Gdy szeleszczące liście wyschnięte pod podeszwą trzeszczą
a po szybie zaś, mknie powoli, leniwie chwila myśli,
coraz rzadziej słychać melodii świerszcza transowych tryli.
Czarne chmury i mgliste poranki chęci końca wieszczą.
O, Panie co oczy me otwierasz delikatnie co dnia
odpowiedz mi, błagam, na modlitwę, na płacz, na lamenty!
Cóż uczyniłem takiego by zawsze doświadczać wstręty
życia doczesnego. Zamiast serca tam bezdenna studnia.
Wierzę, że słowem potrafię ukoić strapioną duszę.
Pióro i papier pozwolą mi doświadczyć oczyszczenia.
Szczęśliwi ci co ugasili pragnienie namiętności.
Mnie zaś, ogień ten wciąż trawi i krew moją tak bezcześci,
ciągle próbując osiągnąć spokój lecz bez powodzenia.
Ciało to, życie te - to więzienie, w którym się uduszę.