Tego się nie da ubrać w słowa
Jest metaforą wszystko we mnie
Margines świata mnie pociąga
Między wierszami się dopełnię.
Stoję dziś jak otwarta księga
Ze swą wysoką wrażliwością
Bo jest przekleństwem, również łaską
Bywa, ze staje w gardle ością.
We mnie są rzeki nazbyt kręte
Wartkie potoki smutnych zdarzeń
Serce spękane, połatane
Choć nie szukało nigdy wrażeń.
Drzwi obrotowe w moim wnętrzu
Dusza jak gąbka wszystko chłonie
Boli mnie za dnia, krwawi nocą
Czeka na czułe czyjeś dłonie.
Samotność siostrą, obcość bratem
Niezrozumienie jakby matką
Nie mów mi, że przesadzam znowu
Dla ciebie będę wciąż zagadką.
Wasza królewska mość wrażliwość
Niech cię szlag trafi! Trwaj na wieki!
Codzień mnie nękasz, co noc budzisz
Zamknij już wreszcie swe powieki.
Nijak żyć z tobą, nijak umrzeć
Gdy mnie w objęciach trzymasz
swoich
Trochę ci dzisiaj już nie ufam
Ty jakby trochę się mnie boisz.
Bóg jest arystą we wszechświecie
Stworzył to wszystko niepojęte
Wielką wrażliwość tych nielicznych
Uczynił niczym dzieło święte.
Cóż więc mi czynić z wrażliwością
Co raz mi krzyżem, raz skrzydłami
Wiersz jej ułożę, pieśń zanucę
Niech miłość pozostanie z nami.