Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'elementy fantastyczne' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o portalu
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Znaleziono 3 wyniki

  1. Tomek zdybał Natalię w korytarzyku, akurat kiedy po spuszczeniu żywicy wlazła do gabloty pokazowej i wykrajała martwej Kamili pozbawioną już palców stopę, by nakarmić nią Zygmunta. – Dzidzia, co ty robisz… – O Jezu! A tata?! – Natalia sprawnie schowała piłkę do metalu za plecami. – Patrzyłem na ciebie przez okno, pukałem do ciebie przez szkło[1]. – Zakpił i puknął knykciem w tubę gabloty. – Nie miał tata wrócić dopiero jutro pod wieczór? – Nie spodobało mi się, że kazali na tym surwiwalu jeść robaki, wróciłem wczoraj w środku nocy. Odsypiałem, ale zbudziło mnie do kibla, idę, a teraz widzę, że odkrawasz siostrze stopę. Wytłumaczyłem się, teraz chyba twoja kolej. – Załóżmy, że tata nic nie widział. – Puściła kumplowskie oko. – Nie ma opcji. Do czego ci stopa siostry? Ach… chcesz ją pewnie wszczepić Zidze zamiast tych protez. – Nie no, tato, co tata taki przedpotopowy – wujek już nie potrzebuje protez. – A tak, on teraz tym… takim drzewem jest. Tomek przetarł twarz, podkrążone oczy wskazywały możliwość nagłego zachorowania na narkolepsję. – Mniejsza, wrócimy do tematu, zaraz padnę na pysk. Natalia wyrzuciła górą stopę z gabloty, po czym w podobny sposób sama z niej wylazła, by finalnie jak zawsze zalać z powrotem zwłoki Kamili żywicą. Wzięła stopę, przytuliła ją do piersi i spojrzała na kuzyna: morda wytrzeszczona, bez oka, bez całej nogi, część brzucha odkrojona, jelita zastygłe w ruchu ku górze. Cud bursztynka. Kamila, w bardzo podobnym stanie, jeno już druga noga została napoczęta, zaś wystające flaki ciekawiej się u niej rozwidlały, co można było przyrównać do misterności dzieła sztuki nowoczesnej. Obecnie unosiła się w niespiesznie zastygającej żywicy, zupełnie jak wynaturzony noworodek w wodach płodowych lub raczej jak poharatany żołnierz po wojnie bezskutecznie odnawiany płynem regeneracyjnym. Ciało Kamili dziwnie pyrkało i wytwarzało bąbelki – Natalia mocniej przytuliła się do stopy. Zwłoki wibrowały przez chwilę jak skwierczący na patelni skwarek, po czym ramię lekko się uniosło. Natalia – naraz bladaczka na mordzie! Ale to wszak tylko pośmiertne drgawki. Udała się na działkę, wywijając stopą Kamili radosne młyńce, przeszła przez ulicę. Zbliżało się południe, ale dziś Zima swą pałką władzy rozsądnie rozdysponowywała światłem i panował półmrok, całun chmur zasnuwał niebo, którego części cały Boży dzionek aglomerowały w masywne struktury napowietrzne. Bramka działkowa skrzypnęła. Natalia przelazła nad, następnie pod rosłym korzeniem Zygmunta, z kanciapy wzięła szpadel, przebiła się przez zmrożoną glebę, wrzuciła stopę w dziurę, po czym zasypała ziemią. Ziga mrugnął niespiesznie. – Dziękuję, Natalio Moja Miła, że karmisz mnie swą siostrą oraz mym synem. Wyborna z ciebie dzierlatka. – Ma wujek prestiżowy nawóz. Takie rzeczy to tylko w zakładach pogrzebowych po wysokich cenach schodzą. Wujek nie zareagował, ale Natalia wiedziała, że kiwnął głową. Kiwnąłby, gdyby nie była na fest zrośnięta z pniem. Ziga czasem zapominał o swej nowej formie oraz jej ograniczeniach, dziewka więc nauczyła się interpretować pewne przestoje komunikacyjne. Zima opierała się o bok pnia. Siedziała na ziemi, a dłonie jej blade i smukłe rozwidlały gałązki jemioły. Magicznie wstała, frunąc do góry i gdy podeszła do Natalii, ta ujrzała, iż we włosy wplotła sobie liście pokrzywy. – Natalio – tedy rzekła – muszę sprawdzić, jak bardzo jesteś hardą dziewczynką. Czy naprawdę jesteś hardaszcza. – Mam walenia w piersi. – Wypięła ją. – Muszę to sprawdzić. Czy pozwolisz? Królowa wyjęła z falujących włosów dwa liście pokrzywy i przytknęła je do policzka dziewki. – Piecze. – Zadrżała, lecz nie uciekła spod ziołowego nacisku. – Powoduje nieprzyjemne doznania, prawda? – Tak, piecze. Zima wyrzuciła liście i powzięła kolejne, włosy stały jej niemal dęba. Korzenie Zygmunta jęły ożywać, pięły się w górę i skręcały w spirale, dążąc do fraktali, skręcały się jeden z drugim jak węże w lasce Asklepiosa. Pośród leniwych drzewnych trzasków Pani Mrozu przytknęła garstkę liści do nozdrza Natalii. Dziewka leciutko drgnęła, ale ni pisk najlżejszy nie wydobył się z monstrualnej wielorybiej piersi. Zima drażniła nos dziewki – przejeżdżała pękiem roślin z góry od nasady w dół do skraju nozdrza, góra, dół, góra, dół, aż