Lipcowe granaty po niebie ktoś taszczy,
dudniące pomruki, tężeje powietrze.
Ściemniało, błysnęło i trzask, by przestraszyć,
rzęsiście lunęło, zaszumiało deszczem.
Myślisz, że ze strachu się liście skuliły,
aby w oka mgnieniu, zacząć się prostować.
Powietrze ozonem ktoś spryskał przemiły.
Wszystko, co zielone, wody chce skosztować.
Czy świat się nasyci krótką nawałnicą,
zdąży zazielenić, nim wiatr porwie wilgoć?
Wyschnie w jednej chwili, nim człowiek pomyśli;
spadło, czy nie spadło, było, czy nie było?
Tylko trzy dżdżownice pełzają po ziemi.
Więc lunąć musiało, a je schować można.
Wędzisko, marsz nad staw i jeszcze westchnienie.
Co się dzisiaj złowi; z płetwą, czy dwunożna?