Żyję - lecz nie wiem czy sprostam;
- walce w zmaganiach o przetrwanie,
- dopasować się do reguł nam pisanych,
- udźwignąć je nie znając jego ciężaru.
Szukam - lecz nie wiem jak znaleźć;
- szczęścia, które nie jedną ma barwę,
- celu skrytego w mrocznej otchłani dnia,
- nadziei w przepowiedniach horoskopu.
Czuję - lecz nie wiem gdzie mnie boli;
- czy tu, gdzie ciało mam nabrzmiałe,
- może tam, gdzie rana goić się nie chce,
- albo gdzie parszywe znamię podstępne.
Słucham - lecz nie doświadczam rytmu;
- serca odmierzającego kolejne chwile,
- sumienia wypalonego jak zgasła świeca,
- głosów przywołująch stare wspomnienia.
Patrzę - lecz nie widzę wyraźnego obrazu;
- raz dostrzegam jakąś spękaną skorupę,
- to znów jakiś paragraf poskręcany,
- w końcu labirynt, z którego nie ma wyjścia.
Chodzę - lecz nie mam pewności czy dojdę;
- bo już dziś potykam się o przeszkody,
- jutro czołgając się może zawlokę swe ciało,
- dalszą drogę przemierzę już tylko oczyma.
Szamotam się - lecz nie wiem gdzie jestem;
- rankiem gdzieś nad zapadłym potokiem,
- za dnia pod bezbarwną ścianą obojętności,
- nocą w mrocznej zagubionej jakiejś pustelni.
Myślę - lecz nie wiem czy jeszcze potrafię;
- zrozumieć tajemnice mego istnienia,
- odszukać drogę, po której mam przejść,
- odnaleźć miejsce, które jest mi wyznaczone.