Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'obrządkowość' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o portalu
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Znaleziono 1 wynik

  1. Okazało się, że Zygmunt czasem miał gościa na działce. Przybywała, zawoalowana w suknie przestrzennie rozwlekłe, biała i chłodna, blada nad wyraz o ustach niebieskich, a lśniących jak dwa rozciągnięte obłe topazy. Z wichurą śnieżnie białych włosów, stale w podmuchach mocy nieziemskiej rozwichrzonych. Witała tu, dzierżąc pałkę władzy pogodowej, Królowa Zima sama in persona. To właśnie Natalia, okazało się, raz przyuważyła Królową, gdy ta wręczała coś Zygmuntowi z wnętrza chaty działkowej. Dzierlatka podpytała wprost, czy mieli w tej kanciapie romans, ale nic nie mówili, Ziga tylko oddychał przemęczonymi pradrzewnymi ustami, a z oczu Zimy nic nie dało się wyczytać, jeno jakieś pstrokate plamki migały sobie lśniące w tęczówkach. Potem jednak przyszło do głowy o wiele ciekawsze zagadnienie. – Ja tak myślę – rzekła raz – że wuj Ziga zmienia się w drzewo przez to coś, co on od ciebie połknął wtedy. To przez ciebie tak się zmienia? – Nie, Natalio… – wujek natychmiast sapnął, walczył o oddech. – Nic z tych rzeczy, coś takiego nie stanie się ot tak, po łyknięciu magicznej pigułki. Jest ci chyba wiadome, że jestem podróżnikiem z dalekich krain, nigdzie dotąd nie miałem miejsca, nie miałem gdzie zapuścić korzeni, ale teraz zostałem zaakceptowany przez ziemię owej podmiejskiej działki, przez twoją rodzinę Natalio. Jestem niczym innym jak Efemerofitem. Zbłąkaną istotą przygarniętą przez przyjazny grunt. – Ale… skoro wuj jest efemerofitem, musiał się wuj zmieszać z obcym gatunkiem, aby móc tu… – Z Tobą. Zmieszałem się z Tobą, Natalio. – Och. – Choć wcale nie jesteśmy sobie tak obcy, jak ci się wydaje. Jednak twoja akomodacja na owym gruncie bardzo mi pomogła i może to właśnie przez nasze podobieństwo, a nie obcość, udało mi się osiąść tu jako drzewo. Dzięki naszemu podobieństwu wiedziałem, jak przedostać się przez pancerzyk do twej akomodacji i wdrożyłem ją na przestrzeni mego jestestwa. – No cóż, miło mi tedy. Spędzali nierzadko na działce miłe momenty pełne obrządkowości. Składali ofiary śnieżnym olbrzymom, paląc pokrzywę płomieniami, które po przefiltrowaniu przez soczewkę topazową w diademie Zimy nabierały agresywnie fioletowych barw. Diadem musiał tkwić na głowie Pani Mrozu, więc Początkowo Natalia bała się zionąć ogniem przez wypustkę z topazem, dodatkowo przysłoniętą pasami falującego naokoło śnieżnego włosia, ale ogień w obrządkowomagiczny sposób nie ranił Zimy – włosy samoistnie przeprowadzały zwinne manewry unikowe, zaś skóra głowy zdawała się być niezniszczalno-nieprzepuszczalna. Kiedy wichura wiała niemożebna, klękały Zima i Natalia i pieśni nordyckie wykrzykiwały, pozwalając by wiatr niósł je do Ymira oraz bóstw wszelakich. W przerwach od skowyczenia ciskały w Zygmunta gałązkami jemioły, a on tylko pochlipywał, by i jego płacz dotarł uszu bogów. Zima pałką władzy nie tylko pogodę kontrolowała, ale i zwierzynę. Tedy przyzywała zastępy wielkich dzików o sierści złocistej, które fruwały po niebie szybciej niźli jakakolwiek maszyna przez człeka czy boga wytworzona. Dziki ustawiały się sznurami, aby Królowa poklepała po ryju, a potem wzbijały się w przestworza jako rozwlekła przestrzennie linia, niosąc na grzbietach Panią Mrozu oraz Natalię. Racice młóciły po