Uciekam
Udając, że TO nie wlecze się za mną
Nie oglądam się
Tam nic nie ma - mówię
Te kilkanaście lat to przecież mniej niż ułamek sekundy
TEGO nie było
Ale czasem dogania mnie, dopada
Chwyta za głowę, siłą odwraca twarz
i każe patrzeć sobie prosto w oczy
Chcę zobaczyć puste oczodoły, czaszkę, z której dawno zlazła już skóra
Bezzębne usta
Tak, jakby TO umarło już dawno
Jeśli twierdzi, że było, niech spoczywa przysypane grubą warstwą piachu
Przywalone głazem, niech nie wyłazi jak robactwo na wierzch
Tylko czasami widzę żywe spojrzenie przewiercające mnie na wylot
I wtedy wiem, że To zżerało mnie jak nowotwór, skrycie, po cichu, bezboleśnie
Otwarto narząd i oto ukazało się w pełnej krasie
rosło
namnażało się jak robactwo
lęgło się i osaczało
w końcu wylało się jak ropa z przeciętego wrzodu
i gdyby nie ON
zżarłoby mnie, wchłonęło w siebie
JEGO obecność sprawiła, że zaledwie zamoczyłam się, zanurzyłam stopę,
Prześlizgnęłam się po tym łajnie
Które czasem chwyta mnie
Odwraca mackami moją głowę i każe patrzeć sobie prosto w ohydną twarz
Z której spadły już wszystkie maski
Odór zgnilizny
To jedyne, co czuję