wreszcie, kiedy zatrzymała się na moment na dole, wepchnęła pokrzywę do środka nosa. Natalia nie powstrzymała się i mocno zacisnęła powieki. Trwały tak obie damy zawieszone w ciekawym wepchnięciu przez momentów parę. – Wdychaj słowiańskość, Natalio. Poczuj ją. To twoja siła. Słowiańską pokrzywę wepchnęłam ci właśnie do nosa. Czujesz wszystko? – Piecze. – Otrzęsiny. Pokrzywa nic ci nie da. Ale wdychaj. – Nie da? – Wyzwoli. – Piecze. Korzenie Zygmunta jeszcze nigdy wcześniej tak się nie porozrastały, wzwyż ku całunowi ciemnych chmur, na boki aż rozsadzając siatkę wokół działki. Spirale spiral, fraktale fraktali. Gdy zapadła noc, Zima wreszcie wyjęła z nosa dziewki pokrzywę. Natalia rozebrała się do bielizny, a Królowa obtoczyła całe ciało dzierlatki swymi kontrolowalnymi włosami, parząc ją po całości pokrzywami wplątanymi w fryzurę. Proces nie trwał długo i gdy już Natalia przeszła chrzest Słowianina, Zima obcałowała ją topazami ust. – Piecze? Natalia naga jak dzikuska, Zima w swej sukni rozłożystej, całą noc ganiały się po plątaninach korzeni. Dziewka chowała się, a Królowa szukała. Gdy Natalia akurat natrafiała na korzenie uformowane w wiry, schodziła do środka wiru, kręciła się jak mysz w labiryncie. Kiedy zaś wchodziła na korzenie wiszące jeden nad drugim, wspinała się po drabinie aż pod niebo, gdzie razem zasiadały z Zimą. Raz gdy tak odpoczywały tam, a chmury nocne się rozwiały, ujrzały spadającą gwiazdę. – Niedługo będzie spadać ich więcej, wtedy trzeba będzie nam podróżować – rzekła Pani Mrozu. – Pomożesz mi. Natalia spojrzała na uda Królowej, gdzie spoczywała pałka władzy. W diamencie na jej końcu odbijało się gwieździste niebo, jednak gwiazdy w odbiciu poruszały się, przemieszczały, ukazując przyszły rozkład materii wszechświata na wiele mileniów w przód. Po słowiańskich otrzęsinach Tomek pytał córy, co ona taka popalona i czy w pokrzywach się kąpała. Rodzice zauważyli, że z gablot pokazowych nieco ubywa, upomnieli więc Natalię, by się miarkowała w swym apetycie i jeśli naprawdę już musi odkrawać z siostry i kuzyna, to niech potem nie zapomina, by zalewać żywicą, aby nie pognili. Jak mogłabym nie zalewać, dywagowała Natalia, przecież żywica jest taka logiczna. Grywała dalej z Teodorem w Bladego Walenia, ostatnio nawet dostała łatwiejsze zadanie, aby cały dzień przechadzać się po domu w negliżu. Czuła potrzebę skonsultowania rozgrywki z Królową Mrozu. Ta jednak tylko odparła lakonicznie, aby Natalia nie zamykała się na plejadę możliwości. Królowa chłodu pewnej nocy machnęła pałką władzy i wytworzyła ze śniegu rydwan ciągnięty przez dziki o złocistej sierści. Poleciały nim daleko, daleko, i była to pierwsza z wielu ich podróży. Zasiadły na gałęzi drzewa, a dziki sapały i chrumkały na dole, odpoczywając po wojażu. Zima i Natalia obserwowały spadające gwiazdy nad surowym pustkowiem. – Ileż ich tutaj jest. Nie widziałam jeszcze tylu spadających gwiazd. – To nie one, Natalio, przecież widzisz, że nie gasną. To odległe komety, tylko niebo jest bliżej. – Och. Płyną jak świecące wieloryby w lewitującym bąblu akwariowym. – Dobrze ujmujesz w słowa. Gdy rój komet przeleciał, Zima zeskoczyła z gałęzi, śnieżnomagicznie ciągnąc za sobą towarzyszkę. Przez chwilę stały w kotlince, aż z nieba jęły się sypać drobne szkiełka i miękko osiadać na glebie. – Zbieraj je – poprosiła Pani. – Skąd one lecą? – Z kosmosu. Drobinki te odrywają się od ogonów komet. Pomimo ciemnicy, szkiełka tęczowo się mieniły. Zebrały całe ich mrowie do worów uszytych ze słoniowej skóry. Załadowały się na rydwan i wróciły. Odbyły jeszcze parę takich wypraw, szkiełka przechowując w kanciapie na działce. Czasem Zima karmiła jednym czy dwoma Zygmunta. – To te szkiełko dałaś mu wtedy do zjedzenia? – spytała domyślna Natalia, odnosząc się do czasów, gdy Zygmunt był człowiekiem, a raczej cyborgiem. – Tak. Choć wtedy jeszcze tyle komet nie przelatywało i nie miałam ich dużo. – Co one dają? – Są po prostu smaczne jak rarytas – rzekł Zygmunt. – Te drobinki dla wielu są najzwyklejszym smakołykiem – sprecyzowała Zima – lecz dla niektórych to swego rodzaju pożywka. – Och. Mniej więcej na dwa tygodnie przed końcem zimy wyprawy na rydwanie zakończyły się, zaprzęgnięte dziki zarżnięto, mięso połowicznie zeżarto, połowicznie zaś spalono na stosie jemioły i pokrzywy, aby złożyć w ofierze Odynowi. – Drobinki te to kosmiczny plankton, pożywią wieloryba w twej piersi – wyjaśniła wkrótce Królowa. – Będziesz mi potrzebna dziś w