Czasem... w całej beznadziei,
w tysiącu twarzy dziennie i dwóch tysiącach oczu
znajdą się te jedne.
Przypadkowy podróżny,
chce się żyć...
Powoli tocząc los niby świata po torach zwyczajności,
tykają równomiernie godziny,
odliczając nam stacje na samotnej planecie.
Nawiedzają nas przewodniki, nakręcają zegary,
przyspieszamy nadejście jutra w przeciągu susząc łzy.
Mijają dni i zmieniają się ludzie,
ale miejsca wciąż tak samo trwają
w nadziei niezmiennie, że będziemy do nich wracać,
choćby na gapę.
Lecz chwyta nas za rękę czas i zmęczenie podróżą.
Później patrzymy już tylko bezmyślnie w okno,
bo co innego pozostaje?
Milczeniem chcemy wymazać to, co nie zdążyło zaistnieć.
A kiedy mapy na dłoniach wycierają się,
kiedy czas już wysiadać, bo nasz pociąg kończy bieg,
chciało by się wsiąść raz jeszcze
i odjechać byle gdzie... nie żałując ani jednej stacji, godziny, chwili...