Szukam cię
autobus był pełny,
Nie?
Strącałem słowa,
upstrzone ćmy
rozlazły się ku lampionom.
Ludzie, skąd wstyd?
A ty,
Wstąpiłaś w mgłę.
Zgorszony dzień
zasunął zasłony.
Szukam cię,
Wracaliśmy głodni,
gdzieś był brzeg.
Skrawek ciepła na policzku,
Zachwycił chłodnych dłoni bieg.
Wzgardzałeś pustką
krzykliwych świec,
otwierając palcami
koniec świata.
Zamknęliśmy usta,
ulice wciąż były.
- A oni wciąż mówią...
- Skrótem?
Imionami kroili smugi o zmierzchu.
Świadomie odpychając od okien
Dłutem kute,
butne znaki naszego nie - bycia.
Twarze.