kosmosie, tedy zjesz cały plankton ze słoniowych worów, który zebraliśmy. – W kosmosie? Ja? – Tak, musimy przygotować dla Zygmunta kanał, aby mógł udać się w daleką podróż. – Ale przecież tak miło się tu zakorzenił. – Natalio, widzisz, Zygmunt nie jest Efemerofitem, może był nim przez jakiś wycinek czasu. To wieczny podróżnik, dlatego musi lecieć, a my musimy przygotować mu kanał przestrzałowy. Dlatego też pozwoliłam zachować mu onegdaj bąbel, jest to pogodowa aberracja, jednak wiedziałam, że już długo Ziga miejsca tu nie zagrzeje, tedy wyjątkowo przymknęłam oko. – Tedy rozumiem. Skora jestem do pomocy, lećmy więc. Natalia połknęła kosmiczny plankton, co do szkiełka, dzięki czemu przeistoczyła się w gwiezdnego wieloryba. Nim jeszcze nauczyła się panować nad wielkim ciałem morskiego ssaka, wtoczyła się masą na kanciapę, burząc dach i dwie ściany. Oswoiła się w końcu i razem z Zimą ujeżdżającą pałkę władzy pomknęły w kosmos. Tam, w próżni już, Zima zsiadła z pałki, by móc przy jej pomocy sterować spoiwami magnetycznymi kosmosu. Utworzyła w polu magnetycznym kanał przestrzałowy aż do Ziemi. – Natalio, musisz ustabilizować kanał. Dziewka podpłynęła wielorybim cielskiem, przewróciła się do góry nogami i przytknęła wielorybi otwór na szczycie czaszki do krańca kanału. Dmuchnęła przez otwór potężnie, a powstały podmuch energii namagnetyzował ścianki kanału, aby struktura została zachowana. Dopiero wtedy Zima opuściła pałkę. Wróciły, a Natalia legła w negliżu na glebie działkowej już w swej formie dziewczęcej. Zima na jej nagim ciału wyczarowała Ażurową Kryzę Chwały. Więc leżało nagie dziewczę jedynie z kryzą i odpoczywało po niemożebnej wojaży. Zygmunt musiał jeszcze wstrzymać się z odlotem, ponieważ kanał winien uprzednio napęcznieć magnetycznie. Azali zapanowała stagnacja działkowa, jednak wuj Natalii siłą woli pochował już niektóre korzenie w głąb pnia. Zrobiło się jakoś pusto. Natalia była wymęczona, w domostwie regenerowała się herbatą z cukrem oraz czytaniem thrillerów. Raz komputer sam się jej włączył, ponieważ przyszła wiadomość od Teodora na chacie Blady Waleń. Zabij się. Natalia zignorowała zadanie po całości, zatem masażysta wypiął się na dzierlatkę i już dłońmi nie koił, a za to wrócił do manewrów, które Natalię wpędzały w nerwicę. Przy jej obecnym wymęczeniu wielorybim wojażem wyjątkowo źle to znosiła. Pewnego dnia w okno pokoju dziewki zapukał dziobem wróbel, domyśliła się, że Zima zaprasza ją na działkę. Kanał przestrzałowy dojrzał magnetycznie, Zygmunt pochował wszystkie swoje korzenie. – Cóż, Natalio, na mnie przyszła pora. Takie już życie podróżnika z dalekich krain. – Tedy rozumiem. Zatem to pożegnanie. – Zacząć odliczanie? – wtrąciła Zima. Natalia posmutniała przepotężnie. Teraz żegna wuja Zigę, a już niebawem pożegna i Zimę. Czy ta, która nastanie w przyszłym roku, to będzie ta sama osoba? – Natalio, leć ze mną – rzekło drzewo. – Ale nie mam już planktonu. Nie dam rady zmienić się w wieloryba. – Ja w ciebie wierzę, twój waleń może wyzwolić się samoistnie. – Może? – Może – potwierdziła Królowa. – Jednak jesteś jeszcze osłabiona i nie radziłabym ci nawet próbować. – Ale Natalio – sapnął zmęczony Zygmunt – od czego wszak są twoje łyżwy mentalne. Wykorzystaj ich potencjał, aby mknąć przez kosmos jako dziewczynka na łyżwach. Zawahała się. – Natalio, mówiłem ci, że jesteśmy bardziej podobni, niż sobie zdajesz sprawę. A wiesz co jest naszym najbardziej wspólnym gruntem? Ojczyzną naszą wspólną? – Tedy co? – Nienawiść do kindersztuby, Natalio. Nienawiść do kindersztuby. – Wujek…? Wujek nienawidzi kindersztuby? – Owszem. To zła siła, która nas ogranicza. Zabija nasze piękne szczere instynkty. – Tedy z wujem lecę. Nie mam pytań. Serce dziewki zawrzało na myśl o przygodach, które w kosmosie dla nich się unosiły. Królowa Mrozu pobłogosławiła ich pałką władzy, aby w podróży wszystko szło pomyślnie. Rozpoczęła odliczać od dziesięciu w dół. Zygmunt zaczął wibrować, z korony odrywały się pojedyncze listki, ziemia jęła się trząść. – Trzy, dwa, jeden. Pień Zygmunta trząsł się bez ograniczeń, wreszcie oderwał się od gleby, podstawa korzenia wypluwała smugi ognistej energii. Drzewna rakieta pomknęła ku niebu, Natalia natychmiast zerwała się, zapierając się mentalnymi łyżwami o cząsteczki powietrza. Zygmunt przymykał oczy, kojony pędem jakiego jeszcze nigdy nie zaznał. Towarzyszył im wróbel, tedy tak w trójkę w kosmos się wbili. Wróbel bez powietrza obumarł i opuścił swych kompanów