Na wklęsłym pagórku,
Przy drewnianym murku,
Słoneczną słotą, kwitnącą jesienią,
Siedział kawaler z małżonką Bożeną.
Przegryzał jarską kanapkę z wędliną
I pił herbatę ze słodką cytryną.
Jako, że była niedziela, więc początek tygodnia,
Chodził dziś w ciasnych, szerokich spodniach.
Milcząc, opowiadał swą historię,
Jak kiedyś zginął, będąc na wojnie.
Spotkał w eleganckim garniturze wysokiego karła,
Którego młoda staruszka z tych starych szmat odarła.
Owy niski dryblas, stojąc nieruchomo,
I biegając tu i ówdzie i wokoło,
Siedział na pustyni, pod zieloną olszyną
I Potrząsał swoją rzadką czupryną,
A jego włosy stanowiły gęstą łysinę.
Niegdyś studiował w Tokio łacinę,
Wszak był to człowiek mądry, uczony,
O ilorazie inteligencji wrony
I mądrości godnej czajki,
Więc szeptem wykrzyczał morał tej bajki:
Jak autostrady w lesie,
I trzeszczącego mrozu w lecie,
Tak sensu szukamy w dzisiejszym świecie.