Zobaczy kolorowo migające obrazy, posłucha co słychać na świecie. A kiedy dowie się już wszystkiego, pójdzie do lokalu, usiądzie przy barze i zamówi coś ciepłego do picia i zimnego do zjedzenia. Lody. Widziała je wiele razy u przechodniów latem. Gałkowe, tęczowo kolorowe i najwyraźniej pyszne. Jej zdaniem bardziej pasują do zimy. Zimne do zimnego, tak właśnie. Hm, nie ma pieniędzy, więc może najpierw skosztuje śniegu. Pamięta, że też jest przecież lodowaty. O świcie pobiegnie nad zamarzniętą rzekę, popatrzy na śpiące kaczki, które co jakiś czas podwijać będą głębiej pod siebie pomarańczowe nóżki i na długoszyje łabędzie w spódniczkach rodem z baletu. Słońce ślizgać się będzie po stalowych, unieruchomionych mrozem wodach rzeki a świeży róż nieba doda uroku bezlistnym drzewom i zaspanemu miastu. W końcu zabrzmi donośnie dzwonek pierwszego tramwaju i czerwona kula wyhamuje na chwilę nad horyzontem, żeby przejrzeć się w lusterku motorniczego i rozbłyśnie tysiącem słońc w oknach pojazdu. Historia zatoczy krąg. Tramwaj, który w upalne lato wiózł ją do sklepu jak policyjny wóz skazańca, będzie teraz świadkiem jej porannej, beztroskiej przechadzki brzegiem rzeki. Zaskoczony i zakłopotany, bo nagle uświadomi sobie kim jest, z żalu odwróci wzrok. Skuli się w sobie i skręcając, szybciej niż zwykle pociągnie ostatni wagon, żeby już tylko zniknąć za zakrętem. Teraz to on będzie tym uwięzionym - w torach, cały dzień w tę i z powrotem, tą samą trasą. Ona odejdzie lekkim krokiem, otulając się szczelniej płaszczem i nie oglądając się za siebie. Ach, marzenia, może tak w nieskończoność. Jest tyle do zobaczenia. Nie zastanawia się na razie co potem. Jakoś dobrze się to potoczy, byleby wyrwać się z witryny. Wszechświat opiekuje się odważnymi. Przez cały dzień prawie nie może usiedzieć na miejscu. Denerwuje się, że jeszcze nie zmienili jej ubrania a przecież już od tygodnia apteki zapraszają w swoje podwoje migającymi świątecznymi światełkami a banki próbują wywołać szampański nastrój reklamą "wyskokoprocentowej", noworocznej lokaty. Przez całą noc chodzi nerwowo wokół krzesła jak rozjuszona pantera śnieżna na wąskim wybiegu w zoo. Pióra sypią się jak śnieg bo skubie je wygrażając w myślach opieszałemu sprzedawcy, który zapomniał, że o tej porze roku obowiązkowo zmienia się witrynę. Nad ranem wycieńczona opada na krzesło, siłą utrzymuje otwarte oczy aż do momentu kiedy w jej źrenice wpada różany pocałunek słońca. Budzi się raptownie z ciężkiego snu - koszmaru pełnego metalicznych dźwięków, zgrzytu stali i stukotu młotów. Potrząsa głową, żeby odpędzić senną wizję więziennej celi bez wyjścia i jej nieprzytomny wzrok pada na cienkie, ciemne paski na szybie. Przeciera oczy, słońce zachodzi, spała cały dzień. Spogląda przez szybę jeszcze i jeszcze raz. Mały chłopiec patrzy w osłupieniu na wystawę sklepu, na łapiącego się za głowę manekina w pięknym stroju Śnieżynki. Gdyby nie solidne, stalowe kraty zamontowane dzisiaj przed szybą na pewno bardziej wystraszyłby się tej dziwnej, nakręcanej świątecznej zabawki. Nie chce wychodzić na mazgaja, więc nie biegnie do mamy. O nie, po prostu odchodzi w nerwowych podskokach w stronę rodziców. Usta Śnieżynki wykrzywia bezgłośny krzyk rozpaczy. Po jej policzku spływa kropla. Migocze tęczowo kiedy pada na nią ostatni tego dnia promień słońca. Kobieta z Magdalii Mój Fanpage na Facebooku https://www.facebook.com/KobietazMagdalii?ref=ts&fref=ts Dla osób, które nie zgadzają się na takie zakończenie przygotowałam trochę inną wersję... Budzi się raptownie z ciężkiego snu. Na ramieniu czuję nieznaczny ciężar, patrzy w bok i widzi, że na jej barku rękę opiera stojący obok nieznany manekin w czapce Mikołaja i sztucznej brodzie z białej waty. Jest dobrze zbudowany i bardzo jej się podoba. Widzi go tylko kątem oka - boi się poruszyć, ale kiedy chodnik przed witryną przez chwilę staje się pusty, manekin szybkim ruchem opuszcza w dół brodę zawieszoną na uszach na gumce i przesyłając jej zalotny uśmiech puszcza do niej oko i ściska mocniej jej ramię ubrane w płaszczyk Śnieżynki. Hm, być może jeszcze spędzi tu jeszcze jakiś czas, na razie można odłożyć plan nocnej ucieczki. Powyższy tekst jest kontynuacją opowiadania "Plastikowy upał", które przeczytacie tutaj: http://kobieta-z-magdalii.kobietnik.pl/2013/07/plastikowy-upa.html
