Aż trudno napisać,
ile wiatr nabroił;
potargał fryzury,
za kwitem pogonił.
Wzniecił kurz, i zowąd
uniósł ponad drogę;
później bukiet liści
rozrzucił za rogiem.
Wiał prosto w kolejkę
stojącą na schodkach;
zakręcił w kółeczko,
gdy go wirek spotkał.
Obleciał obszary,
ulice, chodniki...
Na przeciągach drzewa
kołysał, jak dziki.
Wywiał ze spaceru
i spokojnych ludzi;
herbatę z cytryną
piją, bo ich znudził.
Niejedną osobę
przywiał do apteki;
gdy chłodem powiało,
konieczne są leki.
Ukrócił rozmowy,
usta pozatykał;
siąpiło na kwiaty,
kiedy tak pomykał.
Nowe okulary
dorzucił jesienią;
wyraźniej barwami
alejki się mienią.