Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'osaczenie' .
-
Spóźniony człowiek. Nie wiem, dlaczego akurat te słowa wydostają się przez spierzchnięte wargi. Powtarzam je bardziej myślą niż głosem, który nikomu nie jest potrzebny, a mnie w szczególności. Język bywa zdrajcą, o czym właśnie przekonywałem się na własnej skórze. To on wpakował mnie w tarapaty, odkrył tajemnicę, której w świecie Klonów nie należało wyjawiać. Jestem człowiekiem, zwykłym człowiekiem, który spóźnił się na statek, przyznałem w nadziei ocalenia, ale to był błąd. Jestem człowiekiem, może jednym z ostatnich i powinienem bardziej uważać. Od czasów Wymiany nikt nie odkrywał przed Regulatorami swojej czystości krwi, a przynajmniej nie robił tego w megapolis, gdzie Klony już dawno dokonały naszej eksterminacji. Spóźniony człowiek. W ciemności nawet szept myśli wydaje się krzykiem, który rozsadza od środka czaszkę. Dwa słowa tłuką się w niej jak ptaki, schwytane w sidła i chyba niewiele się od nich różnią. Spóźniłem się na jeden z ostatnich statków, jakim nowa rada Syndykatu zezwoliła powrócić na Ziemię. Spóźniłem się, chociaż dotarcie na czas zmieniłoby równie niewiele. Ziemia nie dojdzie do siebie przez najbliższe kilka tysiącleci. Przypomina pustynię, skażoną przez radioaktywny pył i ciemność. Wojny, katastrofy, ocieplenie klimatu, wybuchy wulkanów, no i przede wszystkim człowiek zamieniły ją w dość nieprzyjazne miejsce. Być może dlatego moi rodzice dołączyli do wyprawy, jaka skolonizowała Marsa. Czerwona planeta miała być naszym nowym domem, naszym edenem, w którym unikniemy błędów człowieka. Spóźniony, tak bardzo spóźniony. Niemal wyszeptałem te słowa, chociaż wiem jak czuły słuch mają Klony. Nasze lepsze, pozbawione wad odbicia. Kopie doskonałe, jak sądzili przywódcy Ocalenia. Aby uniknąć problemów aklimatyzacji w, bądź co bądź, dość ciężkich warunkach, rozwojem ludzkich koloni miały zająć się nasze duplikaty. Ich śmierć nie była przecież niczym ważnym. Klon to nie człowiek – głosiło hasło Roslin Syndicate, organizacji, która zajęła się projektem, czerpiąc swą nazwę od instytutu, który niegdyś stworzył jedynie owieczkę. Syndykat Roslin miał o wiele bardziej donioślejsze plany. Przypisał sobie rolę kreatora, boską rękę, dzięki której ludzkość miała przetrwać pierwszą z marsjańskich zim. Spóźniony, spóźniony, spóźniony. Dziwne echo odbija się od ścian umęczonej czaszki. Wiem, że jestem spóźniony, do cholery. Wiedziałem o tym od samego urodzenia, gdy Klon położył mnie w dłoniach martwej matki. Dziwna sprawa. Ludziom udało się podbić Marsa, dzięki pracy Klonów powstały ogromne miasta, kolebki dzisiejszych megapolis, ale nie uchroniliśmy się od błędów. Rasa Supremacyjna, bo takie w pierwszej euforii nadaliśmy sobie miano, zaczęła zapadać na chorobę kesonową. Okazało się, że marsjańskie powietrze, uzyskane przy pomocy sklonowanych z Ziemi drzew, zawiera zbyt wiele azotu, co nie pozwalało oddychać nim dłużej niż kilka minut. Zwykły człowiek mógł przebywać na powierzchni jedynie przez chwilę, potem jego płuca zamieniały się w balon, napuchnięty krwią i ostatnim pragnieniem życia. Spóźniliśmy się, jak zwykle. Ludzie nie odrobili pracy domowej, a może tylko ją zlekceważyli, wkrótce nic nie miało znaczenia. Oddaliśmy władzę Klonom, naszym udoskonalonym reprodukcjom, sami siebie skazując na życie w pałacach ze szkła i kryształów. Tam powietrze nie zabijało, zabić miały nas Klony, ale o tym jeszcze nie wiedzieliśmy. Ludzkość spóźniła się z oceną