Chciałabym przynieść ci szczęście
w koszyczku splecionych rąk.
Chciałabym dźwignąć twe smutki i troski,
zanim przegonisz mnie stąd.
A Ty mi kłody rzucasz
pod nogi gdy na ratunek chcę spieszyć.
Ty patrzysz na mnie złowieszczo wilkiem
gdy pragnę Ciebie pocieszyć.
Chciałabym byś pereł swoich bezcennych,
nie rzucał przed wieprze więcej.
Chciałabym skarb ten tobie odebrać
i wstawić we własne serce.
A ty mi rzucasz okruszki słówek
co tak mi podle smakują.
A Ty mi dajesz bezsenne noce,
pragnienia co za dnia mnie trują.
A ja bym chciała ci zatkać usta,
spić jad co płynie strumieniem.
A ty swą twarz wykrzywiasz w grymas,
znów karmisz mnie gorzkim cierpieniem.
Gdybyś tak zechciał przez dłuższą chwilę,
zatrzymać na mnie spojrzenie,
Wtedy dowiedziałbyś się na pewno,
że jesteś moim marzeniem.
Ale ty chyba nie chcesz bym w końcu,
w koszyczku ci szczęście przyniosła.
I z każdą kroplą rosy na rzęsach
staję się bardziej żałosna.