Wyszedł z domu stary cieć
ziewnął, rozprostował bary,
nagle patrzy – leży śmieć,
ot papierek jakiś szary.
Gładząc siwych wąsów szczeć,
bo już był cokolwiek stary,
mruczy: Kto mi tu śmiał śmieć
tak naśmiecić. Wciąż bez miary
śmiecą wkoło a ty zmieć
cieciu. Ile trzeba pary
do roboty takiej mieć.
Na nich wcale nie ma kary.
Coś poczęło w cieciu wrzeć,
potem złościł się bez miary,
aż zaczęło wkoło grzmieć
i błyskało się do pary.
Rozeźlony, stary cieć,
chyba zrobił jakieś czary.
Drzewa już zaczęły drżeć,
wiatr wyginał ich konary.
Lunął deszcz i zniknął śmieć.
Lecz roboty będzie stary
dużo więcej teraz mieć...
Cieć po burzy myśli sobie:
Alem dureń jakich mało,
wystarczyło tylko zrobić
to, co do mnie należało.