zagrożenia, jakim okazała się dowolność reprodukcji i powielania własnych zarodków. Modyfikacje genetyczne, które miały uczynić Klony silniejszymi, bardziej odpornymi i lepszymi kolonizatorami, uczyniły z nich również rywali do życia na Marsie. Czerwona planeta okazała się dość ciasnym miejscem dla dwóch ludzkich ras, tej, naznaczonej genem autodestrukcji i tej, ulepszonej wersji samej siebie, która bez żadnego wyraźnego powodu pewnego dnia postanowiła pozbyć się ojców założycieli. I po co ci to wszystko spóźniony człowieku? Twoja historia jest zaledwie ziarnem, które zniknie wkrótce wśród marsjańskiego pyłu. Czerwona mgła przesłania horyzont, za którym podobno jest jeszcze nadzieja. Idę tam, ścigany przez samego siebie, przez Khazadorów, czyli moich braci krwi, bo Klony mają specyficzne poczucie humoru. Polowaniem na ostatnich ludzi zajmują się ich własne odbicia. Ścigam się zatem sam ze sobą. Uciekam przed śmiercią, której lustrzane odbicie potwierdzi tylko moje spóźnienie. Zbyt późno pojawiłem się na tym świecie i zbyt późno z niego odejdę. Urodziłem się, gdy ludzkość zaczynała przegrywać walkę, o której nie miała nawet pojęcia. Umrę, gdy ta walka kończy się nieodwołalną przegraną. Klęska Ostatnich, jak nazwano próbę nieudanego powstania, przyspieszyła decyzję Klonów o zakończeniu Wymiany. Już nie pozwalano na odlot ziemskich promów. Ludzie, którzy przez przypadek, lub umyślnie, pozostali na Marsie, mieli przewidziany tylko jeden koniec. Śmierć z rąk Khazadorów, Łowców noszących ich własne twarze. Są niedaleko i raczej się nie spóźnią. Wypuścili mnie, łudząc nadzieją ucieczki, ale ja wiem, że nie zdołam im umknąć. Za horyzontem nie czeka wybawienie, nie ma żadnego statku, ani bezpiecznej przystani. Wiatr unosi krwawy pył, który dławi oddech i wyciska z oczu ostatnie ślady wilgoci. Nikt nie potrzebuje tych łez, nikt się nimi nie przejmie. Klony, aby pracować lepiej na potrzeby Rasy Supremacyjnej, pozbawiono uczuć. Ludzie nie potrzebowali kopii z problemami i rozterkami. Klony miały jedynie usługiwać nam, najwyższej z kast, której ślepota równała się chyba tylko z głupotą. „... jest we mnie miłość... całe mnóstwo... ale jest i gniew... nie uwierzyłbyś, gdybym ci powiedział ile gniewu... daj mi miłość, albo nie będę dłużej tłumił tego gniewu...”, tak mówił Frankenstein, człowiek ożywiony piórem Mary Shelley. My nie daliśmy naszym Klonom niczego, oprócz pogardy i tylko tyle uzyskaliśmy, gdy nadszedł czas. Mój czas się już skończył. Spóźniłem się i nic tego nie zmieni. Już są przy mnie, kilka kroków, kilka niezdarnych oddechów. Widzę ich twarze, moje wierne oblicza, znamię, która pozostawiła wietrzna ospa na jednym z policzków. Genom doskonały, nawet jego uśmiech budzi w moim sercu dziwną radość. - Miałem dostać całą noc – szepczę do siebie i widzę, że kiwam głową. - Noc już minęła, spóźniony człowieku. Dotykam swojej twarzy drżącą ręką. Szukam śladu, niewidocznego potwierdzenia spóźnionego, tak bardzo spóźnionego człowieczeństwa. - Jeszcze nie, jeszcze mam trochę czasu. Dochodzi do mnie głuchy odgłos i po chwili już wiem, że zacząłem się śmiać. Moi Łowcy i ja, wszyscy śmiejemy się razem. Jesteśmy w końcu tym samym, czymś więcej niż rodziną. Jesteśmy jednością i już za chwilę staniemy się nią na wieczność. - Przybyłeś zbyt późno, człowieku – mówię, zaciskając na swojej szyi przeraźliwie zimne palce. - Już nie ma tutaj dla ciebie miejsca.
-
- rozpacz
- zaszczucie
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami: