Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Jan_Nepomucen

Użytkownicy
  • Postów

    80
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Jan_Nepomucen

  1. Aluno,dziękuję za zrozumienie tego bełkotu,który logopeda Mithotyn poprawił przez wykropkowanie tj.mowę niemego do głuchego - logopedzi tak mają pozdrawiam tych którzy rozumieją
  2. żywe kwiaty dla zmarłych jak zwodzone podniesione mosty spieszą na spotkanie nie oczekując nikogo targują każdy wycyzelowany rys w wysrebrzonych precjozach słońca grają w skojarzenia od wczoraj do jutra z rozdwojeniem czasu i przestrzeni dziania się dźwiękoszczelnych ścian na ranne słowa zorzy pieśni nad pieśniami opium jest święte jasne jak piorun w zamknięciu siebie własnym dźwiękiem przepołowionym nieomylnym smutkiem gdy chwile dogasają w opuszczeniu zacierając abstrakcyjną akwarelę duszy monochromatyczną fotografią w sepii drzewa stygnące na przestrzał gwiaździstego nieba i ścieżki pamiętające zapach deszczu na kamieniu onyksowe mosty nad wezbraną rzeką by nigdy nie wejść do tej samej wody ale iść nie dać się pominąć i czuwać by nas nic nie ominęło w śnie ogniem podszytym gdy chodzić będziemy za sobą ze świecą wśród żywych kwiatów dla zmarłych
  3. i niech się wola twoja stanie jak staje się codziennie gdy balansuję w podmuchach czasu między miłością a rozpaczą pieszcząc chropowatą gładkość samotny jak ślad człowieka na bezludnej wyspie będzie jak ma być nie inaczej nic nie jest dobre w całości do końca zawsze jest jakieś "ale" i zawsze dwie strony medalu pamięć i zapomnienie zegara co czas kochając zabija by można było umierać parami omijać nieistotne miejsca dziać się nie do uwierzenia zagadani zamienianiem w mgnienie które właśnie zwyczajnym się staje i bije jak wielkie dzwonu echo bezmyślnie nie wiedząc po co bije komu na trwogę a komu na święto i niech się twoja droga stanie otwartą furtką nawet niedomkniętą na oczekiwanie tego co przed nami w cierpliwym niesieniu teraz już na zawsze by być pewnym miejsca i kierunku drogi jak siebie dla siebie i powietrza w płucach przy głębszym oddechu co miało się stać to się stało krzyżują się i plączą chwile już w chwili wyjazdu tęskniąc za powrotem i słowa powracają słowem jak jaskółki do gniazda pod domem który stoi tutaj tyko po to by z bliska zobaczyć to co próżno szukać nawet bystrym okiem jak pszczoły zasysają z malwy szafir namiętności niepewne zastygłych dotknięć przygaszonych ust słońca
  4. stworzony zostałem na moment w którym mi przyszło odchodzić to co pomiędzy wsłuchane w rytm ziemi nie dzieli lecz łączy łzą co się raną na sercu odciska a tak czule tak dobrze śniła nas noc wczorajsza i jak sad dojrzewały słowa na wieki wieków w jesień a to już szron nurkuje w film i znikają drzwi te którymi wszedłem jak pies tulący ciepły pysk do zroszonego strachem ciała i zasuszonych listów w znoszonej portmonetce samotność składam z tego co słyszę i widzę czując lodowaty dotyk sterowany pilotem pozostały papierowe buty trwalsze od wieczności i dom do którego wracam teraz już na zawsze
