rozgrzewałem zmarznięte dłonie w wodach lodowatych zdrojów
zmarznięte palce jutrzenki poczęły gładzić mi skronie
chowałem się w śniegu do następnego ranka
a noc mnie dzieliła na dwoje
chowałem w głąb siebie pokłady mej krwi, przeżywałem
dozując dla siebie namiętność, wykwitły mi róże
gorące, szkarłatne, parujące plamy
na białej, ascetycznej skórze
nie czułem już nóg, zacząłem się kurczyć, na mrozie
przylegać do własnego serca, dążyłem
do stanu nirwany, stanu zjednoczenia, czuwałem
uchwycić ostatnią, nieodwrotną chwilę
przejścia przez Rubikon krwi, zanurzenia się w szkarłat
Lete, oddać się biegu sfrustrowanej rzece mych tętnic
wspomnieć w uścisku upragnionym jakąś kobietę
i...