Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Gifted_Mate

Użytkownicy
  • Postów

    22
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez Gifted_Mate

  1. Czas przebudzenia
    Umysł wstaje
    Nowe życzenia
    Siła zostaje

    Przepędzam mrok
    Tyle tam tkwiłem
    Kolejny krok
    Już nie żyłem

    Nadzieja tchnieniem
    Rozdział zamyka
    Nowym marzeniem
    Chwila umyka

    Wszystko oddać
    Walczyć do końca
    Nigdy nie poddać
    Do wschodu słońca

    Choć sznur
    Się zaciska
    Rozbiję mur
    Chwała bliska

  2. Dokąd zmierzać
    W co wierzyć
    Na kim polegać
    Gdzie mierzyć

    Umysł rozbity
    Czas zabija
    Szczęście, mity
    Sztylet wbija

    Co robić
    Życia strach
    Ból ukoić
    Zimny piach

    Czerstwe dni
    Chorej egzystencji
    Spokój się śni
    Bez pretensji

  3. Wciąż tutaj trwam
    Choć wiecznie sam
    Myśli ciężar przygniata!
    Czy to kolejna strata?

    Zbroja już cienka
    Ciosów się nie lęka!
    Coraz mniej sił
    Dalej tu będę tkwił!

    Słowo ponad życie
    Wierze w to skrycie
    Gdy przyjdzie czas
    Uwolni z sideł nas

    Spokój to muza
    Odrzucanie intruza
    Który psuje plan
    Zakręcony kran!

    Walka wciąż rujnuje
    Oddechu mi brakuje
    W przeszłości trwam
    Tam u radości bram

    Miecz zardzewiały
    Przeciwnik zuchwały
    Nie, nie polegnę!
    Złości nie ulegnę!

  4. Czas powoli ucieka!
    Coś się zmieniło?
    Czy zadrży powieka?
    Co się przyśniło?

    Nowa droga odkryta.
    Kto ją podąży?
    W sercu ukryta.
    Ujawnić się zdąży?

    Przetrwać nieuniknione.
    Umysł bliski wybuchu.
    Uczucie osłabione?
    Niespokojny duchu.

    Konsekwencje decyzji.
    Niespokojna woda.
    Wyborów precyzji.
    U nogi kłoda.

    Droga różana.
    Trwająca lata.
    Chęć złamana!
    Kolejna strata.

    Okruchy świadomości.
    Coraz bliżej dna?
    Myśl w nicości.
    Dalej trwa!

  5. Tysiące cierni dzieli nasze drogi
    Choć umysł w siłę ubogi
    Czekał będzie na ciebie
    Gdy pofruniemy po niebie

    Wszystko tak odległe
    Niekiedy myśli poległe
    Trwał będę boś wszystko warta
    Nieważne jak walka zatarta

    Masz w sobie wszystko co trzeba
    Tyś bądź mają kromką chleba
    Posmarowaną głębokimi uczuciami
    Podziwiał cię będę całymi latami

    Ty moja, nie teraz lecz w przyszłości
    Ten piękny obraz w mojej świadomości
    Poświecę każde uderzenie serca
    Gdyż tyś godny spadkobierca

    Powracam do stanu z przed lat
    Przed oczyma urodzajny kwiat
    Odnawiam w ciebie wiarę
    Bez znaczenia jaką złożę ofiarę

    Będę cały czas trwał
    Nieważne ile z siebie bym dał
    Wierze że kiedyś docenisz mnie
    O tym cały czas śnie

  6. Widzę drogę
    Wszystko zniszczone
    Widzę drogę
    Szanse znikome

    Pozostaw to i idź
    Dalej możesz żyć
    Pozostaw to by śnić
    Czas przestać sobą być

    Na rękach twoich krew
    Sam upadasz na dno
    Na rękach twoich grzech
    Jak długo czynisz zło

    Skąpany w smutku
    Nie masz sił już iść
    Skąpany w smutku
    Ile jeszcze w pierś się bić

    Poświęcenie i jego czar
    Czy doceniasz mnie
    Poświęcenie czy to dar?
    O wdzięczności dalej śnie