  5. słoneczna droga o którą pytasz skręciła w zapach dymu z kartoflisk i płacz pożegnalny gęsi w ciemnym kluczu tęsknot przysłonił wyrośnięty młodnik w który zapadło się niebo jak w stygnący krater gdzie gasną śpiewy i szepty aż przełożą się na język nowy wciśnięty między zęby lodu niby alabastrowy bukiet niewidzialnego rebe słoneczna droga o którą pytasz to lipowa herbatka z miodem i sianka pod obrusem króciutka opowieść a ja się czuję jak złodziej złapany we własnym sadzie ze słońcem pod poduszką zimowego ogrodu zatrzymam lato zapachem który wciąż trzymam w kieszeniach płaszcza jak w tajemnicy własnej spiżarni która nie znosi zapachu pleśni słoneczną drogą o którą pytasz po rdzawych schodach stąpam cicho zagryzam wargi żeby nie powtarzać słów kiedyś rzuconych na wiatr odchodzić w porę i wracać na czas
  6. dziś chmurzy się jakoś pogodniej a to znaczy że jesteśmy w innej przestrzeni i czasie ma to znaczenie gdy drobiazgowo przykładasz ucho do podłogi co jest jak łącznik lub pośrednik między potrzebą doznań a obojętnością trzymający dowolną rękę w dowolnym miejscu między kolejnym przewróceniem strony przeczytanej z pijanej sąsiadki w rzeczywistości jest zupełnie inaczej okradasz świat z najjaśniejszych kolorów szukając w plenerach czegoś jeszcze lub pisząc do siebie na siebie anonim choć twierdzisz że czasem naprawdę mnie nie obchodzisz a chodzisz za mną tylko po to by mnie spotkać i nie wiem już nic gdy każdy pokój i łóżko nazywasz miłością bo właśnie skończył się ostatni dziennik pstrykający wyłącznikiem lampki rankiem szyby tłuczone wzrokiem pod nieobecność i zrobić coś trzeba z rękami wciąż trzymające palce we włosach
  7. gdybym cię mógł zamknąć w pudełku z zapałkami byłabyś małą dziewczynką z niespełnionych marzeń by trwać w podniebnym locie miałbym cię pod ręką i trzymając w palcach ogrzewał swe dłonie ciepłem co nie grzeje lecz rozpala ogień plątały by się włosy w pajęczej miłości i na własnych ścieżkach gubiły się usta jak światło w tunelu choćby jedną zapałką co udźwignie zimno choćby jedną kreską tego co pod i nad kreską zwyczajnym ułamkiem unieść światło jak gałązkę oliwną by zobaczyć twoją rozjaśnioną twarz gdy rozpalają się rumieńce zapałczana dziewczynko z szeptów liści i petów błyszczysz diamentem szronu malujesz złote rybki którym zamarzł rozum i wyrzucasz bursztyny na brzeg jak błyszczące kasztany po dziurawej nocy kolejną grudką ziemi na kreci kopiec
  8. idę choć wcale nie jest mi po drodze z porami roku gdy nad głową siwieje niebo od trosk a matka wkłada dłonie w nagość ciasta pachnące kminkiem i zakwasem aż tlen przykleja się do ścian w tych dłoniach najbardziej lubię przestrzeń w którą stoczył się świat bezszelestnie jak ninja po jedwabnym wzgórzu z piór dostojnych łabędzi przy falochronie reszta tonie w bezwładnym zaćmieniu myśli nieskończonych na czas są dni kiedy nawet śnieg nie może spaść bo pełne są ciszy w której mostów spalonych nie składa się jak wizyt i nie można ocalić smaków oczywistych rzeczy na porzuconym stole takie rzeczy dzieją się na żywo jak drżenie rąk przemilczane w tobie Marie Magdaleny i kobiety próbujące zagłuszyć ślady popijając samotność z perspektywą zaistnienia w słońcu na ławce przed domem kojarzą mi się dziwnie z matką wgniatającą dłoń w ciasto gdy okruszek po okruszku zamienia w światło wysokiej rozdzielczości