tak prędko. Natalia i Ziga mknęli wśród gwiazd nie wiadomo jak długo, sklejeni solidnym spoiwem relacyjnym, zasileni potężnym paliwem podobieństwa, aż dziewka ujrzała w jednej z mgławic Kamilę. Unosiła się w całej dziewczęcej krasie, bez cielesnych ubytków, pośród gazowych pasm. – Wujek zaczeka, upewnię się, czy czasem moja siostra czegoś nie knuje. Zeszła z trasy i śmignęła szybko do krewnej. – Kamila, co tutaj robisz? – Zostań tu ze mną, siostro. – Miło się uśmiechnęła. – Zamieszkamy w tej mgławicy. Dopiero teraz Natalia uczuła, ile tutaj nagromadziło się miłości i piękna pośród tych gazów. Może to właśnie cel jej podróży. Natalia odwróciła się do drzewa zawisłego w próżni i tylko mu pomachała. Ten nijak nie zareagował, choć dziewka wiedziała, że kiwnął głową, i udał się dalej sam, w podróż ku krainom przedalekim. – Tam na Ziemi – zaczęła Natalia – masz godnego zastępcę. Córa zastępcza Teodor bardzo się w ciebie wczuwa, skąd on tak dobrze cię znał? – Teodor nie do końca był świadomy swych działań. Czasem nieco się nim posługiwałam, a czasem oddawałam mu świadomość. – Siostro, ty i zza grobu jesteś nie do okiełznania. – Miło mi to słyszeć. Siostro, cieszę się, że jesteśmy wreszcie znów razem. Cieszę się, że moje wiadomości do ciebie docierały. – Tak, docierały. Ale nie wykonałam ostatniego zadania, siostro. Nie chciałam się krzywdzić. – Och, to nic takiego. Ważne, moja droga, że wreszcie jesteśmy razem. *** Znaleźli ją w bladaczce na działce. Wykręcona na śniegu Natalia była biała jak papier. Wyglądała zupełnie jak blady waleń leżący w martwicy na plażowym piachu. Policjanci otoczyli strefę taśmami, jeden coś notował w kołonotesie. – Spojrzy pan tutaj – policmajster wskazał opakowanie po lekach – pana córka najpewniej przedawkowała psychotropy. – O matko – Tomek gryzł wąsa. – Czemu ona to brała? – Może artystka? – Malowała, ale hobbystycznie. – Nieistotne, artyści często coś biorą, żeby „podrasować” myślenie, ujrzeć wizję, której bez wspomagaczy by nie wymyślili. Czasem nawet widzą obrazy, wie pan, mają omamy. – Ale czemu przedawkowała? – Powiem wprost, wygląda to na samobójstwo. Przyczyny będziemy dociekać, o ile po prostu w halucynacjach coś jej się nie przestawiło i nie łyknęła wszystkiego dla fazy. Również i Teodor tam stał, w swoich dziewczęcych włoskach. Powieki opuchły mu chochliczo jak jeszcze nigdy. – No cóż – Tomek był przybity. – Rozumiem, że ciało córki zostanie zabrane. – Tak, musimy zrobić sekcję zwłok. Powiem wprost, mogę panu polecić dobry zakład pogrzebowy. Mamy z nimi umowę, ale polecam też, ponieważ są solidni, może nie do końca tani, ale... wiadomo. – Ach, rozumiem. A może panowie weszliby na kawę? – Tomek nieco się uśmiechnął. – Postawiliśmy obok salonu nad wyraz ciekawe gabloty pokazowe. [1] Piosenka TACONAFIDE – Tamagotchi
  2. Okazało się, że Zygmunt czasem miał gościa na działce. Przybywała, zawoalowana w suknie przestrzennie rozwlekłe, biała i chłodna, blada nad wyraz o ustach niebieskich, a lśniących jak dwa rozciągnięte obłe topazy. Z wichurą śnieżnie białych włosów, stale w podmuchach mocy nieziemskiej rozwichrzonych. Witała tu, dzierżąc pałkę władzy pogodowej, Królowa Zima sama in persona. To właśnie Natalia, okazało się, raz przyuważyła Królową, gdy ta wręczała coś Zygmuntowi z wnętrza chaty działkowej. Dzierlatka podpytała wprost, czy mieli w tej kanciapie romans, ale nic nie mówili, Ziga tylko oddychał przemęczonymi pradrzewnymi ustami, a z oczu Zimy nic nie dało się wyczytać, jeno jakieś pstrokate plamki migały sobie lśniące w tęczówkach. Potem jednak przyszło do głowy o wiele ciekawsze zagadnienie. – Ja tak myślę – rzekła raz – że wuj Ziga zmienia się w drzewo przez to coś, co on od ciebie połknął wtedy. To przez ciebie tak się zmienia? – Nie, Natalio… – wujek natychmiast sapnął, walczył o oddech. – Nic z tych rzeczy, coś takiego nie stanie się ot tak, po łyknięciu magicznej pigułki. Jest ci chyba wiadome, że jestem podróżnikiem z dalekich krain, nigdzie dotąd nie miałem miejsca, nie miałem gdzie zapuścić korzeni, ale teraz zostałem zaakceptowany przez ziemię owej podmiejskiej działki, przez twoją rodzinę Natalio. Jestem niczym innym jak Efemerofitem. Zbłąkaną istotą przygarniętą przez przyjazny grunt. – Ale… skoro wuj jest efemerofitem, musiał się wuj zmieszać z obcym gatunkiem, aby móc tu… – Z Tobą. Zmieszałem się z Tobą, Natalio. – Och. – Choć wcale nie jesteśmy sobie tak obcy, jak ci się wydaje. Jednak twoja akomodacja na owym gruncie