    Jak długo jeszcze sam
    Chęci już coraz mniej
    Jak dużo jeszcze dam
    By cieszyć się z niej

  7. Tak wiele myśli w oczach twych
    Marzenia prawdziwsze się stają
    Pustka pochłania tylko złych
    Wszystkie uczucia tam umierają

    Kamień szlachetny, to określenie
    Odwzorowuje twoje dobre czyny
    Tyś całe oczyszczające ukojenie
    Rozwiązujące nawet mroczne winy

    Niczym somnambuł podziwiam świat
    Wszystko radiacyjną mgłą spowite
    Emocje jedyny kiełkujący kwiat
    Jednak serce cierniem zeszyte

    Odetchnąć tylko piękna pomoże
    Snem śmiertelnicy ją nazywają
    Wyimaginowany świat który tworzę
    Problemy abstrakcją się wydają

    Każde pragnienie jest możliwe
    Nikt nie wyciągnie konsekwencji
    Ukoi nawet miejsca wrażliwe
    Otwarte dłonie, brak inercji

    Oddam wszystko, każdą cząstkę
    Odrzucenie: słowo już nieznane
    Spełnię nawet skrytą drobnostkę
    Głębokie rany tu pozasklepiane

    Powoli opuszczam stan idealny
    Kogut pieje obwieszczając ranek
    Czas ujrzeć świat naturalny
    Usycha pięknej nocy wianek

    Pora szara, zamknięte drzwi
    Nowe doznania? - raczej brak
    Rzeczywistość w klatce tkwi
    Końca tułaczki, kiedy znak?

  8. Wiele pytań: po co, dlaczego?
    Wciąż tkwimy w mentalnej klatce
    Dobrych ludzi spotyka tyle złego
    Los zmierza po spróchniałej kładce

    Nie potrafimy słuchać naszych bliskich
    Choć tak bardzo ich kochamy
    Tak trudno uszanować myśli wszystkich
    Na kompromis uwagi nie zwracamy

    Gdy nastąpi czas pustej ciszy
    Błędy tak znajome się wydają
    Umysł już przepadł w dziczy
    Nirwana to tu siły znikają

    Stan upadku, dna, wiecznego mroku
    Uciec! aż niemożliwym się staje
    Dalsza droga to błysk amoku
    Serce z prochów nie powstaje

    Zwierzęcy instynkt tak nami kieruje
    Jak powrócić na właściwy szlak?
    Gniew w organizmie tylko kiełkuje
    Chęć dotknięcia wolności niczym ptak

    Wystarczyło aż słuchać i wierzyć
    Uszanować to wszystko, co mamy
    Teraz ciężko coś komuś powierzyć
    Siebie za każdy upadek obwiniamy

    Co zrobić? - ostatnie już pytanie
    Mózg w zgliszczach, popioły rozsypane
    Możliwe jest znów go odzyskanie?
    Czy bezpowrotnie myśli moje rozwiane?

    Teraz koniec, instynkt objął władze
    trzem potrzebom całe życie powierzył
    Umysł zamknięty, życie na wadze
    Piórko lżejsze, duszę Styks zmierzył

    Mogiła już wykopana,łzę uroniłem
    Dobry człowiek, kiedyś go znałem
    Myśl go zawiodła, sam uwierzyłem
    Tak latami o błędach rozmyślałem

    Głęboko pod ziemią leży pochowany
    Widzisz go każdego dnia, naprawdę?
    Tektura bez twarzy, był szanowany!
    Marionetka bez głosu trzyma gardę

  9. Lepiej umrzeć za moją wiarę
    Niż tułać się bez twarzy
    Wypowiedzieć choć tych słów parę
    Bo jeszcze coś się wydarzy

    Zajrzeć w głąb siebie samego
    Znaleźć siłę by dalej iść
    Nikt nie zabierze ciebie całego
    Poczuj bryzę, fruń jak liść

    Sam wybieram co mówić mam
    Nie stosuje się do wymogów
    Nawet ostatnią moją cząstkę dam
    Nie zwracam uwagi na wrogów

