Sto pięćdziesiąt jeden - nastąpna stronica,
zaglądam do tyłu, tam nic nie zachwyca.
Wnet zacznę od pierwszej, rozparta pożółkła,
o wiośnie pisałem, od tłuszczu opuchła.
Czy dwudziesta siódma złudzeniem zapachnie?
Spojrzała z ukosa - podkreśliła płaczem.
Pięćdziesiąta piąta... po lesie wędrówka,
zahukała strachem, sóweczka maciupka.
Sześćdziesiąta ósma, wiatry wyzwoliła,
seksowne, przytulne, stukocze co chwila.
Osiemdziesiąt siedem - mój sen o Warszawie,
pamiętasz sterczące kikuty półnagie?
Sto trzecia z kolei, o ojcu i matce,
zapatrzeni w nicość w komuszej niełasce.
Sto dwudziesta czwarta, o wesołym Romku,
gazer przemądrzały - tak jakby po polsku.
Sto czterdziesta czwarta, tuż prawie przy końcu,
doświadczenie uczy, książka w martwym ciągu.
Sto pięćdziesiąt jeden - patrz, strzępek zeszytu,
resztę jak zapiszesz, za pióro... zlicytuj.
"Pustkowie nie zna słów.
Niezapisane stronice ciągną się na wszystkie strony!" - Tomas Transtromer.