Nowe życie Rudego Wertera
-”Proszę Pani...?”
Nie odwraca się w swoim czarnym płaszczu.
Jej postawa, zimna i twarda.
Niezauważalnie drgnęły rude włosy.
Mój lekki uśmiech już się domyślał.
-”To Pani musi przyjść...”
Płaszcz, poruszony.
Spodnie, lekko drgnęły od nóg.
Chyba.
Może te pola,
przypominają.
Z oddali, męski śmiech,
rani.
Może,
to tylko wiatr.
-”Wie, Pani że musi Pani...”
Ogień
Huk
Wierzba przed nami w ogniu.
Pada na kolana,
nieludzki skowyt...
Podbiegam,
odrzuca mnie,
Z łzami
Paznokciami
wydrapała krew,
z żył.
-”Ja... Ja...
Błagam...”
Dławi się łzami i krwią.
Przez jej oczy,
wychodziła Śmierć.
Ze strachu...
Pocałunek...
Namiętny...
Czułem jej cieple usta.
Krew,
najgorszy strach,
ból.
Rozpaczliwą chęć życia.
Położyła delikatnie dłoń, na moich białych włosach,
barwiąc je lekko czerwienią.
Wróciła.
Leżała spokojnie przy mnie.
To nie mnie kochała,
lecz zmarłego.
Mimo to wiedziałem,
że ruszymy razem.
Ona obandażowana,
ja tuż obok ze skrzynią.
W niej nasze przeznaczenie...