    Zgubiłem się lecz szansa kiełkuje
    Powoli odnajduję zgubiony swój czas
    Nieważne ile jeszcze mnie zrujnuje
    Własna myśl nigdy w las

    Czekam w ciszy na cezurę
    Moment już wiecznością się staje
    Próbuje poznać tylko myśli naturę
    Serce ze smutku się kraje

    Chwilę triumfu czuje coraz bliżej
    Inercja to błogosławieństwo i droga
    Wspinam się już coraz wyżej
    Nie zniszczy tego żadna trwoga

    Wszystko co widzę wzbudza wstręt
    Szansa w tych którzy ponad
    Odwracam oczy na destrukcji pęd
    Większość niestety niczym złudny eksponat

    Wspomnienia szkoda to tylko iluzja
    Myśl zawsze zostaje jedyny przewodnik
    Mimo błędu istnieje prosta konkluzja
    Niezastąpiony ten jeden bezcenny zawodnik

    Serce cierniem już dawno spowite
    Lecz gest goi najgłębsze rany
    Nieważne ile trucizny zostało wypite
    Przyjdzie moment gdy będziesz podziwiany

    Żywot bez żadnego już szacunku
    Tyś podmiotem wyłącznie losu twojego
    Gdy potrzebujesz już naprawdę ratunku
    Ktoś wyższy powie ci dlaczego

  10. Ile twarzy, tyle myśli kiełkuje
    Rozkład ich i ponowne odrodzenie
    Jestem tu choć tylko obserwuje
    Kolejny dzień te same marzenie

    Czas niczym kat i stwórca
    Wszystko tylko od niego zależne
    Ponad go tylko wewnętrzna trójca
    Tylko to do mnie należne

    Odrzucić każde z tych kłamstw
    Większość się nim zawsze odwołuje
    Twa maska z ilu warstw
    Czy twe oblicze kiedyś pokieruje

    Ilu z nas robi swoje
    Potem rozmyślając o konsekwencjach czynu
    Czy kiedyś podziwiałeś serce twoje
    Bez żadnego wbitego ciernia kampeszynu

    Raz otworzyłem oczy na świat
    Potem w lustrze ujrzałem siebie
    Ujrzałem tylko cień rdzawych krat
    Krew mych wyborów na zlewie

    Wszystko coraz bliżej nędznego końca
    Czy jeszcze ktoś to zmieni
    Bo na horyzoncie zachód słońca
    Chciwe ręce chowane po kieszeni

    Tylko jeden nad nami czuwa
    Choć tylko sam ból czuje
    Wierzy lecz to go zatruwa
    Czy jego myśl kiedyś zagóruje

    Doceniam dech bo to dar
    Szkoda że niewielu to widzi
    Przyjmuje na barki setki kar
    Niech odejdzie ten kto szydzi

    Szkoda mi tych których zawiodłem
    Krzywd przez mój ból wyrządzonych
    Ale kiedyś powiem że dowiodłem
    Umysł żyje z cierni okaleczonych

    Gehenna to część życia naszego
    Tylko czemu powtarzamy identyczne błędy
    Nieodniesiona nauka stan upadku przyszłego
    Przechodzisz z nadzieją znów tamtędy

  11. Sen chwila w której żyje
    Niewiele mi już go zostało
    Ból we mnie się kryje
    Ukojenie to stanowczo za mało

    Oddech to wszystko co moje
    Nadzieja jedyna szansa na start
    Serce rozpłatane na krwawe zwoje
    Myśl odkrycia ostatnich moich kart

    Pomimo odrzucenia spełnić swoje marzenia
    Poskładać wszystko w jedną całość
    Tyle szans lecz czas zwątpienia
    Nadwyręża to całą moją wytrwałość

    Chciałbym dalej w słowo wierzyć
    Zdrada wszystko to mi zabrała
    Ciężko jest coś innym powierzyć
    Gdy pycha już ich odziała

    Eremita tak tylko się czuje
    Przemierzam pustynie od zawsze sam
    Czemu wszystko tak prędko rujnuje
    Szansa ile za nią dam

    Teraz kiedy dochodzę do kresu
    Wspomnienia dalej wenę mi burzą
    Nawet na dnie ciemnego Hadesu
    Tyś ofiarą stanowczo za dużą