chmurach, a Pani wydmuchiwała mgłę i śnieżycę, zaś Natalia, przebrana za mężczyznę, obciążona napierśnikiem z nieskalanych ni na krztynę stopów, wykręcała młotem w dłoni zacne młyńce, zsyłając na ziemię wiązanki piorunów, karząc tych, którzy od obrządkowości stronili. Tedy również i spokojnie Zima z Natalią spędzały czas, bywało. Dziewka podczas owych mitingów odczuwała niemożebną oniryczność energetyczną, powieki ciążyły niezmiernie, dziwne obrazy przejmowały kontrolę nad wyobraźnią, a po ciele wiry czakralne rozprzestrzeniały równowagę poziomów witalnych. Działo się tak, dla przykładu, kiedy Zima wywierała presję pałką władzy na obojczyk Natalii. Stały tak, splecione w osobliwym zwarciu, dziewka z odchyloną głową śliniła się zmożona siłą Mrozu, a Zygmunt wzdychał pradrzewnie, zaś korzenie jego z ziemi wystające ożywały, wynurzały się bardziej i tworzyły sobą naokoło niesamowite kształty, fraktale spiral i spirale fraktali. Konstelacje o takich współzależnościach, od których poczytalność przestawała istnieć, a mózg wykręcało na drugą stronę wymiaru. Nie dziwota, że Natalię moc pałki skusiła. Tedy razu pewnego tako rzekła do Zimy: – Możesz zajrzeć w mą głowę i jeśli wcześniej ujrzałaś większe porypanie niż u mnie wywołane nietuzinkową relacją z siostrą, pałkę możesz zachować, jeśli jednak choć mrugniesz, zdziwiona tym, co tam w środku ujrzysz, pałkę mi oddasz. Pani Mrozu zatopiła w skroniach i kościach jarzmowych dziewki igły swych bladych paznokci i nie dość, że mrugnęła, to jeszcze usta rozwarła, z których to padł jęk słabowity, jakby z Białej Pani raz na zawsze coś uszło. Słabowity jęk chorej osoby, która ledwo może podnieść się z posłania. Natalia wygrała pałkę władzy i ku swej euforii posiadła kontrolę nad pogodą. Pierwsze co, uczyniła cieplny bąbel wokół Zygmunta-drzewa, aby nie marzł już więcej, nigdy przenigdy więcej. I po tym jednym akcie – nuda wszechpotężna jakaś przybyła, Natalia znudziła się zabawką. – Oddam ci – rzekła tedy – pod warunkiem jednym – ostawisz memu wujowi bąbel. Zima tylko się uśmiechnęła i przyrzekła, że tako będzie. – Bąbel i tak nie ma już większego znaczenia – tajemniczo wyrzekła, z pokorą przyjmując pałkę władzy. Natalia wtedy jeszcze nie mogła zrozumieć, o co Królowej Mrozu chodzi. Wszystkie te wydarzenia widać było z domu po drugiej stronie ulicy, jednak ani Tomek, ani Aneta, ani nawet Teodor specjalnie nie byli nimi szczególnie zaaferowani. Krzątanina dnia codziennego to ponadczasowe opium. Natalia przez zawirowania towarzyskie na działce w domu nieobecna duchem koczowała tylko między różnymi stacjami egzystencjalnymi – posiłek, łóżko, toaleta, posiłek, łóżko – te aspekty życia nie stanowiły już dla dziewki większej jakieś podniety. Wolała obrządkowość, pradrzewne westchnięcia, a nade wszystko kojący dotyk Zimy, z którą spotykała się nierzadko w kanciapie. Tak obecnie zawisł środek ciężkości jaźni, tam wokół niego rotowały podmuchy atencji. Jednak pewnego deszczowego dnia drugiej połowy zimy Natalia ujrzała w salonie, w nikłym światełku lampki coś, co częściowo wypchnęło ją ze strefy hipnotycznego oniryzmu. Pozornie zaczytana w lekturze co rusz zerkała na tajemniczą saszetkę przytwierdzoną do paska Teodora, który pod ową lampką również w czymś się zaczytywał. Deszcz bębnił o dach, krople spływały po szybach – Natalię szturmowała niesamowita wizja, iż deszcz pewnie chciałby wiedzieć, co się dzieje w domku tutaj, który