napięte nici dłoni na śliskich kamieniach
krawędzie stóp tracą oparcie na piasku
zimne i gładkie skały uderzają w pierś
giętkie włókna prostują się
owijając kości
by stanąć na szczycie
oddech wypływa z ust
i spada z gór wraz z wiatrem
krew ogrzewa czoło przebijające się przez wiatr
mgła podniosła się z pól
otacza zaciśnięte pięści
wypełniając ich szczeliny
dłonie otwierają się wolno
by dotknąć mokrych gładkich skał
mgła wypełnia nozdrza
i wpada do piersi
oczy błysnęły srebrem
podnosząc się
by ją przebić
moje spojrzenie jest bystre
przecina mgłę
widzę daleko poza widnokręgiem
są gdzieś przede mną
pragnę je odnaleźć
klęcząc na skałach
czuję oddech nienazwanych światów