Ktoś mi podciął skrzydła,
pękłem niczym banka z mydła.
Mimo swych przekonań i barier,
przepowiadanych mi karier...
Nie walczyłem z ta podłością,
co zwą ja miłością.
Nie próbowałem się bronic i zapobiegać,
przed nadchodzącym uczuciem uciekać.
Wtedy wiedziałem już w głębi,
ze motyl w brzuchu się kłębi,
ze nieprzespane noce...
to będą tego owoce...
I dałem się porwać chwili,
która mogla mnie do niej przybliżyć.
Lecz nie tak pisane mi było
by mi się powodziło,
bym szczęścia zaznał choć trochę,
bym wzbudził w niej ochotę.
I jestem teraz w rozterce,
która tak kuje mnie w serce,
ze inni maja to szczęście,
by kochać i być kochanym,
by pożądać i być pożądanym...
Niestety wybranym to nie wystarczy,
chcą mieć ja od razu na tarczy.
Rania ja i mnie przy okazji,
podcinając mi skrzydła fantazji...