bardzo mi pomogła i może to właśnie przez nasze podobieństwo, a nie obcość, udało mi się osiąść tu jako drzewo. Dzięki naszemu podobieństwu wiedziałem, jak przedostać się przez pancerzyk do twej akomodacji i wdrożyłem ją na przestrzeni mego jestestwa. – No cóż, miło mi tedy. Spędzali nierzadko na działce miłe momenty pełne obrządkowości. Składali ofiary śnieżnym olbrzymom, paląc pokrzywę płomieniami, które po przefiltrowaniu przez soczewkę topazową w diademie Zimy nabierały agresywnie fioletowych barw. Diadem musiał tkwić na głowie Pani Mrozu, więc Początkowo Natalia bała się zionąć ogniem przez wypustkę z topazem, dodatkowo przysłoniętą pasami falującego naokoło śnieżnego włosia, ale ogień w obrządkowomagiczny sposób nie ranił Zimy – włosy samoistnie przeprowadzały zwinne manewry unikowe, zaś skóra głowy zdawała się być niezniszczalno-nieprzepuszczalna. Kiedy wichura wiała niemożebna, klękały Zima i Natalia i pieśni nordyckie wykrzykiwały, pozwalając by wiatr niósł je do Ymira oraz bóstw wszelakich. W przerwach od skowyczenia ciskały w Zygmunta gałązkami jemioły, a on tylko pochlipywał, by i jego płacz dotarł uszu bogów. Zima pałką władzy nie tylko pogodę kontrolowała, ale i zwierzynę. Tedy przyzywała zastępy wielkich dzików o sierści złocistej, które fruwały po niebie szybciej niźli jakakolwiek maszyna przez człeka czy boga wytworzona. Dziki ustawiały się sznurami, aby Królowa poklepała po ryju, a potem wzbijały się w przestworza jako rozwlekła przestrzennie linia, niosąc na grzbietach Panią Mrozu oraz Natalię. Racice młóciły po chmurach, a Pani wydmuchiwała mgłę i śnieżycę, zaś Natalia, przebrana za mężczyznę, obciążona napierśnikiem z nieskalanych ni na krztynę stopów, wykręcała młotem w dłoni zacne młyńce, zsyłając na ziemię wiązanki piorunów, karząc tych, którzy od obrządkowości stronili. Tedy również i spokojnie Zima z Natalią spędzały czas, bywało. Dziewka podczas owych mitingów odczuwała niemożebną oniryczność energetyczną, powieki ciążyły niezmiernie, dziwne obrazy przejmowały kontrolę nad wyobraźnią, a po ciele wiry czakralne rozprzestrzeniały równowagę poziomów witalnych. Działo się tak, dla przykładu, kiedy Zima wywierała presję pałką władzy na obojczyk Natalii. Stały tak, splecione w osobliwym zwarciu, dziewka z odchyloną głową śliniła się zmożona siłą Mrozu, a Zygmunt wzdychał pradrzewnie, zaś korzenie jego z ziemi wystające ożywały, wynurzały się bardziej i tworzyły sobą naokoło niesamowite kształty, fraktale spiral i spirale fraktali. Konstelacje o takich współzależnościach, od których poczytalność przestawała istnieć, a mózg wykręcało na drugą stronę wymiaru. Nie dziwota, że Natalię moc pałki skusiła. Tedy razu pewnego tako rzekła do Zimy: – Możesz zajrzeć w mą głowę i jeśli wcześniej ujrzałaś większe porypanie niż u mnie wywołane nietuzinkową relacją z siostrą, pałkę możesz zachować, jeśli jednak choć mrugniesz, zdziwiona tym, co tam w środku ujrzysz, pałkę mi oddasz. Pani Mrozu zatopiła w skroniach i kościach jarzmowych dziewki igły swych bladych paznokci i nie dość, że mrugnęła, to jeszcze usta rozwarła, z których to padł jęk słabowity, jakby z Białej Pani raz na zawsze coś uszło. Słabowity jęk chorej osoby, która ledwo może podnieść się z posłania. Natalia wygrała pałkę władzy i ku swej euforii posiadła kontrolę nad pogodą. Pierwsze co, uczyniła cieplny bąbel wokół Zygmunta-drzewa, aby nie marzł już więcej, nigdy przenigdy więcej. I po tym jednym akcie – nuda wszechpotężna jakaś przybyła, Natalia znudziła się zabawką. – Oddam ci – rzekła tedy – pod warunkiem jednym – ostawisz memu wujowi bąbel. Zima tylko się uśmiechnęła i przyrzekła, że tako będzie. – Bąbel i tak nie ma już większego znaczenia – tajemniczo wyrzekła, z pokorą przyjmując pałkę władzy. Natalia wtedy jeszcze nie mogła zrozumieć, o co Królowej Mrozu chodzi. Wszystkie te wydarzenia widać było z domu po drugiej stronie ulicy, jednak ani Tomek, ani Aneta, ani nawet Teodor specjalnie nie byli nimi szczególnie zaaferowani. Krzątanina dnia codziennego to ponadczasowe opium. Natalia przez zawirowania towarzyskie na działce w domu nieobecna duchem koczowała tylko między różnymi stacjami egzystencjalnymi – posiłek, łóżko, toaleta, posiłek, łóżko – te aspekty życia nie stanowiły już dla dziewki większej jakieś podniety. Wolała obrządkowość, pradrzewne westchnięcia, a nade wszystko kojący dotyk Zimy, z którą spotykała się nierzadko w kanciapie. Tak obecnie zawisł środek ciężkości jaźni, tam wokół