aktualnie bombarduje, tak samo jak jej oczy atakują saszetkę skrywającą sekret. Może skrywa ona żywe istoty, plemię owadzich ciemnolubnych wynaturzeńców, lub może niewyklute jeszcze jaja, które pulsują, wydzielają duszący gaz oraz gnuśny swąd i nie wiadomo, co się z nich narodzi. Najprościej było córę-zastępczą spytać: – Co to za wór masz na brzuchu? – To saszetka brzuszna. Chowam w niej karteczki, na których spisuję różne pomysły udoskonalania naszej relacji. – Aha, czyli dopiekania mi. – Widzisz, siostro, chrzan piecze, a jest zdrowy. – Ty jak cos powiesz, zapisuj się na turnieje oratorstwa. Figurkę złotoustej masz jak w banku. Ta wymiana zdań zawisła w głowie Natalii niczym mrygająca żarówka podwieszona u sklepienia czaszki na łańcuchu, a z każdym rozbłyskiem w głowie przemykały scenariusze różnych nieprzyjemnych zajść z Teodorem. Coś w niej pękło, zasiadła do komputera, otworzyła dziwny chat, którego nie potrafiła nijak wyłączyć i napisała do Teodora. Dobra, zagrajmy w tego Walenia. Cieszę się, siostro. – Odpowiedź przyszła natychmiastowo. – Zanieś zgrzewkę wody do piwnicy, a potem z powrotem ją przynieś. Czy te zadania będą miały jakikolwiek sens, czy mają mnie tylko wkurwiać? Odczekała minutkę, może dwie, ale komunikacja obumarła. Wykonała zadanie, czując się po stokroć jak tłumok, gdyż Teodor nijak nie kontrolował, czy zgrzewka naprawdę została bez sensu dwukrotnie przetransportowana. Natalia co więcej czuła się, jakby wystawiła do ataku wyjątkowo ciężkiego skoczka, a następnie od razu wycofała go bez większego powodu na przynależne mu miejsce startowe na szachownicy. Zrobiłam to gówno. Ale nie mam pojęcia, jak ty możesz to, siostro, zweryfikować. Spokojnie, ufam Ci :) Natalię całe te zajście rozsierdziło. Konwersacja ponownie obumarła. Nazajutrz jednak Teodor z własnej woli zaoferował się jako masażysta, wykonał go solidnie, z mięskiem, a przez cały dzień nie wyciekła z niego ani przez chwilę Kamilowość. Pod wieczór Natalię zaskoczyła kolejna wiadomość na chacie: Nastąp ojcu na stopę. Mocno. Sama nastąp. Błąd – Teodor ponownie stał się córa-zastępczą w pełnej krasie, parę takich dni Natalia wytrzymała, koiła się codziennymi wypadami na rolki w teren, akurat pogoda dopisała. Ale gdy spadł śnieg i odciął ją od tej formy relaksu, ugięła się i zatopiła kolec pięty w stopie Tomka, kiedy krzątali się po kuchni. Tomek zaczął mruczeć coś o palu, jednak nic złego się nie stało, a Teodor nagrodził dziewkę masażem. Przychodziły kolejne wiadomości: Zerwij z wrzaskiem barbarzyńcy firany w salonie. Chodź przez tydzień w zielonych włosach. Zalej mamie herbatą dokumenty z pracy. Herbatą z sokiem malinowym. Wyczyść wszystkie USB ojca. Zrzuć laptop ojca na podjazd. Natalia wykonywała wszystko jak posłuszny pies, dostrzegła tendencję rosnącą, jeśli chodzi o poziom trudności zadań, wciągnęło ją jednak w ten wir, wlazła do tego kotła o niepodważalnej pokrywie. Bezwładność kierowała jej czynami i dzierlatka maglowała kolejne wytyczne córy Teodora, i chyba aż do przemaglowania miało się to ciągnąć. – Dużo jeszcze tych zadań? – spytała wprost przy kolacji. – Blady Waleń to najgłupsza gra, w jaką grałam. – Jakich zadań…? – No tych, które mi piszesz na chacie. Zaśmiał się. – Ale ja nic ci nie piszę na chacie. Natalia ścisnęła widelec, że aż knykcie pobielały, a mordę przyoblekła w szaty gniewu, bezgranicznego rozsierdzenia.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...