Kolejny weekend minął
niczym z bata strzelił,
poniedziałkiem nowy tydzień się rozpoczął
przez nikogo nie lubianym.
Pięć dni a może sześć pracy przed nami
albo nauki zależy ile latek mamy,
kolej rzeczy dobrze wszystkim znana
nie koniecznie wyczekiwana.
W poniedziałek ciężko z łóżka wstać
budzik kolejny raz dzwoni,
poduszkę do głowy dociskamy,
nic nie słychać, śpimy dalej.
Nagle koszmarny sen
przy łóżku stoi szef,
nic więcej już nie trzeba
jak grom z jasnego nieba, w ciuszki wskakujemy.
Toaleta, no cóż może potem ,
kluczyki od auta gdzieś tu były,
biegam po pokoju, nie ma, przecież tutaj zostawiałam
nagle błysk, olśnienie, auta nie ma u brata zostało.
Więc cóż w te pędy, biegiem
jak szalona pędzę na tramwaj,
jak pech to pech, mój przed chwilka odjechał,
więc co, nic innego nie pozostaje jak iść pieszo.
Ufff, za piętnaście dziewiąta już w pracy jestem
nie tak żle, mogło być gorzej, myślę sobie
ale co to, jakiś cień na biurko padł,
o rany szef, będzie nagana i premii brak.
Tak fatalnie rozpoczął się poniedziałek,
miejmy nadzieję, że reszta tygodnia będzie okej.
Historia się powtarza, gdy umiaru się nie czuje
i w weekend za bardzo się baluje.
K.W.