Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Przemysław Olgierd Piwkowski

Użytkownicy
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Przemysław Olgierd Piwkowski

  1. Moich rodziców nie znam i nie chcę znać. Przepadli bez wieści, zostawiając mnie na małym cmentarzyku obok wejścia do niewielkiego kościółka. Tam znalazł mnie pewien ksiądz. Niewinne dziecię oddał pod opiekę bogobojnego opiekuna. Kiedy skończyłem trzy latka, musiałem już wykonywać ciężkie prace domowe żeby zarobić na swoje utrzymanie. Jakby tego nie było dosyć, mój opiekun popadł w tarapaty. Oczywiście odbiło się to na mnie. O jego problemach wiedziałem tylko tyle, że są ciężkie, tak ciężkie jak jego łapy spadające na mnie odtąd regularnie. Ale prawdziwa gehenna zaczęła się kiedy popadł w alkoholizm. Tłukł mnie czym popadło. Nie gardził również kopniakami, a jego buty były twarde. Tak twarde, jak jego dusza i przekonania. Często wisiałem główką w dół, a on okładał mnie patelnią. Ryczał, że wybije z mojego heretyckiego łba nieczyste myśli. Pewnego dnia wymyślił, że patelnia nie pomoże. Ubzdurał sobie, że tylko prawdziwe pranie może pomóc mojemu zbawieniu. Chwilę później, wrzeszczałem ze strachu, kiedy wpychał mnie do pralki. Już prawie mu się udało, ale niechcący uderzył głowa w szafkę wiszącą nad pralką i zemdlał. Zabarykadowałem się w łazience. Jednak mój oprawca, po odzyskaniu przytomności, wyważył drzwi i za włosy wciągnął mnie do kuchni.Tam zamknął mnie w lodówce na kilka godzin. Był przekonany, że szatan jako istota ognisto-piekielna, nienawidząca zimna, w mroźnej lodówce, wylezie ze mnie natychmiast. Efektem jego pomysłu było odmrożenie i amputacja moich nóżek. Wózek inwalidzki, który otrzymałem od jakiegoś towarzystwa dobroczynnego, mój opiekun natychmiast sprzedał, a pieniądze, oczywiście przepił. Bicie i kopanie trwało nadal. Teraz doszło jeszcze wieszanie za rączki, ponieważ moje nóżki przeszły już do historii. Wiedziałem, że nic się nie zmieni dopóki śmierć nas nie rozłączy. Któregoś ranka obudziła mnie zaskakująca cisza. Na wszelki wypadek założyłem flanelową koszulę, która nieraz łagodziła ból po zadawanych ciosach. Poczołgałem się do kuchni, wdrapałem na stołek i zobaczyłem na stole pustą butelkę po wódce. W środku miotało się jakieś przerażone stworzenie. Pomyślałem, że temu bydlakowi nie wystarczy już znęcanie się nade mną i zabrał się za nawracanie owadów. Przyglądałem się stworzeniu z coraz większym zdumieniem. Na dnie flaszki, ciskał się i bił piąstkami w szklane ścianki mój oprawca. Wrzeszczał, że jeśli natychmiast go nie uwolnię, największym kuchennym nożem wypruje ze mnie flaki. Uśmiechnąłem się tylko i natychmiast postanowiłem wykorzystać, być może jedyną, pierwszą i ostatnią szansę ocalenia swojego życia. Czołgając się i wspinając, dotarłem do zlewu. Nie wiem dlaczego, ale przez chwilę się zawahałem. Mimo tego, że zadał mi tyle bólu, nie chciałem żeby cierpiał. Wtedy znowu usłyszałem stek wyzwisk, skierowanych pod moim adresem. Odkręciłem wodę i napełniłem nią butelkę. Wyobraźcie sobie, że nie umiał pływać. Potem już tylko czekałem. Trzeba mi było obciąć ręce gnoju. Mruknąłem pod nosem.Chwilę później z butelką w dłoni znalazłem się w toalecie. Jej koszmarną zawartość wylałem do muszli i spuściłem wodę. Po paru dniach, zadzwonił telefon. Kierownik z fabryki, w której pracował mój opiekun, potwornie wrzeszczał! Co to ma znaczyć ? Dlaczego Twojego ojczyma od prawie tygodnia nie ma w pracy? Nie wiem. Odpowiedziałem. Do domu też nie zagląda. Nie bądź bezczelny gówniarzu! Pieklił się fabrykant. Przecież człowiek nie może przepaść jak kamień w wodę!Doprawdy? Zapytałem i odłożyłem słuchawkę. Odetchnąłem z ulgą. Wygrałem. Byłem wolny. POP
  2. http://youtu.be/APdzCtxBpE4 są takie wzgórza gdzie mogli żyć z wysokich szklanek sączyć wiatr milczeć i krzyczeć rozniecać ognie pod niebem znanym tylko im mogli słuchać szeptów nocy jak gdyby nigdy nikt przed nimi tego nie robił aż kiedyś nieostrożnie zbyt przestali wierzyć w sny i odeszły odeszły na zawsze zostały wzgórza w szklankach wiatr krzyk co ptakiem leci przez świat a ognie dawno wygasły spóźnieni kochankowie utknęli w pół drogi do siebie bo czas nie dał im szans teraz nie dzieje się nic czasami budzi ich zimny świt a dni płyną zbyt wolno w wyschniętych sercach mieszka strach uciekać każe nie ma i tak oprócz tego nic jeszcze nie dzisiaj spóźnieni kochankowie utknęli w pół drogi do siebie bo czas nie dał im szans spóźnionym kochankom niepotrzebne dziś róże i łzy bo czas nie dał im szans POP
×
×
  • Dodaj nową pozycję...