niego rotowały podmuchy atencji. Jednak pewnego deszczowego dnia drugiej połowy zimy Natalia ujrzała w salonie, w nikłym światełku lampki coś, co częściowo wypchnęło ją ze strefy hipnotycznego oniryzmu. Pozornie zaczytana w lekturze co rusz zerkała na tajemniczą saszetkę przytwierdzoną do paska Teodora, który pod ową lampką również w czymś się zaczytywał. Deszcz bębnił o dach, krople spływały po szybach – Natalię szturmowała niesamowita wizja, iż deszcz pewnie chciałby wiedzieć, co się dzieje w domku tutaj, który aktualnie bombarduje, tak samo jak jej oczy atakują saszetkę skrywającą sekret. Może skrywa ona żywe istoty, plemię owadzich ciemnolubnych wynaturzeńców, lub może niewyklute jeszcze jaja, które pulsują, wydzielają duszący gaz oraz gnuśny swąd i nie wiadomo, co się z nich narodzi. Najprościej było córę-zastępczą spytać: – Co to za wór masz na brzuchu? – To saszetka brzuszna. Chowam w niej karteczki, na których spisuję różne pomysły udoskonalania naszej relacji. – Aha, czyli dopiekania mi. – Widzisz, siostro, chrzan piecze, a jest zdrowy. – Ty jak cos powiesz, zapisuj się na turnieje oratorstwa. Figurkę złotoustej masz jak w banku. Ta wymiana zdań zawisła w głowie Natalii niczym mrygająca żarówka podwieszona u sklepienia czaszki na łańcuchu, a z każdym rozbłyskiem w głowie przemykały scenariusze różnych nieprzyjemnych zajść z Teodorem. Coś w niej pękło, zasiadła do komputera, otworzyła dziwny chat, którego nie potrafiła nijak wyłączyć i napisała do Teodora. Dobra, zagrajmy w tego Walenia. Cieszę się, siostro. – Odpowiedź przyszła natychmiastowo. – Zanieś zgrzewkę wody do piwnicy, a potem z powrotem ją przynieś. Czy te zadania będą miały jakikolwiek sens, czy mają mnie tylko wkurwiać? Odczekała minutkę, może dwie, ale komunikacja obumarła. Wykonała zadanie, czując się po stokroć jak tłumok, gdyż Teodor nijak nie kontrolował, czy zgrzewka naprawdę została bez sensu dwukrotnie przetransportowana. Natalia co więcej czuła się, jakby wystawiła do ataku wyjątkowo ciężkiego skoczka, a następnie od razu wycofała go bez większego powodu na przynależne mu miejsce startowe na szachownicy. Zrobiłam to gówno. Ale nie mam pojęcia, jak ty możesz to, siostro, zweryfikować. Spokojnie, ufam Ci :) Natalię całe te zajście rozsierdziło. Konwersacja ponownie obumarła. Nazajutrz jednak Teodor z własnej woli zaoferował się jako masażysta, wykonał go solidnie, z mięskiem, a przez cały dzień nie wyciekła z niego ani przez chwilę Kamilowość. Pod wieczór Natalię zaskoczyła kolejna wiadomość na chacie: Nastąp ojcu na stopę. Mocno. Sama nastąp. Błąd – Teodor ponownie stał się córa-zastępczą w pełnej krasie, parę takich dni Natalia wytrzymała, koiła się codziennymi wypadami na rolki w teren, akurat pogoda dopisała. Ale gdy spadł śnieg i odciął ją od tej formy relaksu, ugięła się i zatopiła kolec pięty w stopie Tomka, kiedy krzątali się po kuchni. Tomek zaczął mruczeć coś o palu, jednak nic złego się nie stało, a Teodor nagrodził dziewkę masażem. Przychodziły kolejne wiadomości: Zerwij z wrzaskiem barbarzyńcy firany w salonie. Chodź przez tydzień w zielonych włosach. Zalej mamie herbatą dokumenty z pracy. Herbatą z sokiem malinowym. Wyczyść wszystkie USB ojca. Zrzuć laptop ojca na podjazd. Natalia wykonywała wszystko jak posłuszny pies, dostrzegła tendencję rosnącą, jeśli chodzi o poziom trudności zadań, wciągnęło ją jednak w ten wir, wlazła do tego kotła o niepodważalnej pokrywie. Bezwładność kierowała jej czynami i dzierlatka maglowała kolejne wytyczne córy Teodora, i chyba aż do przemaglowania miało się to ciągnąć. – Dużo jeszcze tych zadań? – spytała wprost przy kolacji. – Blady Waleń to najgłupsza gra, w jaką grałam. – Jakich zadań…? – No tych, które mi piszesz na chacie. Zaśmiał się. – Ale ja nic ci nie piszę na chacie. Natalia ścisnęła widelec, że aż knykcie pobielały, a mordę przyoblekła w szaty gniewu, bezgranicznego rozsierdzenia.
