Wchodzę i nie widać nic oprócz samotnego drzewa,
ścieżka usłana ostrymi głazami, to miejsce idealne
gdzie umysł spokój ma, gdy dusza ubolewa.
Obraz, jak podczas seansu, umiejscowienie realne.
Ale bieżę przez ową drogę, nikogo nie spotykam,
ni wroga, ni otuchy, ni cierpienia, ni szczęścia.
Drogowskaz zapisany czymś czego nie rozczytam,
a gdy patrzę w niebo, krew, rozlana od wejścia.
Niepokój przeszywa, gdy widzę rubinowe niebo
wraz ze szmaragdem drzewa, wizja codzienności,
alegoria życia, podana jak na tacy przeto.
Traktująca o wszystkim, przyjaźni, miłości...
Z krainy wyjść tej trudno, mi jeszcze się nie udało.
Trzeba by pręt przez oczodół wbić niezauważenie
Ale przeniósłbym wyłącznie myśl, ciało by zostało,
i bez drzwi trwał tam, mógł zapuszczać korzenie.
Więdnąć, czekać, na coś co nie nastanie,
drzewko Bonsai niespotykanie rozrośnięte.
Może w drzwi usłyszę w końcu kiedyś pukanie?
Zaprosić kogoś do środka, szczęście niepojęte.
dn. 02.02.2020