Uwielbiam z rana, zamiast śniadania,
skosztować trunek niedrogi.
Na lewą nóżkę i prawą nóżkę,
i jeszcze na obie nogi.
Potem z ekipą idę na miasto,
jest z nami ruda Mariola.
Mogę z nią przeżyć szaloną miłość,
fundując jej wcześniej jabola.
Tutaj pojawia się jednak problem,
ta ciągła pustka w kieszeniach.
Będzie mi trzeba zmotać na bełta,
jeśli chcę zaznać spełnienia.
Hej kierowniku, krzyczę do typa,
niskim ochrypłym głosem.
Dorzuć pan parę groszy na wino.
Ja bardzo pana proszę.
Jedna odmowa mnie nie zniechęca.
Mariola lubi gilgotki.
Więc podejmuję kolejne próby,
wszak cel uświęca środki.
A gdy uzbieram już całą sumę,
kupuję dumnie krzepkie.
Kiedy wyciągnę je zza pazuchy,
Mariola nie będzie już z Gienkiem.
Nachodzi zatem mnie przeświadczenie,
że zawsze może być pięknie.
I mocno czuję, by być szczęśliwym,
wcale nie muszę być księciem.
Choć jestem żul, żyję jak król
i bez grubego portfela.
Nie straszny chłód, nędza i głód.
Alkohol mnie rozwesela.