  3. Teodor dopiekał Natalii z frekwencją równą Kamilowej, nie trzaskał co prawda czekoladą, lecz jak tylko potrafił, zaniżał pozycję siostry w oczach rodziców, a sam piął się po szczeblach hierarchii rodzicielskiej, zyskując tym samym wiele profitów domowych. Zgnojona Natalia pomarzyć mogła o masażach. Kiedy poprosiła o usługą córę-zastępczą, ta odparła, oczywiście okraszając wypowiedź zdobieniami kindersztubowymi, że nie udzieli masażu, ponieważ to by zbyt zrelaksowało Natalię, a w następstwie zbyt rozleniwiło. Dodała jeszcze tylko, że gdyby tylko miała na to przyzwolenie, wolałaby raczej przytknąć jej rozgrzane żelazo do skóry celem przekazania motywacji, pobudzenia żywotności ogólnej. „Zrobiłbym to dla twego dobra. I tylko i wyłącznie dobra” – podsumowała smutno córa Teodor, świadoma jak bardzo siostra zagubiona jest w życiu. Sieciecha oczywiście ukarano, wysmarowano mu gablotę śluzem z ogórków – własnoręcznie uczynili to Tomek oraz Teodor. Ależ wtedy chochliczo spuchły córze-zastępeczej powieki. Ziga się trochę obraził, że nie odkuli go na ten czas smarowania z łańcuchów, bo równie ochoczo wyżyłby się na swoim synu. Natalię przerażały gabloty z trupami zalanymi żywicą wystawione pokazowo w korytarzu, czas wolała spędzać na górze u siebie w pokoju. Ponownie wyglądała na działkę, gdyż usunięto z gleby pal, trupi palec, który spędzał dziewce sen z powiek. Obserwowała wegetację Zigi, podobnie jak obserwuje się chomika w klatce. Zygmunt nawpychał sobie gałęzi do rękawów marynarki, pewnie w ten sposób starał się zachomikować ciepło. Nie miał papieru jak żul, więc korzystał z drwa natury. Raz przyuważyła dość niepokojącą scenkę – blada trupia dłoń wysunęła się z chatki działkowej i wręczyła coś Zygmuntowi, co od razu włożył do ust. Postanowiła sprawdzić to nazajutrz. Tego ranka zjadła małe śniadanie, ale talerz obłożyła jadłem obficie, gdyż chciała ponowić próbę wmuszenia normalnego jedzenia w wujka, tym samym sprzeciwiając się zasadom zakucia działkowego. Do przedpokoju, gdzie zakładała buty, wspiął się z piwnicy Teodor. – Nie śpisz już? – spytała byłego masażystę. – To do ciebie niepodobne. To znaczy… do ciebie jako moja siostra. – Och, nie, wstałem sobie wcześniej. A, Natalio, dziś będziesz miała przynieść zgrzewkę wody, bo się kończy. Właśnie ci ją wsunęłam najgłębiej w piwnicy, jak mogłam, i jeszcze poprzygniatałam pakietem sprzętów. – Córa-Teodor posłała Natalii przesympatyczny uśmiech. – Poćwiczysz sobie logistyczne rozplanowanie wysiłku. Skonstruowałam pakiet tak, że jeśli dobrze to rozegrasz, to aż tak się nie napocisz. Natalia się zagotowała, miała dość. – Jesteś tylko córą-zastępczą i nigdy nie będziesz tutaj córą prawdziwą! Teodor lekko pobladł, oddalił się jednak z niewzruszoną facjatą. Natalia wyszła na dwór. Przebrnęła przez gęstą mgłę, mleczna zawiesina zalała świat, jakby zjawy przebudziły się na żer. Drzwiczki z siatki skrzypnęły. – Wujku, halo! Śniadanie przyniosłam. Z chatki nie rozległ się żaden odzew. Dziewka nieco się zaniepokoiła, ale może jeszcze spał. Zapukała, wybijając knykciami rytm paniki. Zygmunt pojawił się chwilę po tym. – Natalia? Co tu tak wcześnie robisz? Nie masz zajęć? – Mam tylko jeden wykład na trzynastą. Przyniosłam… śniadanie. – Przyjrzała się wujkowi. – A na tę skórę wuja to może ja jakąś maść przyniosę? Jest straszliwie… zrogowaciała? I opuchła jakby cała twarz. – Tak? – Przejechał gałęziami wystającymi z rękawa po mordzie. – No chyba gałęziami wujek nie poczuje – wyraziła kpinę. – Może ręką spróbować. Nawet tu wujek lustra nie ma, żeby się przejrzeć. – Och, ależ Natalio, poczułem gałęziami. – Em, naprawdę wymuszę na rodzicach, by tu wezwali lekarza. – Nie, nie, nie trzeba psychiatry. Spójrz, Natalio. – Podwinął rękaw marynarki aż do łokcia. – Widzisz? To tylko metamorfoza. Przedramię płynnie przeistaczało się w pęk rozwidlonych gałęzi mniej więcej w jego połowie. A z kolei dalej w górę aż do łokcia wiodły zielone żyłki, wskazując raczej na dalszą inwazję drzewną, niźli prognozy ozdrowieńcze. – Ojć, ale to dziwne. To może chirurga? – Nie, nie, naprawdę, wszystko jest w porządku. Właśnie wszystko jest teraz w porządku. Zbliżam się do natury jak nigdy. – A jeszcze, wujku – czy w kanciapie ktoś z wujkiem jest? – Obecnie nie. – Ale raz widziałam jakąś rękę tam. – Ach, spokojnie, poznasz ją. Zresztą już o ciebie pytała. Natalię zmroziło. Pożegnała się, bo już miała tego ranka dość osobliwości. Pod wieczór wpadła Jessika. – Dawaj na górę, kuzynko. Nie wytrzymam na dole przez te gabloty, walczę z rodzicami, aby odbył się normalny pogrzeb, ale ciężko cokolwiek ugrać. – No pochlipałoby się nad grobami. To by jakoś już zamknęło tę sprawę, a tak to te gabloty wprowadzają jakąś taką… robaczo-żywiczną zawiesinę niepewności. – O to-to. Dobra, herby już są na górze, chodźmy. Babski wieczorek zaczął się od wróżenia z tarota, potem pooglądały filmiki o innych rodzajach wróżeń, aż wreszcie porobiły testy na to, kim są z różnych anime. Dziewczęcość sięgała zenitu. Natalia nawet dobrze się bawiła, lecz