Gdzie fale pieszczą pomału
Złocistych piasków gorąca
Tam osiem wilczych łap śladów
Błyszczy o wschodzie słońca
On futro ma gęste i czarne
Jej oczy koloru nieba
Idą, a lato upalne
Wielkie ich ciała ogrzewa
Na piasku stoi chatynka
I dziwnym, nieludzkim losem
Za wilczych łap kroków kilka
Trącają drzwi chatki nosem
Drzwi lekko skrzypną; otwarte
Drapieżne oczy zobaczą
Niemowlę w płaczu rozdarte
Leży na małym hamaku
Gdy wilcze języki grzeją
Dziecka rumiane policzki
Maleńkie usta się śmieją
W oczach wesołe płomyczki
Lecz ciepło ludzkiego ciała
Zwierzęce nozdrza już pieści
To matka na łożu ospała
Przeciera oczy niebieskie
Łono jej ciężkim brzemieniem
Gdyż dziecię nosi już nowe
Zasłania skarb swój ramieniem
Lecz na nic wysiłki owe
Wystarczy wilczy ruch jeden
Szczęk kłów wśród pustynnej głuszy
Krew dla nich powszednim chlebem,
Krzyk zaproszeniem do uczty
Od zdobyczy odrywa tę parę
Rozpaczliwy wrzask dziecinny
To krzyczy bezbronny malec
Naiwny; lecz jakże niewinny
Lecz wilcze języki ogrzeją
Dzieciątka rumiane policzki
Ponownie się usta zaśmieją
Znów w oczach wesołe płomyczki