Wiatr opuchnięty biegnącymi chmurami,
zrywa moje myśli zwichrzonym westchnieniem.
Zebrałem się w sobie, oprzyj się o mnie...
... rzucił o ścianę - zostawił. On tak ma.
Zostałem sam bez pomocy - uleciał,
podniebne bałwany stanęły okrakiem,
polewały mi twarz, poczułem chłód.
Pyta kto następny - struchlałem,
na słupie zobaczyłem błysk, odbity
uderzył mnie w nogi. Poczułem gorąco.
Uporczywy deszcz ugasił moje ubranie.
Poczerniało - poczułem swąd spalenizny.
W oddaleniu jakby tunel a w nim świetlisty punkcik,
zbliżałem się do niego z zawrotną szybkością.
Jasność oślepiała, ktoś jakby wyłączył kontakt,
kompletna ciemność. Może oczy przywykną?
Anioł - słuchawki na uszach, biały nimb na głowie
- jak się pan nazywa - słyszę.
- Archanioł!
- To witaj szefie jesteś w niebie!
Zrobiło się znowu ciemno.
- Panie doktorze - mówi siostra - on faktycznie
nazywa się Michał Archanioł.
- To trzeba było od razu mówić. Będę go miał na sumieniu.
Powieźli na OIOM znów walka jak zawsze.
Lekarz uratował mam nadzieję swój honor.
Burza za oknem ustała.
Któż jak Bóg!
Okrzyk wzniósł?
Nie wiesz, powiem...
mój Michale Archaniele!