wyjątkowo kuzynka męczyła ją dziś łyżwami. Naciskała, aby razem trenowały, bo, jak to milion razy powtarzała, „jak to łyżwy mentalne Natalii mają się zmarnować”. Co więcej korzystała w wypowiedziach ze zdobień kindersztubowych do woli, przez co Natalia niemal się na dywan porzygała. Wreszcie Jessika sobie poszła, a Natalia rozwaliła się na wyrze, aby posłuchać muzyki. Przymykała oczy, relaksowała się, gdy wtem ekran komputera się włączył. Podeszła do urządzenia, zasiadła za biurkiem i przyjrzała się. Na pulpicie otworzyło się okienko z chatem, jednak o tyle osobliwym, że Natalia niczego takiego nie instalowała. Pograjmy w Bladego Walenia, siostro. Teodor musiał wreszcie odgadnąć hasło do komputera Kamili. Co to jest? Nie mów do mnie siostro, nie jesteśmy siostrami. Przez chwilę nic się nie działo. Nie było również typowej informacji o tym, że rozmówca właśnie pisze wiadomość. Ja ci piszę zadania, ty je wykonujesz. Jeśli będziesz je spełniać, będę miła. Natalia zagryzła szczęki, miała dość tej całej szopki. Wal się, mój miły Teodorze-zastępczy. Zatrzasnęła klapę laptopa. Opad śniegowy ustąpił rzęsistym deszczom, temperatura nieco się podniosła – Natalia natychmiast to wykorzystała, szybko napompowała opony rolek terenowych i wyjechała w dzicz, bez pomyślunku, na wariata, byle poczuć ten pęd. Co nadal bolało, nie mogła się doprosić Teodora o masaż, nawet oferowała mu podwójną stawkę. Ten tylko grymasił, dopiekał i uprzykrzał nawet nie przybranej, a wyimaginowanej siostrze życie. Podczas śniadań strącał „przypadkiem” łokciem widelec Natalii, a gdy ta nurkowała pod stół, podbierał jej kluski w śmietanie z cukrem. Kiedy próbowała zaczytywać się w pełnym suspensu thrillerze, były masażysta terkotał firanami, jakby młócił listwami w fabryce. Bo niby matka kazała odsłonić mu okna, choć oboje wiedzieli, że Anetka lubi ciemniejsze klimaty. Ta oczywista kpina i falowanie firan jak Szatan spowodowały raz u Natalii nerwicowy szczękościsk, a tak jakoś siły powiodły ramionami dziewki, że wgryzła się w swą ukochaną książeczkę. Kiedy jechała autobusem do miasta, do lekarza, by jakoś uśmierzył napięcie i wyjął z mordy książkę (Tomek akurat był na dwudniowym wyjeździe i zabrał autko) towarzyszyła jej oczywiście córa Teodor. Gdy tylko ktoś wsiadał, Teodor uprzejmie oraz na cały głos prosił, aby nie zwracano uwagi na tomik w ustach siostry, dopowiadał, że Natalia ma czasem kuku na muniu i pożera lekturę – dosłownie – tak mocno, że nie da się jej zabrać książki. „Och, przykro to słyszeć” – niektórzy współczująco odpowiadali. Natalia z racji szczękościsku nie była w stanie zanegować różnych historyjek Teodora, które na poczekaniu zmyślał. Nie było odwrotu – Teodor stawał się coraz bardziej Kamilowy, dopiekliwy do bólu. Nawet włosy zaczęły szybciej mu rosnąć i jakoś tak zdziewczęciały. Ziga natomiast metamorfował dalej, jak to zapowiadały żyłki na przedramionach, i całkowicie rozrósł się do postaci ludzio-drzewa. Wrósł korzeniami z nóg w glebę działki (protezy zastępujące stopy pękły, gdy z kikutów wyrastały coraz prężniejsze korzenie). Z kręgosłupa wyrósł mu gruby, solidny pień, w który wreszcie do połowy się zatopił. Natalia czasem pilotowała mu menażkę do ust, skoro tak unieruchomił się samoistnie drzewnie, ale mówił, że to zbędne, bo przecież pije korzeniami. Mówił, że nie narzeka, że istotnie bardzo zbliżył się podczas pobytu na działce do natury, a korona z liści wielka ponad głową daje wspaniałe schronienie przed deszczem. „Koniec z łamiącymi się parasolami” – mówił zmęczonym głosem pradawnego drzewa, którym powoli się stawał. – Mógłby nieco przyhamować rozrost – narzekała Aneta. – Jeszcze trochę i działkę nam rozsadzi. Istotnie korzenie Zygmunta budowały sobą chaos, wystrzeliwały z gleby, otaczały sobą uprawy, sterczały gdzieniegdzie wysoko w górę. Natalię w pewnym momencie cała ta osobliwość przestała zaskakiwać i chyba żeby ją odreagować, zaczęła nawozić Zigę zwłokami Sieciecha i Kamili. Początkowo skubała z nich po malutku – mały palec siostry, ucho kuzyna. Z gablot pokazowych ubywało coraz więcej ze zmarłych, nikt jednak specjalnie się tym nie przejmował. A Natalia – swoje wiedziała – to był swego rodzaju rozłożony w czasie pogrzeb siostry i kuzyna, który im się należał jak psu zupa. I tą psią zupą niejako karmiła drzewnego wuja. Wreszcie sprytem swego dopięła, obroniła tradycję pochówku, w pewnym dostosowanym do okoliczności sensie.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...