Leżąc skulona, myśli niezgrabnie poskładam, wyrwę z siebie obecność nocnego cierpienia, padnę zwierzęco, nie wspomnę twego imienia, za późno już na ave szeptane ołtarzom.
Łzy palą skórę w blasku świecowych ogarków, słychać lekkie strun drżenie wyschniętego gardła, nadchodzi czas, na scenę kurtyna opadła, zasypiam, odpychając cienie tarcz zegarków. Istota spraw odeszła wraz z szalonym bytem, nieważkość celnie rzuca, z nagła uciekając, poniszczeją przeszkody barykad nie krwawiąc. Wieść się rozchodzi z nerwów wrzeszczącym rechotem, umarłam grom wszechpotężnych kul odrzucając, upadki chodzą po ludziach głowy rozbijając.
Justyna Adamczewska