Łódź już stoi na brzegu i oto wyrusza
Wraz z pierwszymi błyskami wschodzącego słońca.
Przed sobą ma zadanie bez zasad i końca.
Jezioro i ryb setki kontra jedna dusza.
Z ryb przepastnych gardzieli chce wyrwać je wszystkie,
Choć już sił w drobnych skrzydłach by wznieść się nie staje.
Więc Zbawca Much uderza w srebrnych łusek zgraje,
Lecz zwycięstwo od tego nie jest nawet bliskie.
Ropierzchły się spłoszone, porwały ofiary,
Tylko jedna się szarpie na ostrze nadziana.
Zbawca tnie ją nożem, choć otwarta rana
Jest już tylko wyrazem bezowocnej kary.
Nie żyją bowiem obie, ni ryba, ni mucha,
Zaś Zbawca zasmucony porzuca ich ciała
I pracuje w ten sposób dzień cały bez mała,
Wiedząc, że nić życia jest tu nazbyt krucha.
Ocalił ledwie garstkę, odebrał głębinie,
Skazanym na porażkę przywrócił nadzieję.
Ze znużenia Much Zbawca na nogach się chwieje.
Dziś powraca do domu. Jutro znów wypłynie.