Golę się bo żyję, a myję bo śmierdzę,
te dni w kalendarzu jak w sercu osierdzie.
Łyk wódki na co dzień, zanim w bety wejdę,
żeby usnąć z bólem, a najlepiej wiecznie.
Kumpel czasem przyjdzie, przytarmosi zgrzewkę,
przywlecze ze sobą zezowatą Ewkę.
Damy po numerku, pokrzyczy zawzięcie,
śpi już ululana z buziuchną przy bełcie.
A jutro po zasiłek, by było na "życie",
opieka społeczna wypłaci... sowicie.
W tym dniu najweselej bo kapie obficie,
gorzałka się leje, dziwki jak w Madrycie.
A jak któryś zemrze, przyczłapie następny,
u nas nie zabraknie dziś zapitej gęby.
Bo my ludzie wolni, robimy co chcemy,
tylko tak se myślę, kiedy my coś jemy?
Witaminy z puszki, kalorie z butelki,
kto u nas gotuje, przecież my menelki?
Któż po nas zapłacze, ostre cięcie przełknij,
pogrzeb na koszt państwa, a my wciąż weselsi.