  12. Każdy cichy kobiecy głos sprawia że
    Na dnie nie warto szukać mnie
    Ale jak odróżnić tą która naprawdę powie czego chce
    Przecież podobno każda o tym wie

    Rzeknie:
    Złap moją dłoń
    Poczuj tą woń
    To zapach miłości do ciebie
    Razem pofruniemy po tym mętnym niebie

    Czas to twoja zguba
    Trudności ominąć się nie uda
    Ale gdy razem trwamy w sobie
    Żadna krzywda i cios nie sprawi że miłość utonie

    Pomimo bólu i łez nie warto poddawać się
    Przecież lepsze dni... w tej nadziei tkwię
    Sprawią że odnajdziemy tą drogę
    Razem ominiemy każdą przeszkodę

    Ta myśl jednak wypaliła bliznę
    Wyrzuciła ostatni dech na mieliznę
    Wszystkich krzywd niełatwo wyzbyć się
    Dopóki szczerych myśli nie usłyszę o nie

  13. Szukam kompromisu między duszą i ciałem
    Choć już nieraz się złamałem
    Lecz gdy wciąż pamiętać będę te słowa
    Nie zabłądzi moja umysłu połowa
    Każdy błąd i niepowodzenie
    Inne ma znaczenie
    Woli mego życia
    Choć tyle wiem tak jeszcze wiele do odkrycia
    Nieważne kim się staje
    Gdy porażka me serce się kraje
    Ten czas spędzony w pustce mego jestestwa
    Doprowadza mnie do kalectwa
    Jeśli nie chcesz podążać drogą którą tu przedstawiam
    Do ciebie nie przemawiam
    Lecz jeśli myślisz że jesteś tak daleko i masz uraz do całego świata
    Niestety to twoja osobista strata
    Nieważne co straciłeś i jak ciebie boli
    Świat jest taki i na twoje rany nasypie jeszcze soli
    Takie smutne lecz prawdziwe
    Twoje życie smutne, ckliwe
    Jedyne co możesz to wziąć swoją broń
    Zszyć rozbitą skroń
    Pokazać swoją twarz
    Walcz ze wszystkich sił jakie w sobie masz
    Zacznij rozróżniać dobro od zła
    Niech twoje życie dalej trwa
    Choć pustka serce twoje rozrywa
    Czas te rany pozszywa
    Myślisz te życie to nie dla mnie
    Nieważne ile bólu spadnie
    Gdy otwierasz swoje oczy musisz wiedzieć o co walczyć chcesz
    Przecież najlepiej o tym wiesz
    Za co oddał byś swoje życie
    O czym marzysz skrycie
    Nieważne czego inni od ciebie chcą
    Podążaj drogą swoją
    I nieważne jak ciężko ci będzie
    Spójrz w lustro krew jest wszędzie

  14. Zanim odejdę z tego świata
    chciałbym mieć kogoś za brata
    Raz podjąć właściwą decyzje
    Mieć prorocze skutków wizje

    Myślałem że wiele potrafię
    I nigdy do nicości nie trafie

    Chciałem żeby marzenia spełniły się jak sen najskrytszy
    I nadzieja mnie nie przechytrzy

    Teraz gdy samotnie spoglądam w odwrócone od mnie spojrzenia
    Nie oczekuje już zbawienia

    Wszystko jak moje życie na marne
    I sam już niczego nie ogarnę

    Ten świat nauczył mnie jednego
    Niema zaufania i nikogo dobrego

    Dlatego chciałbym móc już zasnąć na wieki
    Bo życie to ścieki
    W snach mogę być kim chce i komuś zaufać prawdziwie
    I pierwszy raz żyć szczęśliwie
    Tylko jeszcze kurz nadziej daje mi powód do życia
    Lecz brak sił do nowych rzeczy odkrycia

    Czemu nikt nie może mnie za to kim jestem lubić
    Tylko każdy czeka aby mnie zgubić
    Jak wczorajszy obiad nigdy więcej nie wspominany
    Czemu ten świat w nicości pogrzebany