  9. kiedy wysycha deszcz pod parasolem moknie dziwka i jakby było mało niebo ubrało się w tęczę z tego się chyba nie wyrasta jak ze ssania palca załamywania rąk w oczach z masła wciąga w siebie wodoodporne słowo pod foliową gazetą szukając linii brzegowych żeby spokojnie zacumować skończyły się proszki ktoś kupi przyniesie malowane snem i wstawaniem w przekonaniu że kukułka śpi jeszcze i nie postawi kropki tam gdzie zmrok zatarł margines krawędzie drogi zabierają do punktu wyjścia slalom przez salon to hotel room w ograniczoną wzrokiem poczytalność niech uleci z ciała to co nieuchwytne pierwszy spadający na podłogę kieliszek wiąże włosy przed wyjściem wolnym od brudu nie podnosi wzroku za progiem dopala końcową scenę każdą w inne miejsce i odwróconą w inną stronę nie rozumiejąc przestrzennych odniesień owocobrania wszystko co zmarszczone wymaga kolejnego prasowania pragnie postawić mocno obie stopy ale znowu musi się spieszyć jedyna ucieczka to brak
  10. w słowa nie można zamienić ani uciec w pierwszą podróż dziecka daleką od domu gdzie matka jak piasek i księżyc łączy się z czujnym strachem do najwyższego stopnia wzburzonego owadziego kopca kosmosu niepokój najwyższy czas ściąga duszę z ramion wyrzuca z siebie koniunkturę kwitnącej wiśni i wiarę w teraz dopóki pogrzebu nie było szukam w sobie grzechu co to takiego grzech nie wiem jeszcze że tu i tam rozumieją inaczej tu z punktu widzenia heretyka to tylko inny punkt widzenia nieba w kolorze bez znaczeń tam to znaczy gdzie po drugiej stronie lustra moja twarz mocno obca Pinokio rozdaje uśmiechy jak autografy ktoś kłamie lustro czy Pinokio miasto wiesza krzyże ulic na kamiennych gzymsach okna zdradzają nieuchronność jutra każdemu je dano by jeszcze popatrzeć na dzień który bezpowrotnie minął
  11. przywrócić bieg spraw do początku stąd i nigdy więcej nie wracać do kolejnego poczęcia gdzie nagrodą jest nagryziona przez czas papierówka przy zdejmowaniu kolejnej warstwy skóry w mocnym zbliżeniu każda następna pełna jest kanionów i dolin śmierci nieznośnych ukąszeń komarów to tylko teatr jednego widza gra gdzie można ćwiczyć zdolności aktorskie i stare listy popijać wódką ze zmurszałego pamiętnika odkrywania rzeczy prostych nic nowego pod słońcem można liczyć płatki śniegu zagłębiać w korytarze korników zabierać i rozdawać role nawet milczeć wykrzykując fusy tracące znaczenie tu i to się zdarza bawić w pdszepty podsłuchy grać w berka zdrowieć z niepokoju w absurd co z tego kiedy ceper urzeczony górami gołym okiem braku wyobraźni znosi kamienie do ogrodu i tam buduje sobie pomnik
  12. ooojejku!!!!
  13. no to urżnąłeś chłopie kupę poezji
  14. a psik!!!
  15. takie coś powinno być usuwane przez Admina,bo inaczej portal straci Czytelników
  16. ładnie kolorujesz,nawet jesień u Ciebie inna niż za oknem,i choć "Magdalena ma mokre włosy" to jednak "pachnące księgi drylują wiersze z koślawego nieba" i niech tak zostanie do wiosny pozdrawiam
  17. gniot czy gniot jeden ch...
  18. życie jest krótkie jak pasmo sukcesów Autorki w pisaniu tzw poezji (sądząc po przeczytaniu powyższego)
  19. wyłysiałem przeczytawszy
  20. szukam Twoich wszędzie i znajduję perełki pozdrawiam
  21. szukam Twoich wszędzie i znajduję perełki pozdrawiam
  22. cudo dziadek pozdrawiam
×
×
  • Dodaj nową pozycję...