  6. Witaj, @rumianek! Dziękuję bardzo za miły komentarz. Mnie również żal odchodzącego powoli lata. Zimą będę za nim tęsknić :) Pozdrawiam serdecznie, Kobieta z Magdalii
  7. Jechała z wolna przez miasto a jej pustą zazwyczaj głowę wypełniały leniwe myśli. Tramwaj ciągnął po torach swoje długie, ciężkie ciało jak przyklejoną gumę do żucia - wydawało się, że tylko pozornie posuwa się do przodu. Upał... Przez szyby obserwowała manekiny usychające na wystawach mijanych sklepów - jeden z nich osuwał się po ścianie w za długiej, purpurowej koszulce i przekrzywionej kasztanowej peruce - "hej, laseczko, chyba musi być ci gorąco jak w piecu!" Kolejne wystawy przesuwały się powoli przed jej szklanym wzrokiem. Następni więźniowie witryn pustych o tej porze sklepów - niemo zapraszający na promocyjne zakupy, w zaskakująco niskich cenach. Nie mają prawa nawet spocić się w ten upał. Za chwilę jej powłoka zacznie się chyba rozpuszczać w tym skwarze. Co robić - jej współtowarzysz posadził ją na siedzeniu po nasłonecznionej stronie - ramię już prawie stopiło się z szybą. Ulice miasta w upalne dni są ciche - ludzie zamykają się w domach lub opuszczają je w klimatyzowanych samochodach by zanurzyć stopy w czymkolwiek, co choć trochę przypomina jezioro lub strumień. Ptaki nie śpiewają, oszczędzając operetkowe głosy na bardziej wilgotny poranek. Dzieci, obezwładnione upałem śpią z otwartymi buziami i wypiekami z gorąca na okrągłych policzkach. Młodzież lansuje się w klimatyzowanych galeriach handlowych lub na niemiłosiernie zatłoczonych plażach a starcy siedzą w domach, za zaciągniętymi kotarami i z wachlarzem w pokurczonych dłoniach zapadają w narkotyczne drzemki. Gorąc... Pies z długim, różowym, wywieszonym językiem dyszał ciężko obok swojej pani w za ciasnym fioletowym garniturku. Kto ubiera się tak w taką pogodę?! Na szczęście ona sama była w stroju Ewy a i tak pasażerowie częściej patrzyli z niedowierzaniem na kobietę wciśniętą w śliwkowy komplecik. Golaskę omiatali tylko roztargnionym wzrokiem - marząc pewnie o tym, żeby móc jak najprędzej wyskoczyć z krępujących ich ubrań. Obojętnym wzrokiem patrzyła na czerwony z gorąca kark mężczyzny siedzącego przed nią. Kropelki potu tworzyły na jego powierzchni fantazyjne wzorki, łączyły się ze sobą i meandrami spływały za kołnierzyk koszuli w niebieską kratkę. Ona sama nie poci się nigdy - prędzej się roztopi ale kropli potu ani śladu... Jego woda toaletowa, rozgrzana słońcem, parowała i tworzyła wokół niej, na szczęście pachnącą, egzotyczną mgiełkę. Skwar... Nie miała żadnych życzeń, marzeń ani negatywnych czy pozytywnych myśli dotyczących celu jej podróży. A jednak, kiedy tramwaj z przeciągłym piskiem zatrzymał się na przystanku, jej wnętrze skurczyło się, chociaż na zewnątrz nikt nie zauważył zmiany w jej wyglądzie. Mężczyzna, który tak bezlitośnie posadził ją przy nagrzanym oknie, teraz chwycił ją wpół, uniósł lekką jak piórko i wyskoczył ciężko na rozgrzaną ulicę. Jeszcze kilka susów przez jezdnię w niedozwolonym dla pieszych miejscu (byle szybciej znaleźć się w cieniu), zgrzyt klucza w zamku i półmrok pomieszczenia od północnej strony kamienicy. W pośpiechu i rozdrażnieniu z gorąca, zawadził nią o ścianę - odpadła jej ręka ale szybko, wprawnym ruchem wsadził ją na miejsce - jak nowa. Jeszcze chwila i już ubrana - żółta muślinowa halka i peruka z ciężką grzywką - blond - cóż, niech będzie tym razem. Usadzona sztywno na krześle, wzrok wbity w chodnik - tak dobrze. Parter, witryna od głównej ulicy. Drugą część opowiadania znajdziecie tutaj: http://www.poezja.org/wiersz,65,152695.html. Kobieta z Magdalii http://kobieta-z-magdalii.kobietnik.pl/2013/07/plastikowy-upa.html
  8. Noce bez ciebie straciły sens. Rozpędzone cząsteczki tęsknoty zderzają się, aby przybrać kształt twoich ust. Kobieta z Magdalii http://kobieta-z-magdalii.kobietnik.pl/2015/02/ksztat-ust.html
×
×
  • Dodaj nową pozycję...