    Gdzie to obiecane szczęście którego nigdy nie zaznałem
    Dlaczego tak niektórym zaufałem
    Bo ci najbardziej mnie zranili
    Wiarę w siebie zabili

    Sam potępiam swoje postępowanie
    Tak umyślne okaleczanie

    Gdyby nie nadzieja i wiara
    To niebyła by poświęcona tak wielka ofiara

    Teraz wrak i cień siebie z przed lat
    Ścięty mojej radości kwiat
    Lecz czemu nadzieja mimo że sił brak każe walczyć
    I chciałbym z nie osiągalnym zatańczyć

    Lepiej już odejść bo nawet gdym ja na szczycie
    Bez tej jednej niczym moje życie

    Przeklinam swój każdy czyn
    I nie czuje się jako czyjś syn

    W zapomnienie odchodzę jak każdy po śmierci
    Nie oczekuje niczyjej o mnie pamięci
    Bo nie mam w nikim oparcia i przyjaciela
    I przyzywam z otchłani piekieł po mój żywot Samaela

    Czy naprawdę to już mój koniec nie wiem sam
    Na razie oczekuje już na nicości bram

  15. W otchłani piekieł odbywa się ta gra
    W potępieniu bez nadziei życie moje wciąż trwa

    Choć promyki twoje do mnie docierają
    Lecz w jednej chwili puste się stają

    Bez nadziei na przyszłość godna
    Marzenie nad piękną i pogodna
    Miesza się z wszystkimi łzami
    Pokazując przyszłość obsiana wadami

    Tyle dróg i mostów przed tobą otworzyłem
    Gdyż nieostrożny byłem
    Czemu otwierając się przed tobą
    Zapamiętam ciebie inna osobą

    Tak wiele płonnych łez z siebie wydałem
    Nad niezapomniana przeszłością rozmyślałem

    I teraz gdy grzech depcze moja dusze
    Tak samotnie przeżywam katusze

    Nieopodal już bram śmierci czekam
    Lecz z odejściem ciągle zwlekam
    Bo przez moja wiarę
    Musze składać największą ofiarę

    Balansując na krawędzi śmierci i życia
    Nie mam już zbyt wiele do odkrycia

  16. Jest to bardzo dawno pisane ,,dzieło'' które powstało z myślą o innym adresacie, a pierwsze które zachowało się w moich notatkach. Może dla niektórych to tylko słowotok i się z tym zgadzam, ale mam nadzieje że kolejne dzieła czekające na wysłanie przemówią do kogoś (jak ktoś czeka).

  17. Mglisty jesienny poranek mego życia
    Choć już brak sił tak jeszcze wiele do odkrycia
    Zagubiony w odmętach mojej jaźni
    Już nie ufając nawet wyobraźni
    Gdy z niemocy płakałem tam
    Z nienawiścią oczekiwałem nicości bram
    Choć bezsilności pot spływa po mych skroniach
    Rozmyślam o kolejnych podbojach
    Czemu noc jest wiecznie taka długa
    Czy to wyłącznie moja zasługa
    Choć gniew i ból płynie w mych żyłach
    To kto rozmyśla o takich pyłach
    Gdyż z prochu powstałeś i w proch się obrócisz
    I tego nigdy nie odwrócisz
    Tak samotnie okaleczony
    W swym bólu wiecznie potępiony
    Kłaniając się śmierci
    Nie ufając nawet swej pamięci
    W grobie przewracam się
    Gdyż już wiem że skończę źle
    Ale na końcu świata
    Może skosztuje tego pięknego kwiata
    Lecz tu sam nie rozumiem siebie
    Pokładając nadzieje w ciebie
    Na krawędzi wciąż balansuje
    I sam wiem że źle postępuje
    Lecz ten ból wciąż rozrywa mnie
    Lecz czy to liczy się
    Obwiniając za wszystko siebie
    Ograniczony niczym kropla w zlewie
    Lecz podobno wiemy tyle ile powinniśmy
    To czy drogę rozwoju przebyliśmy
    Bo sam dochodzę do momentu w którym się poddaje
    Gdyż nic innego mi nie pozostaje

×
×
  • Dodaj nową pozycję...